Do tych, którzy (nie) lubią się modlić
****
„Kiedy cały lud przystępował do chrztu, Jezus także przyjął chrzest. A gdy się modlił, otworzyło się niebo i Duch Święty zstąpił na Niego” (Łk 3, 21).
„Sami nie możemy zrobić ani kroku w drodze do nieba” (Simone Weil).
Nie wiem, czy ktokolwiek z ludu zauważył, że to Jezus z Nazaretu przyjął chrzest w Jordanie. Po prostu Mesjasz, którego oczekiwano, stanął w kolejce jako jeden z wielu. Wmieszał się w tłum. Wszedł do rzeki niczym się nie wyróżniając. Nie wołał przy tym do wszystkich tam obecnych, że jest Mesjaszem i dlatego należy oddać Mu pokłon. Jakby nic szczególnego się nie wydarzyło, podobnie jak w grocie betlejemskiej. A jednak chrzest Jezusa to dalszy ciąg Objawienia Boga pokornego i punkt zwrotny w życiu Chrystusa.
Poza tym, Łukasz w taki sposób maluje tę scenę jakby Jana Chrzciciela w ogóle tam nie było. Bardziej skupia się na tym, co wydarzyło się po chrzcie. Interesujące, że ledwo co Jezus zanurzył się w wodzie, a, prawdopodobnie po wyjściu z rzeki, zaczął się modlić. Tylko św. Łukasz wspomina o niej w tym miejscu. Nic dziwnego, ten Ewangelista najwięcej uwagi poświęcił zarówno modlitwie Jezusa jak i wyjaśnieniu jej roli w życiu wierzącego.
Chrzest i związana z nią modlitwa dokonuje się na progu publicznej działalności Chrystusa. Łukasz chce podkreślić, że modlitwa będzie przenikała wszelką aktywność Mesjasza: Jego głoszenie Słowa, cuda i zwykłe spotkania z ludźmi. Modlitwa nie jest tutaj dodatkiem, lecz pozostaje w centrum całego Jego życia i misji.
Jeśli więc chrzest naszego Pana zdradza pewne podobieństwo do naszego chrztu, największego wydarzenia w naszym życiu, to ukazanie modlitwy jako jego integralnej części powinno dać nam do myślenia. Modlitwa w tym świetle staje się rozwinięciem chrztu, podtrzymaniem naszego otwarcia się na działanie Boga. Bez modlitwy, która nie może być jedynie daniną składaną Bogu na odczepnego, i przy okazji, chrześcijaństwo zanika i zapada się samo w sobie.
Karmelitanka Ruth Burrows pisze, że „aktywność z postawą modlitewną nie zastąpi czasu przeznaczonego wyłącznie dla Boga. Smutne jest, że modlitwa w tym znaczeniu nie jest nieodłączną częścią normalnego chrześcijańskiego życia, a przecież bez niej nie można być w pełni chrześcijaninem” . Oznacza to, że niepełny chrześcijanin nie modli się albo modli się niewłaściwie. Jest to dramat wielu współczesnych chrześcijan, w tym katolików, że szybko porzucają modlitwę albo nie rozumieją jej roli na drodze wiary. Brak lub zdawkowość modlitwy tłumaczymy zazwyczaj brakiem czasu. Tyle mamy przecież do ogarnięcia. Tyle skarbów ukrywa się w naszym sercu, a być może znacznie więcej w świecie, że nie chcemy, abyśmy jakikolwiek stracili. Pospieszny pacierz wypowiadany bez zwrócenia uwagi, do kogo kieruje się słowa, też na niewiele się zda. To jedynie poruszanie wargami i rozproszenie.
Nasza modlitwa zawsze zanurza się w nurt modlitwy Jezusa. Także w tej kwestii to Mesjasz przeciera szlak. My idziemy za Nim. Tylko w Jezusie jesteśmy umiłowanymi synami i córkami Ojca. Jedynie dzięki Niemu otrzymujemy moc Ducha.
Jak Jezus modlił się nad Jordanem? Nie wiemy. Można jednak przypuszczać, że ta modlitwa nie trwała zbyt długo, była zapewne bardziej prostym wzniesieniem uwagi i serca ku Ojcu i Duchowi niż długą litanią próśb i recytacją psalmów. Później w Ewangelii Jezus modli się dłużej i w samotności. Musiała to być jakaś inna modlitwa, skoro uczniowie zapragnęli, aby Pan ich jej nauczył. A nauczył ich wtedy „Ojcze nasz”.
Jeśli modlitwa Jezusa zapoczątkowuje nowe stworzenie, nowy rozdział w historii i nowy dialog człowieka z Bogiem, to jest ona również pewnego rodzaju pocieszeniem, kontaktem z Bogiem, w którym wierzący ma usłyszeć wzmacniającą Go wieść, ma się dowiedzieć o bliskości Boga: Ojca, Syna i Ducha Świętego. Łukasz w chrzcie Jezusa wyróżnia trzy zasadnicze owoce modlitwy, które można odnieść do każdego ochrzczonego.
Modlitwa otwiera niebo. W historii spotkań Boga z człowiekiem niebo często się już otwierało. Czytamy w Starym Przymierzu, że z nieba spadł deszcz zalewający ziemię i ogień trawiący Sodomę i Gomorę, ale znacznie więcej popłynęło z góry darów: manna, przepiórki, deszcz dający życie, a w Nowym Przymierzu Chrystus – chleb żywy, w końcu Duch Święty jak gołębica z gałązką oliwną po ustąpieniu wód. Oczywiście zarówno potop jak i zniszczenie grzesznych miast to przede wszystkim obrazy – symbole oczyszczenia świata z grzechu. Ale Pismo święte zdecydowanie więcej uwagi poświęca budowaniu, życiu, wydawaniu owoców. Oczyszczenie i wewnętrzna przemiana człowieka idą ze sobą w parze. Trzeba jednak wspomnieć, że to nie my otwieramy niebo. To Chrystus otworzył je dla nas i w naszym imieniu. Bóg zawsze pragnie nam się dawać. Gdy się modlimy, wyrażamy jedynie wolę napełniania się Bogiem. W żaden sposób nie możemy skłonić Boga, aby nasz gest skłonił Go do okazania miłości, bo ta miłość już tam jest. To nie Bóg potrzebuje naszej modlitwy, za którą w ramach sprawiedliwości wymiennej miałby obdarzyć nas jakimiś darami. Bóg pragnie nas jako osób.
Modlitwa pozwala usłyszeć głos Ojca, który wyznaje nam miłość. W modlitwie poznajemy dogłębnie, kim tak naprawdę jesteśmy. Tutaj krystalizuje się i wzmacnia się nasza nowa tożsamość. Jeśli podczas modlitwy słyszymy głosy potępienia, nagany i wątpliwości, to prawdopodobnie pod samego Boga podszywa się zły anioł. Modlitwa, chociaż nieraz trudna, „nudna” i pozbawiona uczuć ma nas pokrzepić. Nie chodzi o emocjonalne witaminy. Na modlitwie schodzimy na głębszy poziom. Co więcej, modlimy się, ponieważ jesteśmy nazwani dziećmi Ojca, ale arcydzieło stworzenia nie zostało jeszcze ukończone. Podczas modlitwy Ojciec przypomina nam, kim jesteśmy i „zleca” Duchowi Świętemu dalsze szlifowanie diamentu, który trzyma w swoich dłoniach.
Dlatego modlitwa delikatnie napełnia nas mocą Ducha Świętego. W dalszym ciągu tej Ewangelii Jezus wiele mówi na ten temat. Na modlitwie mamy prosić nie tyle o jakieś dary, jak zdrowie czy zdanie egzaminu, lecz o szczególny Dar, czyli „Ducha Świętego” (Por. Łk 11, 13). To Duch Święty leczy w nas przyczyny wszelkiej Sodomy i Gomory. Zmienia życie pełne egoizmu, który nas okrutnie męczy, w życie służby. Tylko wtedy, gdy w ubóstwie ducha na modlitwie będziemy przyjmować Ducha, będziemy mogli zmierzyć się właściwie z wyzwaniami życia. Tak jak Jezus zaczął niepostrzeżenie i bez rozgłosu nad Jordanem, w podobnym stylu zakończył swoje dzieło na krzyżu. Ostatecznie zwycięsko. Bo modlił się pośrodku niezwykle aktywnego życia.
Dariusz Piórkowski SJ