Ty mi nie dałeś tego, co chcę
„Na to rozgniewał się i nie chciał wejść; wtedy ojciec jego wyszedł i tłumaczył mu” (Łk 15, 28).
„Korzeniem grzechu jest błędne mniemanie o Ojcu, wspólne zarówno starszemu, jak i młodszemu bratu” (Silvano Fausti SJ).
Przypowieść o ojcu miłosiernym i jego dwóch synach możemy lepiej zrozumieć dopiero na tle całej Ewangelii według św. Łukasza. Musimy najpierw wrócić do dnia inauguracji publicznej działalności Jezusa. W Nazarecie podczas nabożeństwa interpretuje On słowa Izajasza, oznajmiając, że właśnie dzisiaj rozpoczął się rok łaski Pana, zapowiadany przez proroka. Ta nowina nie została entuzjastycznie przyjęta przez mieszkańców Nazaretu. Co więcej, podczas gdy Izajasz ogłaszał nadejście Mesjasza, który obdarzy łaską i wolnością uciśnionych, a także pomści czyniących zło (por. Iz 61, 2), Jezus, czytając proroctwo, opuszcza wzmiankę o odpłacie dla niegodziwych. Tym samym daje do zrozumienia, że nie przychodzi karać niesprawiedliwych tak jak oczekiwaliby tego ludzie sprawiedliwi.
To nie koniec „nowego” objawienia Boga. W szóstym rozdziale tej samej Ewangelii Jezus wzywa wszystkich uczniów, aby byli miłosierni jak miłosierny jest ich Ojciec (Por 6,36). Czy to nie przesada? Zauważmy, że Jezus nie wykłada jakiegoś kodeksu postępowania, który Ojciec ustalił dla ludzi, choć sam żyje w swoim świecie i kieruje się czym innym. Miarą naszego miłosierdzia jest Ojciec, który tylko dlatego oczekuje od nas, jego dzieci, podobnego zachowania, ponieważ sam jest tym, co nakazuje. Mamy okazywać miłosierdzie, gdyż wszyscy jesteśmy synami i córkami tego samego Ojca, a więc łączy nas duchowe pokrewieństwo i dary, które z tego powodu otrzymujemy. Następnie Jezus pośrednio wyjaśnia, na czym w ogóle polega miłosierdzie. Ojciec nie sądzi, nie potępia, odpuszcza i daje miarą utrzęsioną, nie zważając na zasługi. Nie potępia nawet wtedy, gdy człowiek grzeszy i sam się zatraca. Abraham w rozmowie z cierpiącym w płomieniach bogaczem nadal używa języka miłości: „Wspomnij, dziecko”(Por. Łk 16, 25).
Przypowieść w trzech aktach: o zagubionej owcy, o drachmie i o ojcu miłosiernym z piętnastego rozdziału to kolejna odsłona miłosierdzia Boga. W centrum przypowieści pozostaje „pewien człowiek”, czyli ojciec, a nie dwaj synowie. Taki akcent kładzie sam Jezus na samym początku. Dwaj bracia są obrazami ludzkiego błądzenia, ponieważ nie znają swego własnego ojca. Natomiast my wszyscy mamy stać się podobni od ojca, nie do braci, choć rodzimy się takimi jak oni.
Tę poruszającą historię Jezus opowiada najpierw starszym braciom. W Starym Testamencie ich przodkiem jest Jonasz, oburzony i pełen złości, że Bóg okazuje litość wrogom Izraela, chociaż według standardów proroka powinien był zrównać Niniwę z ziemią. Ale tego nie zrobił, bo ludzie się opamiętali. W Ewangelii starsi braci to uczeni w Piśmie i faryzeusze, którzy szemrają, widząc sprawiedliwego Jezusa w otoczeniu nieczystych. Nie chcą miłosierdzia dla siebie, bo czują się w porządku i równocześnie wzbraniają miłosierdzia innym. W Kościele starszymi braćmi są ci pobożni, zachowujący przykazania i przykładni, którzy równocześnie mają ogromny problem z miłosierdziem Boga, okazywanym zwłaszcza nieporządnym i grzesznym, niegodnym, ich zdaniem, takiej łaski.
Wystarczy poczytać niektóre komentarze na katolickich portalach. Istnieje spora grupa „sprawiedliwych”, którzy z niezwykłą gorliwością, a czasem wręcz nienawiścią, domagają się wymierzania kary źle czyniącym, nawet jeśliby się nawrócili. Chcą nagrody dla siebie, ale też, jeśli tylko skrycie, wyrównania rachunków dla grzeszników. Nie mogliby czuć się szczęśliwi w niebie, gdyby wiedzieli, że ci, którzy dopuszczali się zła, nie smażą się w piekle. Nie mieliby wtedy poczucia, że znaleźli się w raju w nagrodę. I to byłby dramat. Żyją sprawiedliwością, która jedynie potępia i osądza. Nie mogą znieść widoku Boga, który przebacza. Wolą Boga Sodomy, Gomory, i potopu. Ale, niestety, ku niezadowoleniu niektórych, i na szczęście dla nas wszystkich, ostatecznym objawieniem Boga jest Chrystus. Nie zsyła On ognia na ludzi, daje im szansę i w ostatniej chwili wpuszcza do nieba, jeśli tylko wyrażą odrobinę ufności i żalu.
Nie przysłużyło się tej opowieści nadanie jej tytułu: „przypowieść o synu marnotrawnym”. Dlaczego tak się jednak stało? Bo łatwiej dostrzec w sobie i w innych grzech cielesny i życie hulaszcze. Łatwiej dostrzec tych, którzy kradną, oszukują, zdradzają, obżerają się, piją na umór, szpikują się różnymi substancjami. Łatwiej dostrzec tych, którzy nie chodzą do kościoła i mają za nic moralność. Łatwiej zobaczyć tych, którzy krzywdzą, są wulgarni, pełni nienawiści wobec innych. Zdecydowanie trudniej zlokalizować w sobie postawę starszego syna, czasem mniej groźną dla innych niż zachowania młodszych synów, ale równie zagrażającą zbawieniu. Maskuje ją przyzwoitość. Poza tym, poczucie własnej sprawiedliwości jest niezwykle subtelne, nierzucające się innym w oczy. Wychodzi na jaw dopiero w specyficznych sytuacjach pod postacią gniewu i świętego oburzenia.
W tej przypowieści większy kłopot ma starszy syn, który, zapewne podobnie jak jego młodszy brat, doznaje wstrząsu, kiedy widzi ojca dającego za nic, pomimo niewdzięczności jego obu dzieci. Co więcej, sądzi, że ojciec kocha za określone czyny, za bycie dobrym. I wtedy, rzeczywiście, jeśli uzyskanie miłości ojca motywuje do pracy na polu, to oburzenie jest nieuniknione, a potęguje się jeszcze bardziej na widok tego, że tej samej miłości doświadcza także ten, kto nie postępuje dobrze. Zdaniem starszego syna prawdziwy ojciec, czyli w ostateczności Bóg, nie powinien tak reagować. W konsekwencji pierworodny potomek nie czuje się synem ojca i odrzuca młodszego syna jako swego brata.
Jestem przekonany, że wszelkie nawrócenie w życiu chrześcijanina wypływa ze zmiany obrazu Boga. Dopóki nie staniemy po tamtej stronie życia, poznanie Boga zawsze pozostanie nieco „skażone” naszym lękiem, ludzkim doświadczeniem, grzechem. To, co prawdziwe będzie wymieszane z tym, co fałszywe. Wzrost w życiu duchowym polega na stopniowym oczyszczaniu naleciałości jak wytapianie srebra czy złota. Dzieje się to przez przyswajanie słów Chrystusa i działanie Ducha od wewnątrz, który usuwa nasze blokady i kruszy fałszywe przekonania. Obaj synowie działają nie tyle w oparciu o doświadczenie prawdziwego ojca, z którym żyją w domu, lecz w oparciu o swoje wyobrażenia.
Młodszy syn nie potrafi znieść bliskości Ojca i ucieka z domu. Starszy syn nie dopuszcza do siebie bliskości Ojca, sądząc, że jest ona uwarunkowana jego odpowiednim postępowaniem. Nie chce przyjąć, że miłość ojca „nie jest proporcjonalna do zasług, lecz do słabości”. Nie pasuje mu to do świata, który sobie zbudował.
Ciekawe, że w przypowieści najpierw obaj synowie opuszczają dom. Jeden wyrusza w dalekie kraje na długie lata. Chce się zabawić i ucieszyć złudną wolnością. Drugi idzie na pole, by pracować, żeby w końcu ojciec nagrodził go za wierność. A w drugiej części to ojciec wychodzi z domu. Najpierw wybiega w kierunku młodszego syna. Potem wychodzi do starszego. Od lat urzeka mnie to, że ojciec podejmuje inicjatywę, przerzuca mosty nad przepaściami, które wykopali obaj synowie. Niestety, drugi syn, grzeczny, nie pozwala się ojcu dotknąć, ani przytulić. Nie wiemy, czy wejdzie do domu po moście, który rozpostarł przed nim ojciec, słowami: „Moje dziecko (…) wszystko moje do ciebie należy”. I cóż po całej jego pracy, skoro na polu jeszcze bardziej powiększył dystans między nim a ojcem, a także między nim a bratem. Powrót młodszego brata nie stworzył tej otchłani, lecz jedynie ukazał ją jako istniejącą od dawna.
Dariusz Piórkowski SJ