Jak Jezus ratuje od śmierci?
”Niewiasto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił?”. A ona odrzekła: ”Nikt, Panie!”. Rzekł do niej Jezus: ”I Ja ciebie nie potępiam. – Idź, a od tej chwili już nie grzesz” (J 8. 10-11).
„Bóg broni się tylko swoją cierpliwością i pięknem” (Leon Bloy).
Choć do dramatycznego zajścia z kobietą cudzołożną dochodzi na dziedzińcu świątyni, a nie na ulicy czy arenie, całą tę sytuację można porównać do korridy. Wzburzony tłum uczonych w Piśmie i faryzeuszów przybiega z grzeszną kobietą i jak rozjuszony byk oczekuje na podniesienie czerwonej płachty, by ruszyć do ataku. Gorzej, kobieta została tu tylko użyta, aby Jezusa wystawić na próbę. Ciekawe, co też ów Nauczyciel pocznie z tym dylematem. A że przy okazji będzie można upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, radość z sukcesu podwoi się. Pobożni panowie, którzy uważają się za sprawiedliwych, mają zresztą słuszny powód. Zło trzeba piętnować, a gdy dojdzie do rażących wykroczeń, należy wziąć kamienie do rąk i zrobić z grzesznymi porządek. Takie przekonanie wspiera przecież Prawo pochodzące od Boga.
Kiedy w Księdze Powtórzonego Prawa czytamy, że za cudzołóstwo należy ukamienować zarówno mężczyznę jak i kobietę współżyjących ze sobą, równocześnie pojawia się tam uzasadnienie dla kary: „Usuniesz zło spośród siebie” (Por: Pwt 22, 22). W tle kryje się założenie, że zło da się wyeliminować, a przynajmniej ograniczyć, przez zastosowanie drastycznych środków bądź zgładzenie grzesznika z powierzchni ziemi. Jezus zna ten nakaz. Nigdzie nie stwierdza, że kobieta nie zgrzeszyła i jest niewinna. Nie stara się wytłumaczyć jej upadku zaistniałymi okolicznościami. Nie usprawiedliwia, że przecież każdemu może się zdarzyć i nie należy z tego powodu robić wielkich scen. Nie gani również uczonych w Piśmie za to, że zauważają zło i nie tolerują jego popełniania. Problem jednak nie w dostrzeganiu zła, lecz w sposobie obchodzenia się z nim.
Jezus uchyla się od użycia przemocy wobec kobiety, chociaż sankcjonuje ją Prawo Mojżeszowe. Jak więc pogodzić Jego zachowanie z Bogiem Starego Testamentu, który poleca karać śmiercią za rażące grzechy? Czy to znaczy, że sam Bóg przeszedł jakąś wewnętrzną ewolucję? Czy na początku stosował strategię wyrywania, palenia i kamienowania, ale z czasem doszedł do wniosku, że jednak w ten sposób nie uwolni się świata i człowieka od zła?
W Ewangelii według św. Mateusza Jezus wyraźnie mówi, że nie przyszedł znieść Prawa, ale je wypełnić (Por. Mt 5, 17). Na czym więc polega w tym wypadku wypełnienie Prawa, skoro nie doszło do ukamienowania? Po pierwsze, różnica w stosunku do korridy jest taka, że Jezus nie postępuje jak wytrawny matador i nie zabija wściekłego byka, lecz ucisza go i zamienia w potulnego baranka. Czyni to za pomocą zdania, którego chyba żaden człowiek w tej sytuacji nie zdołałby wypowiedzieć. W przedziwny sposób powstrzymuje tłum przed rzuceniem pierwszego kamienia, zachęcając jednak każdego z osobna do ciśnięcia pierwszego kamienia. Gdzie jednak kryje się sekret tego arcymądrego posunięcia? Zgadzam się tutaj z trafną interpretacją Rene Girarda, że w tłumie nikt nie jest pierwszy. Wszyscy rzucają kamieniami i zarazem nikt nimi nie rzuca. Genialność rozwiązania Jezusa polega na tym, że On nie podchodzi do uczonych w Piśmie jak do tłumu, w którym rozmywa się odpowiedzialność, lecz mówi do konkretnej osoby. Chrystus wie, że rozpętanie zbiorowej przemocy zawsze zaczyna się od pierwszego kamienia. Ale to konkretny człowiek go rzuca, to osoba nosząca imię musi pociągnąć za sznurek, dopiero potem rusza anonimowa lawina z całą mocą. Dlatego Jezus nie mówi: „Jeśli jesteście bez grzechu…?, lecz „kto z was jest bez grzechu…”. Nie nawołuje również: ”Kto z was ma lekki grzech, może pierwszy rzucić w nią kamieniem”. Gdy do uszu konkretnego człowieka dotrze tak sformułowane pytanie, wtedy trudniej wyjść przed szereg. Jezus odwraca uwagę od kobiety, a dopomina się, aby każdy popatrzył najpierw na siebie, odwołuje się do własnego sumienia, bo w każdym człowieku działa zło, ale też dobro.
Co się okazało? W głębi serca faryzeusze i uczeni w Piśmie poczuli, że nie są bez winy. Ich odejście jest zwycięstwem dobra. Gdy starsi wypuścili kamienie z rąk, młodsi, idąc za ich przykładem, nie mieli już żadnych argumentów. Rozgrzany do czerwoności byk ostygł i zszedł z areny. Mądrość Jezusa zaskoczyła oskarżycieli kobiety i pozwoliła się przedrzeć przez pancerz „naskórkowego” poczucia bezgrzeszności do prawdy, która drzemała głębiej. Jej przywalenie, niedostrzeganie własnej grzeszności, rodzi mechanizm potępienia innych a zarazem jego uruchomienie wzmacnia przekonanie o byciu lepszym niż inni. Zawsze znajdą się gorsi grzesznicy. Poczucie własnej sprawiedliwości jest zwykle czymś powierzchownym, zasłoną dymną, którą dodatkowo zagęszcza porównywanie się z tymi, którzy dopuszczają się gorszych grzechów.
Jezus nie potępił ani kobiety ani uczonych w Piśmie. Pomógł im wszystkim zajrzeć w głąb ich duszy. Cudzołożną mężatkę uratował od śmierci duchowej i fizycznej. Uczonych w Piśmie od śmierci duchowej. Tak przejawia się miłosierdzie Boga, który przez swego Syna pokazuje, że żaden człowiek nie jest na tyle zepsuty i przeżarty przez zło, by nie mógł go znienawidzić. Musi jednak zostać oświecony, czasem uderzony obuchem w głowę, innym razem wyrwany z iluzji. Nie wystarczy do tego Prawo spisane. Potrzeba mocy Ducha, którego za czasów Mojżesza ludzie jeszcze nie mieli. Duch dotyka głębi serc i „przekonuje o grzechu” (J 16, 8). Zabicie grzesznika zamyka tę możliwość. Dlatego Jezus dał zarówno kobiecie jak i oskarżycielom czas. Czekał przed i po wypowiedzeniu zdania, pisząc coś po ziemi.
Po drugie, Chrystus nie działa wbrew Prawu, które sam wyznaczył, lecz pogłębia jego rozumienie. Ukamienowanie to wciąż prymitywny, chociaż przez jakiś czas dopuszczony sposób, na wyplenienie zła. Zarówno potępianie jak i używanie przemocy, łącznie z uśmierceniem, to tylko doraźne rozwiązanie problemu. W tym wypadku prowizorka wcale nie trwa długo. Zło szybko domaga się kolejnej ofiary. Obrzucanie kogoś kamieniami, co w dzisiejszych czasach stało się obrazowym określeniem potępiania i osądu, jedynie dolewa oliwy do ognia. Potępianie nie bierze się z bezgrzeszności, co jest paradoksem, bo wydawałoby się, że nieczystość powinna bardziej razić serce czyste. Potępiamy w innych samych siebie, ponieważ chcemy w nich zabić to, co powinno umrzeć w naszym sercu.
Taki sposób usuwania zła ze świata ludzi przypomina wyrywanie chwastów w ogródku, które po dobrym deszczu znowu odrastają. Owszem, na chwilę ogródek wygląda ładnie, ale tylko na chwilę. Nie jesteśmy jednak w stanie sprawić, aby chwast znikł na zawsze. Przemoc jest syzyfową pracą, która skutki zwiększają biedę i zniszczenie. Jezus proponuje inne, skuteczniejsze, ale nie natychmiastowe rozwiązanie. Chodzi o takie przeobrażenie świata i człowieka, aby ten chwast w ogóle w nim nie rósł. Taka rewolucja nie nastąpi w pełni w naszym życiu, ale może się tu zacząć. Dopóki człowiek żyje, nie wolno go więc spisywać na straty, uznać za winowajcę i zamknąć w więzieniu. W jego wnętrzu to nie zło zajmuje naczelne miejsce.
Dariusz Piórkowski SJ