Co zrobić, aby dobrze się modlić?
„Gdy Jezus przebywał w jakimś miejscu na modlitwie i skończył ją, rzekł jeden z uczniów do Niego: „Panie, naucz nas się modlić, jak i Jan nauczył swoich uczniów” (Łk 11, 1).
„Kto się nauczył modlić, nauczył się żyć” (św. Augustyn).
Co się musi wydarzyć w życiu człowieka, aby zapragnął się modlić? Oczywiście, zakładam że modlitwa wyraża wiarę, która nie tylko jest przekonaniem o istnieniu Boga, ale też ufnością w Jego bliskość i dobrą wolę. Czasem do modlitwy zmusza nas jakaś nagła trudność, strata, bezsilność, kryzys i wtedy spontanicznie zwracamy się do Boga, szukając ratunku i wsparcia, albo skarżymy się na to, co nas spotyka. Nic w tym złego. Takie działanie poświadcza całe Pismo Święte. Można też modlitwę potraktować jako niechciany, ale konieczny religijny obowiązek, wymagany przez kościelne prawo lub zwyczaj. Grozi jej wówczas ześlizgnięcie się w rutynę i oderwanie od codziennego życia, a z czasem nawet jej zanik. Można również modlić się tylko wtedy, gdy przyjdzie nam na to ochota, co w praktyce zdarza się niezwykle rzadko, bo diabeł robi wszystko, żeby nam jednak nie przyszła.
Dzisiejsza Ewangelia podpowiada nam jeszcze inną drogę. Jezus pokazuje, że wytrwała modlitwa może się oprzeć tylko na świadomym wyborze. Wtedy staje się sposobem życia. W jednym z uczniów obudziła się tęsknota za modlitwą, gdy obserwował modlącego się Mistrza. Chrystus często zwracał się do Ojca w indywidualnej modlitwie. Nie był to jedyny raz, lecz któryś z rzędu. Ponadto, nie modlił się razem z uczniami, lecz na osobności, co z pewnością intrygowało uczniów, bo odbiegało od przyjętej normy. Nie wiedzieli, jak modlił się Jezus, ale widzieli, że się modli.
Ciekawe, że to nie Jezus wyszedł z inicjatywą, by nauczyć uczniów modlitwy. Jakby czekał aż prośba wyjdzie od nich samych. Dał im czas na dojrzewanie. Jego przykład rozpalił w nich płomień pragnienia. Wprawdzie anonimowy uczeń, prosząc w imieniu wszystkich, nawiązuje do Jana Chrzciciela, który wdrożył swoich uczniów w tajniki modlitwy, ale jest to wtórny argument. Wszystko zaczyna się w modlitwie od pragnienia, które wzbudza sam Bóg, na przykład przez osoby modlące się. To początek drogi.
Co w świetle tej Ewangelii wydaje się największą przeszkodą na drodze modlitwy? Brak pragnienia. Czasem możemy znać wiele metod i formuł modlitwy, ale na niewiele się one przydają, jeśli od wewnątrz zabraknie ognia. Mimo wszystko dobrze się ich uczyć, bo nigdy nie wiadomo, kiedy iskra pragnienia w nas się pojawi. W uczniach zrodziło się pragnienie, chociaż nie wiedzieli jak się modlić. Dlaczego tęsknota za modlitwą nie rozdziera serc wielu ochrzczonych, nawet jeśli od dziecka są uczeni, w jaki sposób należy się modlić? Nieraz zostaje przywalona uprzedzeniami, fałszywymi wyobrażeniami o Bogu, rozczarowaniami, gdy nie otrzymujemy tego, co chcemy. Innym razem do serca wkrada się lęk, że głębsza modlitwa wywróci życie do góry nogami. A bardzo często modlitwa zdaje się być czymś dodanym, zewnętrznym wobec codziennego życia, nieefektywnym, nieskutecznym.
Być może jednym z głównych powodów obumierania modlitwy lub jej niepogłębiania jest przeświadczenie, że to my pierwsi ją inicjujemy. A jeśli do tego dojdzie jeszcze obraz dalekiego, niedostępnego, niedającego się doświadczyć zmysłami Boga, to jak tu się do Niego modlić? Wstrząsnęło mną kiedyś zdanie zapisane w Katechizmie Kościoła Katolickiego, że „modlitwa jest darem łaski oraz zdecydowaną odpowiedzią z naszej strony. Zawsze zakłada ona pewien wysiłek (KKK, 2725).
Cóż to znaczy, że modlitwa jest darem łaski? Najpierw to, że sama zdolność do modlitwy, zwrócenie uwagi, skierowanie ku Bogu, jest darem. A następnie, że pierwszym, który przychodzi i chce wejść w kontakt z nami, jest sam Bóg. On jest darem dla nas. W większości religii to człowiek próbuje zainteresować sobą jakiegoś boga, aby mu coś dał. W chrześcijaństwie nie musimy tego robić, ponieważ Bóg objawił się jako Ten, który od zawsze zainteresowany jest człowiekiem i daje siebie. Modlitwa służy tylko przyjęciu darów. My modląc się wchodzimy w strumień Bożych darów. Żeby zrodziło się w nas pragnienie i odpowiedź, musimy najpierw rozpoznać tę stałą i życzliwą obecność Boga dla nas. Wtedy dopiero możliwa jest decyzja. I z niej wypływa wysiłek modlitwy, czyli pewna dyscyplina, poświęcanie czasu i uwagi.
Czyż nie na podobnej zasadzie dzieje się w życiu małżeńskim, zakonnym, kapłańskim czy w ogóle chrześcijańskim? Czyż każda droga życia nie jest odpowiedzią, którą poprzedza decyzja ugruntowana w poznaniu drugiego, w rozpoznaniu darów, w usłyszeniu Bożego wezwania, ale później wymaga to stałego wysiłku i podjęcia określonych kroków? Na przykład, w małżeństwie poznanie i pogłębianie relacji nie dokonuje się automatycznie, jedynie przez sam fakt zamieszkania, wykonywania obowiązków i różnych prac, przez spanie w tym samym łóżku. Niewiele dobrych rzeczy dochodzi do skutku w naszym życiu siłą rozpędu. Do wielu czynności zmusza nas konieczność. Ale pewne sprawy nie wydarzą się nigdy, jeśli nie poprzedzi je świadoma decyzja i zaangażowanie.
Zwróćmy uwagę, że dopiero kiedy pragnienie zrodziło się w uczniach, Jezus uczy ich metody, treści i intencji, z jaką należy się modlić. Nie opowiada im jednak o tym, jaką postawę ciała powinni przyjąć, jak się wyciszyć i skupić, w jakim miejscu się modlić. Nie wprowadza ich też na szczyt mistycyzmu. Zaskakujące jest to, że Jezus uczy modlitwy, która składa się z samych próśb. Jednakże układ znanej nam modlitwy „Ojcze nasz” jest taki, że w centrum znajduje się Ojciec, a nie my. A jedynym darem, jaki Ojciec chce dać proszącym, jest sam Duch Święty.
Przypowieść, którą Jezus opowiada, jest dalszym ciągiem lekcji na temat modlitwy. Dotyczy wewnętrznego nastawienia. Modlitwa to sprawa między przyjaciółmi, między synem a ojcem, a nie między niewolnikiem i panem lub poddanym i władcą. Nie sądzę, aby uczniowie wówczas tak rozumieli swoją relację do Boga.
Ciekawe, że w modlitwie „Ojcze nasz” nie prosimy najpierw w swoich intencjach. Chcemy dobrze najpierw dla Ojca – choć nie jest to naturalny odruch naszego serca. Bardziej kręcimy się wokół własnych spraw. Bóg bywa nam do czegoś potrzebny. Tutaj Jezus każe nam wyzbyć się tego spojrzenia. Jednym z celów odmawianej modlitwy Pańskiej jest odrywanie nas od siebie, przekonanie nas, że jeśli najpierw będziemy zainteresowani dobrem innych, to również i nam wyjdzie to na dobre. A kiedy Ojciec będzie chwalony, kiedy Jego wola będzie się spełniać na ziemi, to i nam będzie dobrze. Modlitwa „Ojcze nasz”, jeśli odmawiamy ją świadomie, leczy nas powoli z wrodzonego egoizmu. Podobną prawidłowość można zauważyć w przypowieści. W środku nocy mężczyzna nie prosi swego przyjaciela o chleb dla siebie, lecz dla gościa. Skupiony jest na potrzebie tego, kto do niego przyszedł. Czy to nas nie dziwi?
Dariusz Piórkowski SJ