Już ja tam wiem swoje
„Podeszło do Jezusa kilku saduceuszów, którzy twierdzą, że nie ma zmartwychwstania” (Łk 20, 27).
„Matko Najświętsza, zdumienia pełna, spraw – żebym ucząc religii nie mówił: Już wiem. Rozumiem” (ks. Jan Twardowski).
Pierwsza rzecz, która uderza w dzisiejszej Ewangelii jest taka, że można wierzyć w Boga i zachowywać Jego przykazania, nie spodziewając się jakiegokolwiek życia po śmierci. Można liczyć się z Bogiem, uznawać Jego istnienie i działanie, ograniczając je jednak tylko do tego świata. Mniej więcej w takim duchu wierzyli saduceusze, religijne stronnictwo w Izraelu za czasów Jezusa, dla którego autorytatywnym Pismem świętym był zasadniczo Pięcioksiąg. Saduceusze byli kapłanami, zamożnymi mężczyznami, dbającymi o kult świątynny zgodny z przepisami Prawa. Poza tym, razem z faryzeuszami i uczonymi w Piśmie tworzyli Sanhedryn, czyli Wysoką Radę. Spośród nich wybierano też najwyższego kapłana.
Musimy sobie zdać sprawę, że bardziej rozwinięte i dojrzałe wyobrażenia o życiu po śmierci pojawiły się w judaizmie stosunkowo późno, w księgach, do których saduceusze nie przywiązywali zbyt dużej wagi. Bóg zawierając przymierze z Izraelem rzeczywiście zapowiedział w Pięcioksięgu, że wierność Jego poleceniom będzie nagrodzona Jego błogosławieństwem, dostatkiem i spokojnym życiem w Ziemi Obiecanej. Nie było tam mowy o żadnym życiu wiecznym. Saduceusze mocno trzymali się słowa spisanego, czyli literalnie odczytywali to, co pozostawił według ówczesnych przekonań Mojżesz. Między innymi z tego powodu nie żyli w dobrych stosunkach z uczonymi w Piśmie i faryzeuszami, ponieważ ci, oprócz Tory uznawali jeszcze tradycje ustne i późniejsze księgi prorockie. Najkrócej rzecz ujmując, saduceusze zadekretowali, że Bóg zakończył objawienie samego siebie na etapie ksiąg Mojżeszowych.
I ciekawa rzecz. Choć trudno im było przynajmniej założyć, że po śmierci może istnieć ciąg dalszy, to jednak w rozmowie z Jezusem przedstawiają historię z bezdzietną kobietą i jej siedmioma mężami, której prawdopodobieństwo zaistnienia jest niemal równe zeru. Dlaczego? Jeśli człowiek chce obronić własną „prawdę”, potrafi wspiąć się na wyżyny abstrakcji i czasami totalnego nonsensu, byleby nie uznać, że być może się myli i nie chce przyjąć, że istnieje coś więcej niż to, co uznaje obecnie za jedynie słuszne. Wymyślona opowieść z kobietą, poślubioną siedmiokrotnie, miała wykazać absurdalność wiary w zmartwychwstanie umarłych.
Mojżesz rzecz jasna wprost nie pisał o zmartwychwstaniu. To sam Jezus interpretuje słowa Boga, starając się przekonać saduceuszy, że pośrednio jest tam jednak mowa o życiu człowieka po śmierci. Nie wszystko podane jest w Piśmie świętym jak na tacy. W czytaniu, rozważaniu i interpretowaniu Słowa Bożego ważne jest myślenie, znaczenie duchowe i symboliczne. W ten sposób właśnie sprecyzowano wiele dogmatów w Kościele. Nie znajdziemy ich dosłownego sformułowania w Piśmie świętym, ale są one w nim ukryte i można je wywieść drogą dedukcji. Bezwzględna wierność literze w odniesieniu do Pisma świętego często prowadzi na manowce.
W historii chrześcijaństwa większość podziałów i herezji wzięła się z rozbieżnych interpretacji Pisma świętego czy Ewangelii. W Kościele Katolickim też są różne grupy i wrażliwości. Jedni obstają przy zachowaniu określonej tradycji, twierdząc, że tylko ona gwarantuje pełne podobanie się Bogu. Dla innych wiążące są rozstrzygnięcia tylko jednego soboru, bo z jakichś powodów bardziej im to odpowiada. Ponadto, często nie kłócimy się o to, czy Bóg jest sprawiedliwy, lecz jak jest sprawiedliwy.
„Którego z nich będzie żoną?” W tym pytaniu ukrywa się kolejna przyczyna trudności saduceuszy. W zakazie pożądania dóbr bliźniego (IX przykazanie Dekalogu), żona wymieniona jest obok innych stworzeń jako „własność” męża. Skoro tu na ziemi żona była mężczyźnie do czegoś potrzebna, a konkretnie do rodzenia dzieci, to jak się nią podzielić na tamtym świecie, skoro tylu naraz będzie jej potrzebować? Na ziemi podziału, a może raczej „przydziału” żony, dokonuje śmierć. Mężczyzna umiera. Nikt nie wysuwa żadnych roszczeń. Żona zgodnie z prawem lewiratu „przechodzi” na brata. A w niebie? Jeśli wszyscy mieliby tam żyć równocześnie, to doszłoby co najmniej do szarpaniny…
Może nas dziwić takie prymitywne wyobrażenie, zwykłe skopiowanie obecnych stosunków społecznych w życiu pośmiertnym. Spotkałem jednak ludzi wierzących, którzy na wieść o tym, że w niebie nie będzie już możliwości wyboru między dobrem a złem, bo święci wybierają tylko dobro, poczuli się zdegustowani. „Cóż to za życie, skoro już nie będę mógł wybierać swobodnie?” – powiadali zdziwieni. Możliwość grzeszenia ciągle niektórym wydaje się wielką atrakcją, jakby nie można bez tego być prawdziwym człowiekiem. Inni snują dywagacje na temat niekończącej się nudy w niebie, w którym nie będzie przyjemności, seksu i innych wspaniałych dóbr obecnego życia. W rzeczywistości wypływa to z bladego pojęcia i doświadczenia Boga, który w porównaniu z powabami i blaskiem tego świata wydaje się mało pociągający.
Błąd całego tego myślenia polega na tym, że czasem chcemy wszystko zrozumieć, przenieść obecny świat, układy społeczne, nasze nawyki i życzenia na życie po tamtej stronie. Jakby miało ono być co najwyżej projekcją tego, co najlepsze w tym życiu. Do dzisiaj wiele ludzi stara się uporać z tajemnicą, niewiedzą, wchodząc w różnego rodzaju fundamentalizmy, tradycjonalizmy, dogmatyzmy. To, co inne i nowe, próbują zmieścić w znanych sobie kategoriach, aby zachować kontrolę, utrzymać porządek, który daje im poczucie bezpieczeństwa. Głębsza synteza zakłada jednak wytrzymywanie poznawczej i egzystencjalnej niepewności, ponieważ istnieją pewne rzeczy, które nie podlegają zmianie i dyskusji, i takie, które ciągle są stwarzane albo odsłaniane i poznawane coraz bardziej w miarę upływu czasu.
Dariusz Piórkowski SJ