Medytacja chrześcijańska. Głód głębi serca
„Powtarzaj swoje słowo” – to najważniejsza rada, jakiej chce udzielić w swoich naukach na temat modlitwy medytacyjnej John Main OSB, jeden z najważniejszych mistrzów życia duchowego XX wieku. W konferencjach zawartych w książce rada ta pojawia się niezwykle często. Jak bowiem podkreśla autor, tylko dzięki powtarzaniu słowa swojej modlitwy może ona stać się czymś więcej niż rozmawianiem z Bogiem czy rozmyślaniem o Nim. W kolejnych rozdziałach książki autor w sposób niezwykle prosty i przejrzysty szeroko przedstawia modlitwę medytacyjną, mówiąc między innymi o jej istocie, teologii, praktyce i owocach. Jednocześnie zaznacza, że najważniejsze w podjęciu medytacji nie jest czytanie o niej, ale codzienna praktyka.
Książka stanowi próbę wydobycia z nauczania Johna Maina rzeczy najistotniejszych i zaprezentowania ich w uporządkowanym układzie tematycznym. Przypuszczam, że może się okazać pomocna dla tych, którzy pragną, w tych pełnych wyzwań czasach, podążać ścieżką medytacji pod autorytatywnym, a jednocześnie łagodnym przewodnictwem mistrza modlitwy.
Peter Ng, Koordynator Światowej Wspólnoty Medytacji Chrześcijańskiej (WCCM) w Singapurze.
Fragment książki
O medytacji dowiedzieliśmy się osiemnaście lat wcześniej. Poszukiwaliśmy wówczas dla siebie sensownej ścieżki duchowej. Byliśmy zadowoleni z naszego statusu materialnego i standardu życia, który znacznie przewyższał nasze wyobrażenia z młodości. Dobrze mi szło w życiu zawodowym, inwestowanie przynosiło wiele satysfakcji. Byliśmy szczęśliwą rodziną. Nasze dzieci, Terence i Deborah, wchodziły w okres nastoletni. Już pięć lat wcześniej Patricia porzuciła pracę w banku, by móc spędzać z nimi więcej czasu. Czuła się spełniona jako matka. Jednak mimo materialnego zadowolenia był w nas jakiś niepokój. Czuliśmy, że w życiu musi chodzić o coś więcej. Szukaliśmy zatem ścieżki duchowej, która nadałaby mu bardziej sensowny wymiar. Być może było to owo uczucie, które we wprowadzeniu do książki Światło wewnętrzne o. Laurence Freeman nazywa „nieokreśloną udręką ducha, która każe nam wyjść poza powierzchowność i bezsens nowoczesnych stylów życia” oraz otwieraniem się umysłu na „potrzebę podróży w głąb serca”.
W naszych duchowych poszukiwaniach zaobserwowaliśmy, że medytacja jest podstawową praktyką w buddyzmie i hinduizmie. Będąc chrześcijanami, zastanawialiśmy się, czy podobny sposób modlitwy istnieje w naszej tradycji. Zachodząc kiedyś do przykościelnej księgarni (zaraz po tym, jak wzrosło nasze zainteresowanie medytacją), tuż po przekroczeniu progu drzwi moja żona wypatrzyła na półce wspomnianą książkę o. Laurence’a Freemana zatytułowaną Światło wewnętrzne.
Byliśmy tym odkryciem podekscytowani, w szczególności Patricia, która niezwłocznie zaczęła medytować w sposób zalecany w książce. Ja odłożyłem praktykę na później. Chciałem najpierw spotkać ludzi, którzy byliby w nią zaangażowani. Nie minęło wiele czasu, kiedy odwiedziliśmy Centrum Medytacji Chrześcijańskiej w Londynie. Nasze spotkanie z s. Madelaine oraz pierwsze doświadczenie medytacji z tamtejszą grupą rozpaliły w nas silny płomień zainteresowania. Wróciłem do Singapuru z postanowieniem, że zacznę medytować.
Jak mówi o. John Main, było to proste, co nie znaczy, że łatwe. Nawet podejmując się trwać w niełatwym i zniechęcającym zadaniu niemyślenia o czymkolwiek, pozostawanie w bezruchu okazało się o wiele trudniejsze niż myślałem. Najpierw siedziałem na krześle, ale później pomyślałem, że bardziej nabożne (i być może wygodniejsze) będzie siedzenie na podłodze. Jednak ani moje pobudzone ciało, ani umysł nie odczuły żadnej różnicy. Dwadzieścia minut, a co dopiero trzydzieści, wydawało się niemożliwością. By w ogóle uniknąć zaprzestania praktyki medytacji, skróciłem jej czas do dziesięciu minut.
Najbardziej zniechęcały mnie rozproszenia. Cisza medytacji była żyzną glebą dla snucia marzeń i obmyślania różnych planów. Większość z nas żyje tak bardzo „na zewnątrz”, że na początku czas modlitwy, jaką jest medytacja, to swoiste przedłużenie skupiania uwagi na problemach codzienności. Zastanawiałem się, kiedy zacznę moją medytacyjną podróż w głąb serca. Miałem za sobą cały rok niezliczonej liczby falstartów. Trudność, jaką sprawiało mi pozostanie w ciszy medytacji, połączona z ciągłymi obowiązkami zawodowymi i rodzinnymi,
sprawiała, że medytowałem tylko wtedy, gdy miałem możliwość i ochotę, a nie wtedy gdy powinienem był to robić. Zawsze znajdowałem jakieś usprawiedliwienie dla częstych przerw. Do wytrwania zachęciła mnie gorliwość mojej żony, która konsekwentnie podążała ścieżką medytacji, przypominając mi w ten sposób, że i ja jestem do tego wezwany.