Spodziewamy się wiele po rekolekcjach. Pragniemy wewnętrznej przemiany, wyzwolenia z różnych przywar i słabości, ale przede wszystkim szukamy umocnienia na drodze prowadzącej do większej miłości do Chrystusa. Często jednak te przemiany rozumiemy na nasz, wąsko pojęty sposób. Zawodzimy się, gdy one nie dokonują się zgodnie z naszymi planami i przewidywaniami.
Poniższy tekst omawia sytuację graniczną, w której człowiek czuje się zupełnie opuszczony i zapomniany przez ludzi, a nawet Boga i w której mimo wysiłków nie widzi sposobów wyjścia. Jego przeżycia kojarzą mu się z beznadzieją grobów, w których już nie ma życia. Wtedy wszelkie pomoce ludzkie naprawdę zawodzą, a pozostaje tylko wołanie z wiarą do Chrystusa, aby On stanął nad naszymi grobami i dokonał prawdziwego cudu przemiany i dał nam nowe życie, którym jest tylko On. Taki cud dokonuje się niekiedy podczas rekolekcji, ale często jest on wstępem do podjęcia ich. Wtedy ćwiczenia duchowe są hymnem dziękczynienia za wielkie dary, jakich Pan dokonuje pośród ludzi.
„Miałem dziś ciężką noc. Przed każdym trudnym wyjazdem przeżywam to samo. Budziłem się kilka razy i miałem koszmarne sny. Śniły mi się duże psy, które miały mnie pogryźć, rękawicą jakoś obroniłem się przed nimi. Było ciemno i nie mogłem wydostać się z jakiegoś pomieszczenia, a ktoś złowrogi zbliżał się do mnie. Wszedłem wreszcie do jakiegoś miejsca, niby stajni, a było tam dużo dziwnych, obrzydliwych zwierząt, czułem się cały zaszczuty.
Rano trudno było mi wstać. Siłą woli podniosłem się jednak. Gdy goliłem się otrzymałem wielką łaskę. Przyszedł mi na myśl tekst o dolinie suchych kości (Ez 37, 1-10). Zacząłem modlić się, wzywać Ducha świętego.”
Tak pisał ktoś w swoim osobistym notatniku.
Doliną jest moja dusza, a wyschłymi kośćmi jest mój wewnętrzny „grób”. Dla tego, którego cytowaliśmy wyżej, były to lęki, jakie przeżywał przed ważnymi wystąpieniami i trudnymi wyjazdami. Wiele razy prosił Boga, by go od tego uwolnił, szukał rady u psychologów, lęki pozostały. Grób to miejsce śmierci. Każdy człowiek doświadcza swego miejsca śmierci. Są one różne, właściwe każdemu, a niekiedy niełatwe do odkrycia. Mam spojrzeć na moją dolinę i na moje suche kości, kości bez życia. Bóg zachęca mnie, jak Ezechiela, do obejścia tej doliny i do dokładnego przypatrzenia się moim wyschniętym kościom. Nie chce On niczego uczynić, bez mego spojrzenia na moje suche kości i bez mojej, właściwej tylko w tej sytuacji, żarliwej modlitwy.
Zanim zapytam się czym jest grób, odważę się odczuć istnienie mego grobu i dopuścić do świadomości jego istnienie. Mój grób przede wszystkim koncentruje mnie na sobie i podcina zaufanie tak do Boga, innych, jak i do samego siebie. Nie ufam ani darom Bożym, które mam w sobie, ani nie otwieram się na innych. Czuję się zalękniony, uśpiony lub podekscytowany, biegający bez sensu w prawo i w lewo i nie niezdolny do twórczego myślenia. Mój grób więc nie pozwala mi spotykać się ani z samym sobą ani z innymi, ani otworzyć się na samego Pana Boga. Tego typu chwile, dni, wydarzenia, jak te opisane wyżej, są jednak łaską, zaproszeniem do rozważenia i uznania głębokiej i trudnej prawdy o sobie. Jest to zaproszenie do spojrzenia na siebie inaczej i do innego przeżywania cierpienia.
Popatrzenie na suche kości innych, to przede wszystkim wejście w postawę słuchania bliźnich. Słuchanie to trudna sztuka. Natomiast słuchanie siebie, to dopuszczenie do swojej świadomości tego, co się odczuwa, przeżywa. Człowiek spontanicznie ucieka od tego, co boli, jest wtedy szczególnie niecierpliwy i gotowy do przyjęcia wielu treści, byle tylko nie odczuwać swego cierpienia. A słuchając innych i siebie uczyć się patrzeć na swoje i innych groby oczyma Chrystusa, którymi patrzył na chorych i innych potrzebujących. Były to oczy życia, czyli oczy pełne miłości miłosiernej.
Czym są suche kości, czym są groby? To rzeczywistość trudna do określenia, do wyrażenia w słowach. Trzeba powiedzieć więcej; nie wolno tego nazywać zbyt szybko. Określenie tego musi być owocem wielkiej pracy albo szczególnej łaski. Zakłada to długi proces pracy nad sobą, która jest ściśle złączona z pomocą łaski Bożej. Rzadko człowiek nazywa swoje groby trafnie. Zacznijmy od tego, że grób – od strony człowieka – to miejsce śmierci i tylko śmierci. Maria wybiegłszy na spotkanie Jezusa mówi: „Panie chodź i zobacz” (J 11,34). Chodź, zobacz miejsce śmierci mego brata Łazarza. Człowiek niczego nie może, jak tylko zanieść zmarłego do grobu i pokazywać go innym. Mój grób, nasze groby na różne sposoby zioną śmiercią. Człowiek noszący w sobie grób, do którego nie zaprosił jeszcze Chrystusa, rozsiewa jedynie śmierć. Radością jest to, że Chrystus podejmuje inicjatywę, jak wtedy przy grobie Łazarza i pyta się, gdzie jest twój grób? Pragnie, jak wtedy, przyjść nad mój grób.