Ćwiczenia nie są traktatem filozoficznym (i próżno w nich poszukiwać rozwiązania problemu relacji umysłu i ciała), lecz metodą wprowadzania w doświadczenie duchowe. A w metodzie nie język (nawiasem mówiąc tracący zmurszałą scholastyką) jest ważny, ale intuicja i końcowy efekt, którym jest żywy człowiek, uporządkowany i otwarty na spotkanie z Bogiem. Średniowieczne przepisy kulinarne mogą śmieszyć archaicznym brzmieniem, ale potrawy według nich przyrządzane smakują nam tak samo jak naszym przodkom; konieczny jest tylko dobry kucharz i stosowne produkty. Podobnie jest z Ćwiczeniami.
W doświadczeniu zaś istotne jest osobiste zaangażowanie: czym innym jest marzyć o pielgrzymce do Palestyny, a czym innym wybrać się w tamte strony; co innego przeżywamy, gdy w ciepłych bamboszach czytamy o głodzie i chłodzie betlejemskiej groty, a co innego gdy sami odmówimy sobie pożywienia i wygody. Podstawą każdego naszego doświadczenia jest ciało, bo – choć brzmi to banalnie – na sposób cielesny istniejemy na tym świecie i innego sposobu istnienia nie znamy. Chcąc nie chcąc, ciało sytuuje się w samym centrum naszego życia duchowego.
Ciało na modlitwie
Ignacy zaczyna od rzeczy najprostszych: od warunków zewnętrznych. Na początek daje dużą wolność odprawiającemu w doborze pozycji ciała: „Rozpocząć kontemplację albo klęcząc na kolanach, albo leżąc krzyżem na ziemi, albo leżąc na wznak, albo siedząc, albo chodząc” (CD, 76)2. Tym „albo-albo” może nie być końca, bo pozycja ciała jest tylko środkiem do celu, a celem jest duchowy owoc ćwiczenia. Dzięki częstej praktyce każdy w końcu oswaja się na modlitwie z własnym ciałem i sam zaczyna kierować się wewnętrzną logiką wolności. Ignacy jeszcze gdzie indziej podkreśla tę swobodę ciała, pisząc: „na kolanach lub siedząco – zależnie od tego, czy to czy tamto bardziej mu odpowiada, i od tego, przy [jakiej pozycji] bardziej mu towarzyszy pobożność — z oczyma zamkniętymi lub utkwionymi w jeden punkt i nie poruszając nimi ani w tę, ani w tamtą stronę” (CD, 252). W ostateczności chodzi o odnalezienie swojego własnego, indywidualnego sposobu modlitwy, a pozycja ciała jest tu wielką pomocą.
Troska Ignacego obejmuje wiele innych kwestii psychofizjologicznych, które mająlub mogą mieć wpływ na przebieg odprawianych ćwiczeń. Obejmują one niemal wszystkie aspekty życia: zaczynając od programu i rytmu dnia (na przykład dokładne pory i czas modlitwy), przez ilość i jakość spożywanych pokarmów (temu służą Reguły o jedzeniu), ilość snu i zewnętrznych kontaktów z ludźmi, a na praktykach ascetycznych kończąc. W tak zwanych Addycjach do kolejnych tygodni Ćwiczeń odnajdujemy przykłady tej troski Ignacego, które jednak nie wyczerpują wszystkich możliwości. Prowadzący i odprawiający na żywo muszą dostosowywać warunki do potrzeb chwili i nikt oraz nic nie zastąpi ich osobistego kontaktu. Celowo pomijam tu kwestię praktyk ascetycznych, bo choć są one explicite obecne
w tekście Ćwiczeń, to jednak stanowią jedynie dodatek, który Ignacy zaleca stosować z ogromnym wyczuciem i zrównoważeniem. Asceza dla asce-zy nie znajduje tu zastosowania. Pokuta ciała jest jedynie kolejnym środkiem do osiągnięcia zamierzonego celu. Aktualna jest tu zasada, którą Ignacy zapisał w liście do Franciszka Borgiasza, przesadnego ascety: „W takiej mierze powinniśmy kochać ciało i dbać o nie, w jakiej jest posłuszne i pomocne duszy. Dusza bowiem przy jego pomocy i posłuszeństwie jest bardziej zdolna do służby i oddawania chwały naszemu Stwórcy i Panu”1.
Wyobrażenie miejsca
Każde ćwiczenie zaczyna się od znanego ignacjańskiego „wyobrażenia sobie miejsca” (compositio loci). Jest to ważne wprowadzenie do modlitwy, bo po pierwsze, w znacznym stopniu angażuje ciało i po drugie stanowi punkt orientacyjny dla całej medytacji lub kontemplacji. W myśl tego wprowadzenia trzeba dla potrzeb modlitwy zorganizować sobie widzialną przestrzeń, w której znajduje się odprawiający, by móc przejść do rozważania spraw niewidzialnych. Zamiast tłumaczyć techniczne zawiłości tego elementu Ćwiczeń, ucieknę się do osobistego doświadczenia, bo z perspektywy czasu lepiej rozumie się nieomal namacalny owoc compositio loci.
Ignacy zaleca na przykład wyobrażać sobie takie miejsca: „synagogi, miasta i osady, w których Chrystus przepowiadał” (CD, 91). Rzecz w tym, że takie konkretne miejsca kulturowo i geograficznie są nam niedostępne i obce. Jednak dzięki „wyobrażeniu sobie miejsca” ta ewentualna luka zostaje uzupełniona. I tak ziemią biblijną dla mnie nie są okolice Galilei, ale zlepek różnych miejsc i krajobrazów, na przykład starowiejski nowicjat Towarzystwa Jezusowego na południu Polski, Loyola w kraju Basków, Bormio w Alpach na północy Włoch, a nawet kamedulskie Bielany pod Krakowem. Z tymi miejscami fizycznie i duchowo kojarzą mi się liczne sceny z Ewangelii i prawdy wiary. Dzięki setkom drobiazgów, które tam zarejestrowały moje zmysły i pojął rozum, w pamięci teraz noszę taką moją intymną i wewnętrzną ziemią świętą, do której wracam w chwilach skupienia i modlitwy. I tak na przykład grota narodzenia Pańskiego leży gdzieś pośród malowniczych dolinek Starej Wsi i by dotrzeć do niej, trzeba pokonać potężne zaspy śnieżne, bo w 1987 roku, gdy po raz pierwszy po igna-cjańsku kontemplowałem tę scenę, była bardzo surowa zima. Góra wniebowstąpienia to zaś jedno z najwyższych wzgórz nieopodal Loyoli, gdzie wzniesiono potężną figury św. Ignacego. Natomiast alpejskie Bormio kojarzy mi się z cierpieniem i z Jezusem wiszącym samotnie na krzyżu w surowej, górskiej kaplicy, u stóp którego przeżywałem swoje Getsemani. A każde z tych wspomnień jest jak kartka duchowej autobiografii, którą mógłbym snuć jak tolkienowskie opowieści, niestety z mniejszym zbudowaniem niż to czynił sam Ignacy. Tym bardziej że są sprawy, które tkwią jak cierń w pamięci – bolesne, niezrozumiałe, tajemnicze – i czekają jeszcze na rozjaśnienie. Ale wszystko to wiąże się z radościami i pocieszeniami, ze smutkiem i bólem, z niepewnością i z trudnymi wyborami, z tym wszystkim, czego pełno jest na kartach Pisma Świętego, a co dzięki Ćwiczeniom stało się ciałem także w moim życiu.