Rozmowa poświęcona depresji
Z Anną Potoczek – psychiatrą, Ryszardem Stachem – psychoterapeutą,
Bogdanem Białkiem – redaktorem naczelnym „Charakterów”
oraz Józefem Augustynem SJ rozmawia Zbigniew Łuczyński

       
Czy depresja  zjawia się po to, aby dać nam szansę, a jeśli tak, to jaką szansę?

Ryszard Stach: W moim przekonaniu depresja nie jest szansą dla nikogo i w żadnej sytuacji. Depresja jest chorobą i cierpieniem, a my urodziliśmy się, by być szczęśliwi. Nie widzę w cierpieniu nic wartościowego, co trzeba by było przeżywać.

Anna Potoczek: Jednak depresja istnieje i jako zjawisko medyczne, i psychologiczne, i egzystencjalne. Dotyczy wszystkich grup wiekowych. Jej objawy to: przygnębienie, smutek, apatia, poczucie beznadziejności, spowolnienie myślenia, zaburzenia koncentracji, subiektywne poczucie, że pamięć działa gorzej i ogólna życiowa niedyspozycja. Występują one oczywiście w różnym nasileniu i pojawiają się u osób w różnym wieku.
W ciągu ostatnich dwudziestu lat Klinika Psychiatrii Collegium Medicum prowadziła dwukrotnie badania nad trzema grupami dzieci krakowskich. Każda z tych grup obejmowała kilka tysięcy dzieci, które nie były nigdy leczone na depresję i u których jej ewentualne objawy nie były na tyle wyraźne, by rodzice tych dzieci szukali specjalistycznej pomocy. I co się okazało? Że około 50 procent badanych cierpi na tak zwaną depresyjność, czyli ma problemy ze swoimi nastrojami, ze swoją emocjonalnością, z twórczą aktywnością. Tak więc nawet dzieciństwo otoczone mityczną atmosferą „sielskiego i anielskiego” okresu może być czasem smutku.
Jeśli chodzi o osoby dorosłe, to stwierdzono, że około 25 procent populacji cierpi w ciągu życia na depresję w znaczeniu klinicznym, czyli przez co najmniej miesiąc występują u nich objawy depresji w sposób znacząco upośledzający ich funkcjonowanie. Oczywiście z punktu widzenia psychologicznego i psychiatrycznego nie możemy mówić o depresji wtedy, gdy mamy zły nastrój czy gorsze samopoczucie. Depresja to poważny kryzys, który dezorganizuje życie. Zdarza się on jednak bardzo często.

A w jaki sposób można określić, czy już mamy do czynienia z depresją, czy też jest to przejściowa niedyspozycja psychiczna?

Anna Potoczek: Nie można odpowiedzieć na to pytanie jednoznacznie, ponieważ depresja w starym, ortodoksyjnym rozumieniu jest chorobą psychiczną związaną z zaburzeniami mózgu. Skłonności do niej są dziedzicznie uwarunkowane, a jej objawy wyjątkowo głębokie i zupełnie dezorganizujące życie. Ten rodzaj depresji pojawia się „znikąd”. Brak okoliczności, które byłyby adekwatne do tego rodzaju reakcji organizmu. Przypadki takiej depresji są jednak stosunkowo rzadkie.
Obecnie o wiele częściej zdarzają się depresje, których przyczyną jest niekorzystny splot jakichś ważnych wydarzeń życiowych. Te wydarzenia przekładają się później na funkcjonowanie mózgu. Na przykład śmierć bliskiej osoby wywołuje zrozumiałą społecznie rozpacz, ta rozpacz przedłuża się i naprawdę potem trudno jest określić, w którym tygodniu, w którym miesiącu rozpacz ta staje się depresją wymagającą leczenia.

Bogdan Białek: Ja uważam, że pojęcie depresji jest dziś bardzo mocno nadużywane. Zaryzykowałbym nawet tezę, że zostało ono wylansowane przez koncerny farmaceutyczne, zwłaszcza te, które wprowadziły na rynek farmakologiczne antydepresanty. W ten sposób słowo „depresja” stało się „słowem-wytrychem”, które zastępuje parę dobrych, tradycyjnych pojęć, takich jak: smutek, rozpacz, żałoba, a czasami zwyczajne lenistwo. Tymczasem obowiązująca obecnie klasyfikacja nozologiczna (czyli przewodnik dla lekarza psychiatry) mówi o bardzo ostrych kryteriach, jakie musi spełniać taka choroba, a są nimi na przykład minimum dwutygodniowy, ciągły okres przygnębienia, dezorganizacji życia, wycofania. Stan, który ich nie spełnia, nie jest depresją.
Myślę więc, że depresję się demonizuje. Oczywistą rzeczą jest to, że w ciągu życia nie jesteśmy cały czas radośni i nastawieni optymistycznie. Wynika to chociażby z normalnych cykli, w ramach których możemy opisać ludzkie życie i które otwierają się lub zamykają kryzysem. Ten kryzys dla jednych jest katastrofą, a dla drugich stanowi wyzwanie.
Czy z depresji mogą wynikać jakieś korzyści? Kiedy człowiek ma złamaną nogę, to z jednej strony jest to ogromnie dokuczliwe, ale z drugiej odnosi pewne korzyści – na przykład nie musi chodzić do pracy. Podobnie jest z dolegliwościami, mówiąc skrótowo, psychologicznymi czy psychicznymi. Warto więc człowieka cierpiącego na taką dolegliwość zapytać, co zmieniłoby się w jego życiu, gdyby wyzdrowiał? Co by robił, gdyby był zdrowy?

Ale czy można tak w ogóle pytać osobę cierpiącą na depresję? A jeśli ta osoba nie jest w stanie odpowiedzieć, ponieważ jej stan psychiczny na to nie pozwala?

Bogdan Białek: Ale dajmy jej przynajmniej możliwość, by poszukała odpowiedzi na to pytanie! Może odpowiedzieć: „Nie wiem”, ale to pytanie stanowi często ważny klucz do jej choroby. Obecnie często mówi się o maskowanej depresji, która występuje jako alkoholizm, pracoholizm, seksoholizm. Na przykład mężczyzna nie chce się przyznać do depresji, bo depresja nie jest chorobą męską. Jak pokazują badania, psychiatrzy są bardziej skłonni rozpoznawać depresję u kobiet niż u mężczyzn; z drugiej strony bardziej skłonni są rozpoznawać alkoholizm u mężczyzn niż u kobiet. A więc rozpoznanie depresji jest także uwarunkowane czynnikami kulturowymi, czyli, inaczej mówiąc, wierzymy, że ludzie mają depresję lub nie. Jedni są bardziej skłonni powiedzieć o sobie: „Mam depresję”, a drudzy powiedzą: „Boli mnie krzyż”, choć w istocie cierpią na tę samą dolegliwość.

Czy więc zjawisko depresji rzeczywiście narasta, czy też po prostu o niej częściej mówimy, ponieważ temat depresji stał się popularny i modny? A może dopiero teraz sobie uświadamiamy, że nasze cierpienie jest właśnie depresją?

Bogdan Białek: Istnieją badania, które dowodzą, że z pokolenia na pokolenie liczba depresji się podwaja. Tak więc myślę, że być może liczba depresji faktycznie wzrasta, ale być może wzrasta ona i dlatego, że o depresji dużo się mówi.