Zaabsorbowana troską o rozwój placówki misyjnej, przejęta cierpieniem ludzi, pochłonięta przez wiele rożnych zaangażowań …czułam że „wypalam” się wewnętrznie… Zewnętrznie też ubóstwo duchowe. Często tygodniami bez Mszy św., a najbliższy kościół 200 km od naszej placówki. Moja modlitwa prawie zawsze była ostatnim punktem dnia, kiedy juz padałam ze zmęczenia i senności. Była tez wypełniona szukaniem rozwiązań, układaniem planów i prośbą by Pan je błogosławił. Czułam Jego Obecność, ale jakiś „mur” oddzielał mnie od Niego. Tęskniłam za żywą więzią z Nim.
Z tą „tęsknotą” przyjechałam na rekolekcje… I jak juz wiele razy w życiu, Pan znowu i tym razem zaskoczył mnie swoją hojnością przewyższającą wielokrotnie moje oczekiwania i wyobrażenia !…
Na rekolekcjach Pan pokazał mi jak wiele w mojej postawie i działaniu było woluntaryzmu. Rodzące się uczucia, pragnienia, napięcia i stresy tłumiłam w sobie. Trudności które niesie życie codzienne starałam się pokonywać sama mówiąc sobie, że nie mogę zatrzymywać się na zranieniach, muszę przechodzić ponad … Zobaczyłam, jak wszystko to tkwi zduszone w moim sercu…
Dom rekolekcyjny opuszczałam z uczuciem oczyszczonego, wyzwolonego i uzdrowionego serca, uporządkowanego życia i rozmiłowaniem się w kontemplacji Słowa Bożego. W czasie rekolekcji mocno doświadczałam Żywej Obecności Jezusa w Jego Słowie. Wyjeżdżałam z pragnieniem przywrócenia właściwej kolejności: najpierw kontemplacja –relacja z Panem, a apostolstwo-owoc tej relacji. Dodatkowo także moje Zgromadzenie jest kontemplacyjno-czynne. Rekolekcje uświadomiły mi, że w moim życiu rozwinęłam przede wszystkim apostolski aspekt charyzmatu.
Następny Dar Pana; jeszcze kilka miesięcy pobytu w Europie. Był to prawdziwie czas Nazaretu- czas zakorzeniania w życiu postanowień rekolekcyjnych.
Potem powrót na misje…Radość, bo bardzo lubię Bliski Wschód; prosty styl życia, mentalność wschodnia (biblijna) ludności, duchowość Kościoła Wschodniego. Ale i lęk; jak poradzę sobie z wiernością regularnej modlitwie, ze znalezieniem wyciszonego miejsca w spontanicznej, pełnej wrzawy i niespodzianek codzienności, wielości różnych obowiązków?
Już na miejscu, na początku ileż zmagania z „logicznym” po ludzku rozumowaniem; juz wieczorem gdy nastawiałam budzik, by wstać wcześniej na modlitwie przychodziły opory: „będziesz potem cały dzień zmęczona, niewyspana, a musisz koncentrować się”, itd. Potem znowu rano: „a może zacząć dzień od pracy-jest tyle pilnych spraw, a modlitwa później” itp. Jakiej wymagało to determinacji!… Po pewnym okresie „czas” kontemplacji jakby „naturalnie” wszedł w codzienny program…Pokusy ustąpiły.
Również zmagania na samej modlitwie, by myślą i sercem trwać przy Słowie Bożym.