Jeśli nie potrafimy poradzić sobie z własną złością i znaleźć dla niej odpowiedniego ujścia, może ona stać się powodem różnorodnych dolegliwości fizycznych. Jeśli najwyższą dostępną nam przyjemność rodzi urzeczywistnienie naszych pragnień, to do maksymalnego bólu może doprowadzić złość, dochodząca do punktu, w którym przechodzi w szał.

 

Złość kipiąca pod powierzchnią pozornego spokoju prowadzi do poważnych strat zarówno w wymiarze psychicznym, jak i fizycznym. Zwrócona na zewnątrz, sieje spustoszenie w świecie; jej ofiarą padają przedmioty, a także dobro innych ludzi, nawet ich życie – całe zjawisko przemocy w społeczeństwie jest przecież ściśle powiązane ze złością. Podobnie groźna może być złość skierowana do wewnątrz, prowadząca czasem do samobójstwa, nieodwracalnego regresu fizycznego lub depresji.

Złość poraża w nas zdolność przeżywania szczęścia. Zniekształca obraz przedmiotów i osób, zaśmieca i oszpeca naszą wizję codziennego życia. Potrafi pokrzyżować nasze plany. Rzutuje na myśli i działania, niezależnie od tego, czy jesteśmy młodzi czy starzy, bogaci czy biedni. Każda złość, wyrywając się spod kontroli, staje się siłą niszczącą – czy będzie to złość dorosłego człowieka, rujnującego sobie karierę, stosunki z ludźmi i życie, czy tylko złość dziecka, rozbijającego zabawkę.

Złość zwrócona do wewnątrz nieuchronnie wywołuje depresję. Jej różnorodne objawy są dobrze znane – zły nastrój, brak apetytu, bezsenność, ogólne osłabienie, rozdrażnienie, poczucie beznadziejności. Jak wiadomo, depresję powodują też nieszczęścia rzeczywiste: śmierć ukochanej osoby, rozpad małżeństwa, utrata cennego przedmiotu, zerwanie romansu. Żal, żałoba są w pewnym sensie wysublimowaną formą złości, rozproszonej i uogólnionej. Osoby w depresji czują się niepotrzebne i bezwartościowe; winią siebie za wszelkie zło w otoczeniu, a w końcu rodzi się w nich myśl, że nie warto żyć.

Złość szkodzi też fizycznemu zdrowiu człowieka. Podczas jej ataku zachodzi szereg reakcji chemicznych: krew otrzymuje zastrzyk cukru, mającego dostarczyć dodatkowej energii (zwierzęta, po których odziedziczyliśmy ten mechanizm, musiały – gdy coś je rozzłościło – walczyć lub uciekać); wydziela się adrenalina, źrenice się rozszerzają. Nadmierna złość wpływa na zmącenie wzroku, jakby natura chciała nas bronić przed naszą wściekłością. Wszystko to dzieje się w jednym momencie; w rezultacie serce zaczyna gorączkowo walić, ciśnienie skacze i przez dłuższą chwilę nie może wrócić do normy, równowaga procesów chemicznych zostaje zaburzona. Kiedy trwa to dłużej, człowiek traci wewnętrzny spokój, a w końcu dochodzi do wymiernych szkód dla zdrowia.

Niektórzy ludzie, o pogodnym skądinąd usposobieniu, gdy zachorują, stają się marudni i drażliwi. Nikt oczywiście, z wyjątkiem hipochondryków, nie lubi być chory; irytuje nas ten stan, co wyraża się w nadmiernych wymaganiach i okazywanej innym niecierpliwości. Gdy złość na chorobę trwa dłużej, utrzymuje się wysokie ciśnienie krwi, co pomału doprowadza do choroby nadciśnieniowej, skąd już otwarta droga do groźnej choroby wieńcowej.

36-letnia Jeannie, która mimo problemów w pracy sprawiała wrażenie nienagannie zrównoważonej. „Grunt to niczego po sobie nie pokazywać – wzruszała ramionami – więc staram się, żeby to, co się dzieje, nie miało do mnie przystępu”. Kiedy upierałem się, że konflikty w jej otoczeniu i konieczność walki o przetrwanie i wyeliminowanie słabszych muszą jej szkodzić, odpowiadała, że zdaje sobie sprawę z tych obciążeń, lecz je akceptuje – tyle że ciśnienie krwi od jakiegoś czasu utrzymywało się u niej na wymownym, alarmującym poziomie 240/110, zamiast normalnego 120/80. Nie mogąc uciec od niepokoju jaki rodziły konflikty w pracy, przeniosła go do wewnątrz siebie; organizm niepostrzeżenie dla nikogo buzował, podczas gdy na zewnątrz Jeannie wydawała się spokojna i pewna siebie.

Wszyscy znamy przykłady spokojnych, cichych, odprężonych z pozoru osób, cierpiących, o dziwo, na chorobę wieńcową, do której predysponowani są jak wiadomo ludzie szorstcy i nerwowi. Ich zewnętrzny spokój jest wynikiem zapobiegliwej autokontroli, pod nim zaś kryje się nieraz wulkan wściekłości, osadzającej się na nieszczęsnych naczyniach aż do chwili nagłej tragedii.

Związek ze złością mogą też mieć alergie, astma i różne infekcje. Można w nich widzieć odległą, dojrzałą formę dziecięcego ataku szału, w którym maluch wstrzymuje oddech ku przerażeniu matki – tyle że jest to forma złości skierowana do wewnątrz siebie. Lekarze zgadzają się dość powszechnie, że złość może być czynnikiem wywołującym najpowszechniejszą z chorób – zwykłe przeziębienie. Ostatecznie od wirusów roi się stale wokół nas i w naszych organizmach, a przecież nie jesteśmy przeziębieni bez przerwy, gdyż na ogół zachowujemy dostateczną odporność, by skutecznie walczyć z wirusami. Trzeba by więc zapytać nie: „Co wywołuje przeziębienie?”, lecz „Co obniża odporność na nie?”.

Wiadomo, że do przeziębienia może doprowadzić zmarznięcie, wystawienie organizmu na duże zmiany temperatur czyjego wyczerpanie. Co jednak myśleć o ludziach, którzy spędzają cały dzień na nartach, doprowadzając się na mrozie do silnego zmęczenia? Czy w ich przypadku nie gra roli to, że przez cały czas wystawienia na potencjalne ryzyko są radośni i nie przeżywają stresów emocjonalnych? Jeśli tak, należałoby wnioskować, że tym, co osłabia w nas odporność, jest stres i zmartwienie. A która z emocji niesie ze sobą więcej stresu niż złość?

Ból głowy, jak wiele innych dolegliwości fizycznych, jest wynikiem napięcia, napięcie zaś często płynie z tłumionej złości. Kiedy w trakcie kłótni mówimy do kogoś „głowa mnie boli od twoich… (pretensji, oskarżeń itd.)”, najczęściej chcemy właściwe powiedzieć „sprawiasz, że czuję gniew”.

Cierpienia psychiczne człowieka wypływają w dużym stopniu z jego złości skierowanej przeciwko sobie.
Kiedy naprawdę jesteśmy wściekli, potrafimy zadawać sobie ból bezpośrednio – kopiąc stół, uderzając w coś pięścią, czasem nawet bijąc się po piersiach czy głowie. Częściej jednak związek między złością na siebie a cierpieniem jest mniej oczywisty. Jeden z moich pacjentów zwierzył mi się niedawno, że w żaden sposób nie jest w stanie otwarcie powiedzieć żonie, że denerwuje go jej matka, odwiedzająca ich w każdy weekend. Żona była zawsze tymi wizytami mile podniecona, a on, nie chcąc psuć jej nastroju, mówił: „Dobrze, niech mama przyjedzie. Nie ma sprawy!”, potem zaś, gdy teściowa miała już przybyć, dostawał silnego bólu głowy.

Chcąc wyrazić na kogoś złość, mówimy często , ja go nie trawię!„. Bardzo słusznie, gdyż układ trawienny jest właśnie szczególnie wrażliwy na stan psychiczny człowieka, a reakcje brzucha czy jelit na tłumioną wściekłość czy wpływ nerwowości na wrzody są ogólnie znane. Nie darmo we wszystkich chyba językach istnieje szereg niewątpliwie trywialnych, lecz poniekąd i agresywnych zwrotów, odwołujących się do odbytu, jego czynności i wydzielin. Zapalenie okrężnicy, schorzenie o nerwowym podłożu, podsycane jest często urazami z dzieciństwa, kiedy to problemy procesu wydalania skupiają szczególną uwagę dorosłych. Rozbudowana kampania przyzwyczajania dziecka do ubikacji jest oczywiście dla malucha źródłem zmieszania i frustracji. Otwiera się tu pole do rozwoju tłumionej złości, której wyrazem może być brak, czy raczej odmowa, postępów w „treningu toaletowym” i przedłużające się brudzenie pieluch. Jako dorośli nie uciekamy się już oczywiście do tak antyspołecznego dziecinnego zachowania, możemy jednak – znów obracając gniew przeciwko sobie samym – popaść w krąg schorzeń czy dolegliwości układu wydalniczego, jak zapalenie okrężnicy, biegunki, skurcze czy zaparcia.

A może dostajesz wysypki, kiedy masz się spotkać z określoną osobą, albo swędzi cię wtedy skóra? Znów potwierdziłoby to przypuszczenie, że złość skierowana przeciwko sobie samemu skutkuje agresją wobec siebie – w tym wypadku agresją wobec własnej skóry. Skóra jest tablicą, z której można odczytać obecną w nas złość; bywa ona wyjątkowo wyraźnie „wypisana na twarzy” czy rękach pokrytych cętkami. Pewnego mojego pacjenta przez całe lata prześladowały choroby skóry. W wieku ok. 35 lat poddał się leczeniu u kilku dermatologów, lecz objawy nie zniknęły, natomiast trzy miesiące psychoterapii przyniosły znaczącą ulgę. Wydobył z pamięci dzieciństwa długą listę zranień i nadużyć ze strony rodziców; jako dziecko był wobec nich bezbronny, odkładały się więc w psychice, tworząc straszliwe, skryte w podświadomości złoża tłumionego gniewu. Kiedy do nich dotarł, dolegliwości skóry ustąpiły.

Mając do czynienia z jakimikolwiek zaburzeniami seksualnymi, staram się zawsze zbadać, czy u ich podstaw nie leży złość – otwarta bądź ukryta. Brak wzwodu lub przedwczesny wytrysk wskazują, że pacjent może żywić tłumiony gniew wobec swojej partnerki. Pragnie wprawdzie zadowolić siebie i ją, lecz w newralgicznym momencie daje o sobie znać zadawniona złość, psując efekt do cna. Rezultat może być jeszcze bardziej katastrofalny, kiedy kobieta w kilku kolejnych próbach nie otrzymawszy swojej nagrody, nabiera przekonania, że – jakkolwiek nieświadomie – jest za coś przez partnera karana. Również kobieta może w czasie stosunku kierować się podświadomym gniewem i wbrew sobie reagować na penetrację mimowolnymi skurczami, blokującymi immisję członka – taki objaw nazywany jest waginizmem. Związek problemów seksualnych ze złością jest więc całkiem częsty.

Po angielsku mówi się crippling anger, „straszny gniew”, a dosłownie – gniew paraliżujący. Trudno nie kojarzyć tego z faktem, że w badaniach nad artretyzmem wśród różnych przyczyn wywołujących poszczególne jego rodzaje wymienia się gniew skierowany przeciwko sobie, specyficznie zsomatyzowany. Neurolodzy mówią z kolei o roli, jaką gniew odgrywa w powstawaniu bólów głowy, bólów karku; nie rozładowany gniew może też obracać się w bardziej swoiste schorzenia neurologiczne – nerwowe tiki i zaburzenia mowy, takie jak jąkanie się. Wiadomo, że w ataku szału można dostać wylewu; nieprzypadkowo ktoś, kto – choćby żartem – postrzega się na krawędzi niekontrolowanego wybuchu złości, mówi: „Zaraz mnie trafi apopleksja”.