Komu uwierzyć?
Problem uprawomocnienia autorytetu ma drugą, nawet bardziej intrygującą, stronę medalu: kwestię uznaniowości autorytetu/władzy. W hierarchicznym układzie autorytetu/władzy ważniejszą stroną jest ta niższa, poddana władzy i uznająca autorytet, dająca posłuch i obdarzająca zaufaniem. W praktyce od tego kredytu zaufania zależy sama władza i autorytet; notabene odkrycie tej prostej zależności było zarzewiem niejednego buntu mas czy rewolucji. W ustrojach demokratycznych dobrze o tym pamiętają liderzy partii politycznych, gdy nerwowo śledzą notowania politycznej giełdy popularności: wysokie wyniki to miejsce w parlamencie, władza, wpływy itp.; niskie – to banicja pozaparlamentarna, zero władzy.
W życiu konkretnego człowieka kwestia uznaniowości autorytetu władzy sprowadza się do odpowiedzi na proste pytanie: Komu udzielę kredytu zaufania? Komu uwierzę? Nie jest odkrywcze stwierdzenie, że żyjemy na kredyt, kredyt zaufania. Żyjemy, bo wierzymy ludziom i w ludzi, a ludzie wierzą nam; w łacińskim źródłosłowie słowa „kredyt” pobrzmiewa zresztą to credo, czyli „wierzę”. Początkowo wierzymy własnym rodzicom, potem stopniowo innym znaczącym postaciom. Najpierw w sprawach dotyczących rzeczy powszednich (na przykład, że podany mi chleb jest chlebem, a nie kamieniem itp.), a następnie w kwestiach odnoszących się do dobra, prawdy, piękna i samego Boga. Alternatywy nie ma, bo nie można nie wierzyć nikomu; alternatywą jest szaleństwo, czysta paranoja. Innymi słowy, potrzebujemy innych ludzi tak samo jak pożywienia i picia, a analogicznie potrzebujemy władzy i autorytetów.
Na początku życia kwestia jest prosta. Pierwszymi figurami, które obdarzamy zaufaniem, są rodzice: to w symbiotycznej więzi z matką dziecko nabywa tak zwanego podstawowego zaufania (Erik Erikson), zaś w relacji z ojcem po raz pierwszy je inwestuje. Jak matka i dziecko początkowo stanowią jedność psychofizyczną (matka jest integralną częścią dziecięcego świata, synonimem jego immanencji), tak ojciec jest pierwszym obcym, przychodzącym z zewnątrz, pierwszym ucieleśnieniem władzy i autorytetu. Pojawienie się ojca jest „objawieniem” transcendencji, inności, obcości, miejscem, z którego w przyszłości wyłonią się inne znaczące postacie. I początkowo rodzice, zwłaszcza ojciec, są jak Bóg: wszechmocni, wszechwiedzący, wszechobecni… Dopiero dalszy rozwój dziecka przyniesie trudności i rozczarowania w tym zakresie, które – jak wspomniane wcześniej sceny z dzieciństwa i młodości – powinny stać się momentami wzrostu i dojrzewania.
Gdy odkrywamy niedoskonałość rodziców
Odkrycie „niedoskonałości rodziców”, to znaczy granic ich wiedzy, sił czy możliwości, z punktu widzenia rozwojowego jest czymś naturalnym i pożądanym, a jeśli przebiega pomyślnie, to stanowi dobrą matrycę dla kolejnych doświadczeń życiowych. Odkrycie rodzicielskich ograniczeń nie musi niszczyć ich autorytetu czy władzy, ale przeciwnie, może je stopniowo oczyścić i przekształcić w struktury wewnętrzne dziecka i odkrycie powszechników: prawdy, dobra, piękna. Przykładowo: przy okazji tak zwanego pierwszego kłamstwa dziecko odkrywa, że rodzice nie są wszechwiedzący i kupują zmyślone historie jak ciepłe bułeczki. Jednak gdy kłamstwo wyjdzie na jaw i dochodzi do kary oraz zadośćuczynienia, w dziecku zaczynają wykształcać się zręby sumienia („Zawsze jednak ktoś wie, że skłamałem!”) i zalążki idei prawdy. Czy przykład z późniejszego etapu rozwoju: rodzice mogą arbitralnie i bezdyskusyjnie zakazać wyjścia na całonocną zabawę, ale wtedy autorytet przeistoczy się w autorytaryzm, a władza w przemoc. Mogą natomiast porozmawiać z dorastającym człowiekiem o wartościach, które chcą chronić takim zakazem, i pozostawić wolność wyboru: autorytet oparty zostanie wtedy na wspólnym szacunku dla dobra i prawdy, a władza na współodpowiedzialności i poszanowaniu godności. Dziecko trzymane pod kloszem de facto zostaje okaleczone, natomiast to wychowywane w prawdzie i odpowiedzialności nie tylko że przejmie wartości własnych rodziców, ale rozwinie je i pomnoży.
Sytuacja znacznie się komplikuje, gdy młody człowiek opuszcza dom i spotyka inne znaczące osoby, którym udziela kredytu zaufania, ot, chociażby wspomnianego lidera partii politycznej. Przede wszystkim znika bezpośrednie i osobiste doświadczenie, a jego miejsce zajmują często skąpa wiedza i powierzchowne wrażenia lub – by się modnie wyrazić – tak zwane PR (ang. public relations) tworzone w mediach i przez media. I ten rządzi, kto robi najlepsze wrażenie, jak dobrze przekonują polskie perypetie ostatnich lat z demokracją.