Nr 5 – Przyjacielski

Kolejny krok to kolejny, wyższy stopień trudności. Ten uśmiech zakłada obecność drugiego człowieka, co wbrew pozorom nie było takie oczywiste wcześniej. Przecież nawet serdecznie można się uśmiać… pod nosem, tj. w swoich własnych czterech ścianach. Zaś po przyjacielsku można śmiać się tylko do konkretnego człowieka i to w jednoznacznych zamiarach budowania przyjaźni. To już nie miejsce na zalotne uśmiechy nr 1 czy przelotne nr 2. Nawet szczerość czy serdeczność nie wystarczą, choć są w przyjaźni jak najmilej widziane. Uśmiech przyjacielski to nowa kategoria, którą tym mocniej trzeba podkreślić, że dziś wielu wątpi w prawdziwą przyjaźń. Dzieje się tak jednak z prostego powodu: ten rodzaj uśmiechu nie zasadza się tylko na naturze (czterech pierwszych krokach), ale potrzebuje łaski, czyli uśmiechu niebios, jakbyśmy to poetycko przetłumaczyli na język milszy naszemu zsekularyzowanemu uchu. Przyjaźń bowiem sytuuje się gdzieś pomiędzy ziemią a niebem, pomiędzy ciałem a duchem, bo ma śmiałość rzucać wyzwania na życie i śmierć. Ale może tak czynić, bo odwołuje się wprost do ducha, do tego, co nieśmiertelne w człowieku. Zatwardziali materialiści mogą się teraz śmiać ze mnie, ale powinni to robić dyskretnie (np. w kułak), bo w prezentowanej tu skali osiągają najwyżej uśmiech nr 3, typowy dla stoików. Poza tym, ten się śmieje, kto się śmieje ostatni.

Nr 6 – Przez łzy

Może dziwić, czemu śmiech przez łzy zyskał tak wysokie notowania, ale to proste: przez łzy śmiejemy się wprost do Pana Boga. Oczywiście walczący ateiści złośliwie powiedzą raczej jak głupi do sera, ale doskonale wyczuwamy niestosowność tej metafory w tym miejscu. Chodzi przecież o doświadczenie znane niemal pod każdą szerokością geograficzną: o łzy szczęścia, a nawet o uśmiech pośród nieszczęścia. To nowa kategoria, bo przekracza ramy (nie wykluczając oczywiście) relacji z jednym człowiekiem, staje się dobrem ogólnoludzkim. A dobro jest tym większe, im bardziej powszechne. Kiedy śmiejemy się przez łzy? Kiedy spotyka nas coś, co jest sprzeczne z prawami rządzącymi tym światem, np. kiedy ktoś wychodzi cało ze śmiertelnego niebezpieczeństwa lub przebacza wrogowi, który próbował go zniszczyć. Kto z nas nie zapłakał ze wzruszenia, gdy oślepiony Jurand ze Spychowa puścił wolno Zygfryda de Lowe, oprawcę swojego i córki? A jednocześnie wzruszeniu towarzyszyła radość i uniesienie, wynikające z tego, że się jest świadkiem czegoś, co rozsadza nasze kategorie myślenia i działania. Przewyższyć może to tylko jedno: przeżycie tej wstrząsającej prawdy we własnym życiu. A gdzie, jeśli nie przy Wigilii, znaleźć na to najlepszy czas i miejsce?

Nr 7 – Miłosny

Ostatni uśmiech musi być miłosny, bo miłość jest tym, co najpiękniejszego może nas spotkać na tym świecie. Tylko z miłości można zdobyć się na akt prawdziwej ofiary z siebie. Mniejsza o to, czy chodzi o heroiczny akt oddania za kogoś życia, czy też o prozaiczne czynności dnia powszedniego, które np. przy swoim nowo narodzonym dziecku wykonuje każda matka, odsuwając na dalszy plan własne potrzeby czy karierę zawodową. W jednym i drugim wypadku jesteśmy świadkami czegoś niezwykłego, co nawet będąc zakryte przed oczyma głównych bohaterów, nie traci na swej wartości. Takie czyste i bezinteresowne dobro to miłosny uśmiech Boga i tego uśmiechu na świecie jest najwięcej. Choć pewnie wielu z tym ostatnim zdaniem się nie zgodzi, ale to – znowu – kwestia czasu, nie argumentów. Jestem pewien, że końcem dziejów będą „usta pełne śmiechu”, jak mówi Psalm 126. Warto więc poćwiczyć zawczasu.

 

Więcej w książce:

Miłość do kwadratu. Poradnik dla nieprzystosowanych – Stanisław Morgalla SJ