Ewangelia i inkulturacja

Sygnalizując powyższe zjawiska, zwłaszcza ich niepokojące reperkusje, nie mam zamiaru jednak skryć się za jakimś łatwym konserwatyzmem czy tradycjonalizmem. Makdonaldyzacja jest przecież możliwa także i w tym wydaniu. Mszę świętą w rycie trydenckim reklamuje się na przykład jako Mszę świętą wszech czasów, co wiernym musi się kojarzyć z czymś większym i lepszym od zwyczajnej Mszy świętej, a przecież tak nie jest. Chcę podkreślić, że inkulturacja jest konieczna, choć staje się coraz trudniejsza. Chrystus musi być głoszony przy użyciu nowoczesnych metod i współczesnego języka. Jak przekonuje Henri de Lubac SJ: „Takie działania mieszczą się w logice ludzkiej kondycji i nie można ich po prostu wykluczyć w imię czystej ewangeliczności, która nigdy nie jest w pełni wierna Ewangelii, a może się stać dezercją”.

Trzeba jednak ciągle zadawać sobie pytanie, czy Ewangelia jest dostatecznie głoszona, czy nie została gdzieś przytłumiona i przysłonięta przez działania, które miały ją rzekomo promować? Jest to pytanie otwarte i w pewnym sensie pozostanie otwarte także przy próbach konkretnych odpowiedzi. Ewangelia bowiem nie pozwala na osiągnięcie jakiegoś ostatecznego spokoju i zadowolenia w tym temacie. Jest niczym zapowiedziany przez Jezusa ogień, który najczęściej parzy i nie pozwala się oswoić. Stanie się to jeszcze bardziej oczywiste w dalszej części.

Radość doskonała

Czas przejść do pozytywnego wykładu chrześcijańskiej wizji pokoju, radości i zadowolenia w życiu duchowym. Warto od razu uderzyć w ton najwyższy: w drodze do szczęścia wszystko koncentruje się na osobie Jezusa Chrystusa. W rozmowie z bogatym młodzieńcem zwięźle i jasno określił On chrześcijański ideał życia: Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i daj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną! (Mt 19, 21). Życie duchowe oparte na tym ideale polega na podwójnym ruchu: negatywnym – wyrzeczeniu się świata i pozytywnym – naśladowaniu Jezusa. W chrześcijańskiej tradycji najdobitniej i najkrócej syntezę tego podwójnego ruchu wyraża to, co za św. Franciszkiem z Asyżu nazywamy „radością doskonałą”. W Ćwiczeniach duchownych św. Ignacego z Loyoli drogą do osiągnięcia tej radości staje się trzeci stopień pokory, którego opis jest wprost deklaracją działania: „Chcę i wybieram raczej ubóstwo z Chrystusem ubogim niż bogactwo; zniewagi z Chrystusem pełnym zniewag niż zaszczyty; i bardziej pragnę uchodzić za obłąkańca i głupca z powodu Chrystusa, boć Jego pierwszego za takiego miano, niż być uważanym za mądrego i roztropnego na tym świecie” (Ćd 167).
To wysoko postawiona poprzeczka, dlatego posłuży nam jako doskonały punkt odniesienia. Nie trzeba – jak mi się zdaje – rozwodzić się nad oczywistą sprzecznością tej wizji ze współczesną mentalnością, perspektywy z której łatwo odsądzić ją od czci i wiary, choćby zarzutem kultywowania cierpiętnictwa czy wręcz masochizmu. Warto natomiast skupić się na trudności, jaką wizja ta sprawia i zawsze sprawiała osobom wierzącym. Bo choć intelektualnie można ją pojąć w lot, to w praktyce jest to droga przez mękę. Reakcja ewangelicznego młodzieńca – „odszedł zasmucony” (Mt 19, 22) – nie jest tu wyjątkiem, ale raczej regułą.

 

Powód jest oczywisty: Jezus wywraca do góry nogami porządek wszystkich kategorii, którymi posługujemy się w życiu. Jego pokój, radość czy zadowolenie mają niewiele wspólnego z ich oczywistymi i utartymi znaczeniami. To są sprawy, których „świat dać nie może” (por. J 14, 27). Przyjęcie tej duchowości w sposób naturalny i bezwiedny wydaje się niemożliwe. Konieczna jest głęboka formacja i najczęściej zasadniczy wstrząs. Podkreśla to jeszcze inną istotną prawdę, że Chrystusowy pokój i radość są owocami Ducha Świętego, a nie ludzkiej zaradności.
Ludzka natura buntuje się wobec perspektywy cierpienia czy śmierci i nie trzeba tłumaczyć dlaczego. To, co wymaga wyjaśnień, to postawa Boga, który z taką samą determinacją ciągle zaprasza do radykalnego naśladowania Chrystusa. Z pretensji i sporów, jakie na tym tle wybuchają między człowiekiem a Bogiem, można by stworzyć pokaźną antologię tekstów i zestawić je w formie synopsy. Z jednej strony byłyby zawsze aktualne i słuszne wyrzuty Boga, z drugiej – człowieka. Po jednej moglibyśmy przeczytać żale Jezusa wyrażone choćby w popularnej książeczce O naśladowaniu Chrystusa: „Mam wielu pragnących pociechy, niewielu gotowych na cierpienie. Znajduję licznych uczestników stołu, ale mało gotowych do postów. Wszyscy pragną się ze Mną weselić, rzadko kto cośkolwiek cierpieć”. Po drugiej stronie mielibyśmy ostrą reakcję św. Piotra pod Cezareą Filipową (por. Mt 16, 22) czy rezolutną odpowiedź św. Teresy z Lisieux: „Cóż, Panie, wcale się nie dziwię, że masz tak mało przyjaciół, skoro tak źle się z nimi obchodzisz!”. Każdy mógłby tu dołożyć własną bolesną cząstkę życia, bardziej lub mniej Hiobową. Odpowiedź Jezusa jednak będzie zawsze ta sama: „Weź swój krzyż i pójdź za Mną” (por. Mk 8, 34). Bez komentarzy i bez przypisów.