Nadeszły wakacje 2010, na początku lipca miałam zaplanowany bardzo ważny dla mnie wyjazd na rekolekcje ignacjańskie. Przekładałam termin 3 lata, ale tym razem podjęłam nieodwołalną decyzję i zapisałam się już w lutym. Wyjazd na rekolekcje istotnie odmienił moje życie o czym świadczy wszystko co wydarzyło się dla mnie później i dzieje się aż do tej chwili. Pojechałam na I stopień poświęcony procesowi nawrócenia,  odnowie i przemianie życia. Choć może dla niektórych to brzmi niezrozumiale, zostałam uzdrowiona duchowo przez Chrystusa. Był to dla mnie tydzień wyjątkowych przeżyć mistycznych. Nie będę jednak pisać o tym niezwykłym doświadczeniu, byłoby to może dla mnie nawet zbyt trudne, podzielę się jednak tym co działo się później.

 

Ponieważ z wykształcenia jestem artystą plastykiem, a z zawodu nauczycielem, wiosną zaplanowałam letni wyjazd z grupą artystów na warsztaty Arteterapii dla twórców, które miały odbyć się w połowie sierpnia w Międzygórzu w Kotlinie Kłodzkiej. Po powrocie z rekolekcji uświadomiłam sobie, że wolałabym zrezygnować z warsztatów, jednak zawiodłabym wówczas wiele osób. Niepokoiłam się, że nie znajdę tam miejsca na modlitwę mieszkając w wieloosobowym pokoju? Poza tym po co mi twórczość artystyczna, co ma ona wspólnego z działaniem dla dobra ludzi? To nie moja droga i po co mi Arteterapia, skoro jestem uzdrowiona przez Chrystusa?

Jednak przed wyjazdem, każdego dnia systematycznie modliłam się, a odpowiedzi na nurtujące pytania zaczęły przychodzić same. Dla chrześcijan są to natchnienia i rady przychodzące od Ducha Świętego.

 

Wiedziałam więc, że muszę zaufać, że moja obecność w Międzygórzu jest ważna, że mam być autentyczną w tym co czuję i o nic się nie martwić, zaś modlić mogę się na uboczu i takie miejsce z pewnością znajdę.

 

Czas wyjazdu nastał. Zamieszkałam w towarzystwie bliskich mojemu sercu przyjaciółek w 5 –osobowym pokoju. Od razu po przyjeździe zaintrygował mnie strych, gdy tam weszłam, wrażenie zaparło mi oddech. Było to miejsce, które mogłoby być kaplicą i na czas pobytu stało się nią dla mnie. Przeniosłam więc na poddasze swoje książki, modlitewnik, materiały i narzędzia plastyczne.

 

Pierwszej nocy na nowym miejscu miałam sen, gdy się zbudziłam powiedziałam przyjaciółkom, że był straszny. W istocie był bardzo smutny i piękny zarazem. Ja matka, dobrowolnie oddawałam mojego ukochanego dorosłego syna, który miał być przybity do białego drzewa. Emocje były wielkie połączone z przeświadczeniem o czymś nieodwracalnym i nieuniknionym.

 

Rano profesor prowadzący zajęcia zaprowadził naszą grupę na piękne miejsce nieopodal brzozy, był ciepły słoneczny dzień. Poznaliśmy historię owej brzozy zasadzonej kilkanaście lat temu, dowiedzieliśmy się, że ma ona zostać ścięta i stać się tworzywem do naszej pracy warsztatowej. Nie było we mnie żadnych sinych uczuć, jednak wywiązała się dyskusja wynikająca z oporu niektórych osób przed ścięciem drzewa. Byłam zaskoczona roztrząsaniem sprawy tak błahej, nad czym się tu zastanawiać? Nagle nałożyły mi się obrazy z przeszłości. Pierwszy obraz: – przed 11 laty, tuż po śmierci mojego ukochanego ojca byłam na warsztatach i tematem dyskusji były narządy do przeszczepu, oraz ewentualni biorcy czekający na nie. Wtedy wybuchłam płaczem, czcza gadanina nad życiem ludzkim, które właśnie uchodzi. Drugi obraz: – sen o śmierci syna na krzyżu.

Gdy uczestnicy wciąż rozmawiali o brzozie, jej pięknie i przeznaczeniu, ja bezwiednie zaczęłam płakać.

 

Nie miałam wątpliwości, że ze ściętej brzozy zrobię krzyż, symbol życia i zmartwychwstania.

Czas płyną a drzewo wciąż nie było ścinane z powodu protestu kilku osób, dla mnie nie miało to większego znaczenia. Całą grupą wybraliśmy się też na wyrąbisko drzew. Było to miejsce smutne i piękne zarazem. Uzbierałam tam wiele ciekawych i kolorowych kawałków drewna i kory, również kamieni o niespotykanych kolorach i kształtach. Wszystko gromadziłam na strychu. Najpierw wystrugałam krzyżyk do modlitwy i zawiesiłam go w centralnym miejscu „kaplicy”, z podpisem „drzewo życia”. Modliłam się w swojej „świątyni” rano i wieczorem. Na wieczornych imprezach naszej grupy utrzymywałam sierpniową abstynencję.

 

Muszę wspomnieć, że cały czas odczuwałam skrępowanie, że jestem dziwna, lękałam się niezrozumienia mojej abstynencji i religijności. Zaufałam moim przyjaciółkom, które bardzo pozytywnie reagowały widząc moją „świątynię medytacji”. Wstydziłam się też strugania krzyżyków, nie chcąc narażać najświętszej Wartości na banał, jednak robiłam próby. Po woli powstawał pomysł końcowej prezentacji.

 

Od początku,  pobyt w Międzygórzu był dla mnie mistyczny, zapewne przyczyniło się do tego moje rekolekcyjne rozmodlenie.

 

Największym świętem chrześcijan są święta Wielkiej Nocy i przeżycie Triduum Paschalnego, rozpoczynającego się od Wielkiego Czwartku, gdy obchodzimy Ostatnią Wieczerzę, w Wielki Piątek wspominamy Mękę Pańską, w Wielką Sobotę wigilię Zmartwychwstania.