Świty, zmierzchy i odwieczerz

Oznaczanie pór dnia i nocy oparte było przede wszystkim na obserwacjach słońca, księżyca i gwiazd, ale także na zjawiskach przyrody. Punkty kulminacyjne cyklu dobowego stanowiło południe, połednie – najwyższy punkt wędrówki słońca po niebie, i północ, północka, północek – pora mniej więcej tak samo oddalona od zachodu i od wschodu słońca. Południe uważano za środek dnia, a północ za środek nocy.
Południe w wielu regionach wyznaczano, posługując się między innymi najprostszym zegarem słonecznym, wykonanym po prostu z patyka wbitego w ziemię, z biczyska czy strzelby, zaopatrzonych w odpowiednie nacięcia.
Obserwowano również zachowanie zwierząt, wierząc, że są one szczególnie wrażliwe na działanie zaświatów, ujawniające się w przełomowych chwilach doby. Według tego kogut piał po raz pierwszy w środku nocy, a bydło w samo południe kładło się na pastwisku.
Punkty kulminacyjne doby w tradycyjnej kulturze uważane były za porę szczególnego działania sacrum, ale także wszelkiego rodzaju złych mocy. To wtedy właśnie niepokoiły ludzi demony z samym czartem włącznie, ale równocześnie był to czas owocnych modłów zanoszonych do Stwórcy.
Obok południa i północy dobę wyznaczały także inne pory. Czas, gdy zaczynało szarzeć, rozwidniać się, określany był jako przede dniem, wschód słońca poprzedzał świt, brzask, zorza, a o nadejściu dnia mówiono: dnieje. Było też poprzedzające południe przedpołednie. Zachód słońca poprzedzały: śródwieczerz, odwieczerz, wieczór, a po nim następował zmierzch, zmrok i ćma, czyli ciemności. Pory nocy określało położenie niektórych gwiazd oraz księżyca (czyli miesiąca), na przykład w pierwszych godzinach nocy świecił miesiąc niski, po północy zaś miesiąc wysoki.
Od zmierzchu do świtu na Ziemi panoszyły się czarty i demony, grasowały dusze zmarłych. Nadejścia nocy oczekiwano więc z obawą, kończąc dzień błagalną modlitwą o spokojny sen i opiekę Stwórcy, jej kres zaś witano z radością, dziękując Niebu za dobroczynną obecność słońca. W polskiej tradycji pierwszym blaskom dnia towarzyszyły Godzinki do Najświętszej Maryi Panny i pieśń Kiedy ranne wstają zorze, śpiewane do niedawna na wsiach i w miasteczkach przy porannych zajęciach gospodarskich.

 

Z wahadłem i kukułką

Jeszcze na początku XX stulecia zegar był w chłopskiej chacie przede wszystkim przedmiotem podnoszącym prestiż właściciela, a dopiero w drugiej kolejności użytecznym czasomierzem. Otrzymywały go w wianie wychodzące za mąż dziewczęta, przywożono zegary z wędrówek w świat za pracą. Były to najczęściej zegary z drewnianą tarczą, czyli cyferblatem malowanym w barwne kwiaty (najstarszy typ, znany już w XVIII w.) i krajobrazy, zegary z tarczą wykonaną z porcelany, mosiężnej blachy i malowaną na szkle. Należały do nich również zegary szafkowe z kukułką lub z kurantami, zaopatrzone w zawieszone na łańcuszkach tzw. ciężarki i różnego rodzaju wahadła.

 

Tych ostatnich używano niekiedy do wróżb i magicznych zabiegów, także leczniczych. Zegary traktowano z szacunkiem, nieomal jak żywą istotę. Wierzono, że mogą wpływać na życie mieszkańców chaty, zwiastować radosne i smutne wydarzenia, reagować na zachowania gospodarzy. Umieszczane na ścianie w paradnej izbie towarzyszyły powszednim i świątecznym dniom, zatrzymywane po zgonie domownika na znak żałoby i upływającego nieuchronnie czasu.

 

Urszula Janicka-Krzywda – etnograf, folklorysta, dziennikarz, doktor nauk humanistycznych, członek Krajowej Komisji Artystycznej i Etnograficznej CEPELiA oraz Polskiego Towarzystwa Ludoznawczego (PTL).