Co to jest frustracja egzystencjalna i jak się ona przejawia?

 

To, czym jest frustracja egzystencjalna, pokazuje dobitnie następujący zapis w dzienniku francuskiego dramaturga Eugene Ionesco, jednego z głównych przedstawicieli „teatru absurdu”:
 
„Czegóż bym nie mógł zrobić, czegóż bym nie mógł dokonać, gdyby nie to niewyobrażalne, ogromne znużenie, które od mniej więcej piętnastu lat albo może jeszcze dłużej mnie przygniata. Znużenie, które uniemożliwia mi pracę, ale także odpoczynek, które nie pozwala mi cieszyć się życiem i które nie pozwala mi poświęcać się bardziej innym ludziom, tak jak bym tego pragnął, zamiast być swoim własnym więźniem – więźniem swojego znużenia, tego ciężaru, tego brzemienia, które jest brzemieniem mnie samego. Jak można poświęcać się innym, będąc przygniecionym własnym »ja«? Żaden lekarz spośród trzydziestu czy czterdziestu, których się radziłem, nie rozumiał albo nie był w stanie tego bezmiernego znużenia uleczyć – prawdopodobnie dlatego, że żaden z nich nie sięgnął do istoty tej choroby, nie zbadał jej przyczyny. Rozumiem coraz lepiej, co jest tą przyczyną. Jest nią zwątpienie, jest nią odwieczne pytanie »Po co?«, które od dawna zakorzeniło się w moim duchu i którego nie mogę stamtąd wyrwać. Och, gdyby to »Po co?« nie było w mojej duszy zakiełkowało, gdyby się potem nie było rozrosło, tak że zagłuszyło wszystko inne i zdusiło inne rośliny, stałbym się niewątpliwie, jak to się mówi, innym człowiekiem”.
 
Im mniej człowiek zna odpowiedź na to pytanie i żyje nią, w im mniejszej mierze doświadcza sensu, tym bardziej jest pozbawiony relacji – wobec samego siebie, wobec innych i wszystkiego innego. Im bardziej jest pozbawiony relacji, tym bardziej krąży wokół tego, czym nie jest, czego nie może i czego nie ma. Im bardziej krąży wokół tego, czego mu brak, tym bardziej jest sfrustrowany. Im bardziej jest sfrustrowany, tym bardziej narasta w nim wewnętrzna pustka. Im większa jest ta próżnia, tym bardziej bezsilny staje się jego duch i tym mniej znajduje on relacji do wartości. Im mniej znajduje relacji do wartości, tym bardziej jego „pusta” dusza otwiera się na lęk, agresję, depresję, stres, zmęczenie życiem, nałóg, zaburzenia psychosomatyczne i to wszystko, co utrudnia czy uniemożliwia doświadczanie sensu i uszczęśliwiające życie. Im bardziej jego dusza jest wypełniona tymi negującymi sens uczuciami, tym bardziej dalsze kształcenie jego osobowości ulega stagnacji. Im bardziej dalsze kształcenie jego osobowości ulega stagnacji, tym bardziej jest on sfrustrowany. I tu koło się zamyka.

Podsumowanie:

 
Życie, w którym nie ma wartości, rodzi kryzys sensu, który jeśli ma charakter trwały, może wywoływać choroby ciała i duszy. Konsekwencją jest negacja życia, ta zaś utrudnia lub uniemożliwia poszukiwanie sensu i znalezienie go.
 
Natomiast życie pełne wartości i sensu jest życiem spełnionym i stanowi podstawę afirmacji życia, która jest elementarnym warunkiem znalezienia sensu, a tym samym zapobiegania konfliktom, zaburzeniom i chorobom.
 
Kiedy egzystencjalnie sfrustrowani ludzie przychodzą na sesję, mówią o swoim samopoczuciu na przykład tak:
 
Coś jest ze mną nie w porządku. Coś utraciłem. Jestem niezadowolony. Jestem roztargniony. Jestem pozbawiony inicjatywy i zainteresowań. Nudzę się. Stałem się ociężały. Nic mnie już nie pociąga. Wprawdzie jeszcze funkcjonuję, ale jest we mnie pustka. Nie mam już żadnych kluczy, które by pozwalały otworzyć nowe drzwi. Nic się już nie zmienia. Widzę słońce, ale ono mnie już nie ogrzewa. Nie wiem, kiedy ostatni raz się śmiałem. Jestem jak ktoś, kto w szklanej windzie zawisnął między dwiema kondygnacjami, a wokół niego kipi życie. Stałem się sam sobie obcy. Nie jestem już u siebie w domu. To ma być moje życie? Kim właściwie jestem? Czego właściwie chcę? Zostałem jakoś przez życie obrażony. Nie wędruję, lecz błądzę przez życie. Nie znam już żadnych celów. Szukam swego rozsypanego „ja”. Szukam swej ukrytej duszy. Szukam oparcia. Szukam nowych idei, drogowskazów dla swego życia. Daleko mi do określenia samego siebie. Nie chciałem, żeby moje życie było takie. Nie chcę tak dalej żyć. Moje życie potrzebuje zwrotu.
 
Czuję się przygnębiony, bezsilny, zniechęcony, smutny, zmęczony życiem. Jakby sparaliżowany. Niczego już nie widzę, niczego nie odczuwam. Jestem już tylko cieniem samego siebie. Czuję lęki życiowe, jakich dotąd nie znałem. Jestem bardziej podatny na choroby niż dawniej, jestem też w jakiś sposób chory. Nie mam już żadnych pragnień. Nie potrafię już niemal odpowiedzieć na pytanie, czy warto żyć, czy nie. Jestem pozbawiony orientacji, bezradny. Mam już tylko niewielką nadzieję na to, że coś się zmieni. Staję się coraz bardziej agresywny, sarkastyczny, cyniczny. Nie wiem już, po co istnieję. Nie czuję już prawie sensu, utraciłem jego poczucie. Jestem zrozpaczony, jestem zgubiony.
 
Kiedy egzystencjalnie sfrustrowani ludzie przychodzą na sesję z jakimś konkretnym problemem, dotyczącym na przykład konfliktu w związku partnerskim czy pracy zawodowej, okazuje się często, że konflikt ten polega wprawdzie na pewnych dających się wytłumaczyć trudnościach natury psychicznej i społecznej, ale że jego podłożem jest uwarunkowana duchowo frustracja egzystencjalna. Słusznie powiedział Einstein: „Ten, kto swoje własne życie i życie swoich bliźnich odczuwa jako pozbawione sensu, jest nie tylko człowiekiem nieszczęśliwym, ale także właściwie niezdolnym do życia”.
 

Oto typowy przykład:

 
Kobieta w wieku około pięćdziesięciu lat przyszła do mnie ze skargą, że jej przyjaciel już dawno temu obiecał jej małżeństwo i dotąd nie dotrzymuje tej obietnicy. Wprawdzie ich partnerstwo „jakoś tam” trwa, ale sytuacja ta sprawia, że czuje się ona nieszczęśliwa.
 
Przyjaciel w ciągu niewielu miesięcy dał jej wszystko to, czego w ciągu długich lat małżeństwa nie otrzymała od swego zmarłego męża.
 
Wkrótce okazało się, że jest ona nie tylko nieszczęśliwa, ale także zmęczona życiem, że jednak to poczucie tylko na pierwszy rzut oka jest związane z jej przyjacielem. Wprawdzie miała ona – wyjąwszy małżeństwo, którego pragnęła – wszystko, co wydaje się zapewniać szczęście: luksusowe warunki życia, towarzystwo interesujących ludzi, możliwość odbywania dalekich podróży, możliwość swobodnego dysponowania swoim wolnym czasem. Pomimo to właściwie nie widziała sensu w swojej egzystencji.
 
Coraz bardziej poczęła sobie uświadamiać, że właściwą przyczyną jej beznadziejnego psychicznego stanu nie jest niechętny małżeństwu przyjaciel, lecz jej „pusta dusza”. Zrozumiała, że zbyt długo przesłaniała tę pustkę – w małżeństwie sprawami powierzchownymi, potem namiętnym uczuciem do swego nowego partnera. Dlatego powiedziała – a słowa te nie sprawiały wrażenia czczej formułki: „Nie wiem, kim jestem. Nie wiem, czego chcę. Nie wiem też, po co mogłabym żyć”.
 
Jest rzeczą znamienną, że na brak sensu skarży się coraz więcej ludzi, którzy – patrząc zewnętrznie – mają „wszystko”, a przecież nie są ze swym życiem pogodzeni. Przy bliższym wejrzeniu okazuje się, że głównie dążą oni do wartości, których ich dusza nie uznaje za sprawy główne.