Oto dalszy przykład:
Czterdziestoletni mężczyzna, żonaty, ojciec dwojga miłych dzieci, spełniony w życiu zawodowym, skarży się w rozmowie, że „właściwie” ma wszelkie powody do tego, by głośno wyrażać radość, a tymczasem wcale nie ma takiej ochoty. Wręcz przeciwnie: jego radość życia od miesięcy niknie. Jest przygnębiony i obawia się, że trawi go jakaś choroba. Nie miałby nic przeciw temu, żeby jego życie wkrótce dobiegło końca.
W trakcie rozmów okazało się, że już od dawna nie zadawał sobie pytania o to, kim jest, czego jego dusza od niego chce, jakie cele są związane z jego osobowością i czy jego wewnętrzna i zewnętrzna droga przez życie jej odpowiadają. Zrozumiał, że żyje zbyt jednostronnie, że główną sprawą w jego życiu stało się dążenie do sukcesu i że to, co kiedyś w młodszych latach było dla niego ważne – miłość, zabawa, sztuka, pytania o istotne sprawy życiowe itp. – utraciło dla niego znaczenie.
Zaczął pojmować, że presja „świata” jest wprawdzie silna, ale że jego własna dusza trwa przy ważnych dla siebie wartościach i daje wyraz swoim pragnieniom.
Przykłady te nie oznaczają, że na frustrację egzystencjalną cierpią tylko ludzie zamożni i odnoszący życiowe sukcesy. Problem ten występuje we wszystkich warstwach społecznych. Powyższe przykłady mają jedynie wskazywać na to, że wychwalane dzisiaj w mediach i gdzie indziej wartości (wartości?), takie jak pieniądze czy prestiż, nie są bynajmniej wystarczającym warunkiem wartościowego życia.
Frustracja egzystencjalna, cierpienie i choroba
„Nie wszystko, co mieni się chorobą, jest rzeczywiście chorobą”. powiedział niedawno ktoś, kto ma bogate doświadczenie w dziedzinie zaburzeń psychicznych. Chciał przez to powiedzieć: Nie wszystkie formy wyrazu cierpienia czy przygnębienia są depresjami w sensie klinicznym. Istnieją również formy przygnębienia i smutku, które trzeba nazwać „ludzkimi” – wtedy mianowicie, kiedy są one bezpośrednim, odczuwalnym wyrazem życiowej melancholii, kiedy zatem pojawiają się pytania o wartość, sens i oparcie, które należą do najważniejszych pytań w życiu.
Dlatego najwyższy czas postawić sobie pytanie, czy znaczną część coraz częściej występujących „depresji” należy istotnie kwalifikować jako chorobę, czy niejednemu cierpiącemu nie odbiera się tego, co najlepsze, uznając błędnie jego wewnętrzny mrok za objaw patologiczny. Oczywiście, granica między depresją o charakterze chorobowym a cierpieniem „ludzkim” jest bardzo wąska. Gdyby jednak na odmienne przyczyny i podłoże obu tych postaci cierpienia zwrócono większą niż dotychczas uwagę, poszukano by też odmiennych dróg rozwiązania.
W wielu przypadkach jednak „to, co mieni się chorobą, jest rzeczywiście chorobą”. Zastanawia mnie artykuł w „Die Zeit”, w którym dziennikarz i lekarz Werner Bartens zwraca uwagę na dwa zjawiska:
• Z jednej strony ludzie są coraz zdrowsi, tak że stan zdrowotny ludzkiej populacji jest bardziej zadowalający niż kiedykolwiek dotąd, a przeciętna długość życia nieustannie wzrasta.
• Z drugiej strony co drugi pacjent cierpi na choroby, których nie można wytłumaczyć przyczyną organiczną ani infekcyjną, ani biochemiczną, jak na przykład alergie, syndromy wyczerpania, szumy uszne, zespół jelita drażliwego, bóle we wszystkich mięśniach i stawach, ból głowy, duszność, gwałtowne bicie serca, problemy z kręgosłupem itd.
Wniosek autora jest taki: „Wraz ze zmianą obrazów choroby wzrastają też oczekiwania pod adresem medycyny. Jednocześnie zmniejsza się gotowość do tego, by spostrzegać cierpienie i różne dolegliwości jako element egzystencji (podkreślenie autora). A przecież recepty na wszechstronną beztroskę nigdy nie uzyskamy. Nawet gdybyśmy pewnego dnia mieli całkowicie rozszyfrować genetyczne podstawy życia”.
Czy może być tak, że występowaniu znacznej części zaburzeń i chorób, których przyczyny nie daje się znaleźć, sprzyja frustracja egzystencjalna? Brak sensu dotyka wszak istoty człowieka, a tym samym jego całości. Przecież gdyby nawet pojawianie się owych zjawisk patologicznych nie miało nic wspólnego z frustracją egzystencjalną, to niewątpliwie człowiek mający poczucie sensu znacznie lepiej może sobie radzić z owymi dolegliwościami niż osoba sfrustrowana.
Nowe podejście Viktora E. Frankla
Problem naszych czasów nie polega na braku wartości i sensu, lecz na dojściach do wartości i sensu. Wielu współcześnie żyjącym ludziom dojścia te wydają się zacieśnione lub zasypane. Otwierają się one jednak w miarę tego, jak otwiera je duch. Dlatego zajęcie się wymiarem duchowym oraz opartymi na nim uczuciami i mocami dotyczącymi wartości jest istotnym zadaniem tego czasu, ważnym dla terapii i poradnictwa – głównie dla zapobiegania zaburzeniom. Zadanie to dotyczy nie tylko lekarzy i psychologów, lecz wszystkich, którzy towarzyszą ludziom i kierują nimi.
W XX wieku nauczyliśmy się bardziej niż w innych epokach poddawać pewne problemy gruntownej analizie. W mniejszym stopniu potrafimy pytać o podstawy życia mającego sens. Widzimy, że instytucji zajmujących się terapią i poradnictwem dla ludzi chorych psychicznie i fizycznie coraz bardziej przybywa. Jednakże nie można się ograniczać do opieki, poradnictwa i terapii w odniesieniu do osób chorych czy obciążonych pewnymi problemami. Należałoby te działania rozszerzyć także na tych, którzy pytają o warunki udanego życia i nie mogą znaleźć wystarczających albo zgoła żadnych odpowiedzi.
Frankl wyciągnął konsekwencje ze swej diagnozy, według której podstawowym problemem naszych czasów jest poczucie braku sensu, i opracował nową, skupioną na sensie metodę psychoterapii, a mianowicie logoterapię (logos – duch, sens), która jest już praktykowana na skalę światową. Ponadto domagał się zredukowania do minimum przyczyn braku sensu, które mogą prowadzić do zjawisk patologicznych. W wielu swoich pismach wskazywał na konieczność takiej pracy prewencyjnej i dawał ważne wskazówki w tym kierunku. Konkretnej koncepcji zapobiegania takim objawom nie rozwinął. Obraz człowieka, jaki ukazuje logoterapia, mógłby jednak być podstawą dla ukierunkowanego duchowo planu prewencyjnego.