Nie otrzymujecie, bo się źle modlicie
Wielu w ogóle się nie modli, nie otwiera się ufnie na Boga, ale są i tacy, którzy źle się modlą. Mówi o tym dobitnie św. Jakub Apostoł: Prowadzicie walki i kłótnie, a nic nie posiadacie, gdyż się nie modlicie. Modlicie się, a nie otrzymujecie, bo się źle modlicie, starając się jedynie o zaspokojenie swych żądz (Jk 4, 2-3). A zatem zła modlitwa to taka, która koncentruje się na własnych, egoistycznych potrzebach. Wspomnieliśmy o magicznym traktowaniu modlitwy. Podejście magiczne jest typowe dla pogaństwa, w którym człowiek – doświadczając własnej ograniczoności – szuka jakiegoś wsparcia u tak zwanych sił wyższych, które traktuje instrumentalnie i merkantylnie, na zasadzie „coś za coś”. Pogańskie religie próbowały odpowiedzieć na pytanie, jak znaleźć dojście do bogów, jak ich ułaskawić, aby byli nam życzliwi. Ustanawiano więc jakąś świętą przestrzeń oraz kapłana jako pośrednika, który składał ofiary, by przebłagać siły wyższe. Istota chrześcijaństwa jest zupełnie inna. Choć istnieją kościoły, nie ma podziału na sacrum i profanum; Bóg poprzez wcielenie Syna chce być obecny we wszystkim. W sensie ścisłym kapłan jest jeden – Jezus Chrystus, a w ofiarach nie chodzi o przekupywanie Boga, lecz o nawiązywanie osobistej, opartej na wierze i zaufaniu relacji z Bogiem.
Ci, którzy rozumieją modlitwę na sposób pogańsko-magiczny, w dzisiejszych czasach łatwo odchodzą od wiary i zarzucają wszelką modlitwę. Tłumaczą z trochę cynicznym uśmiechem, że przed piorunem nie ustrzeże modlitwa, ale dobre piorunochrony. Na forach internetowych nie brakuje takich, którzy drwią sobie z wierzących przy okazji informacji o jakichś katastrofach, wypadkach, szczególnie gdy wypadkowi ulega na przykład autobus wiozący pielgrzymów. Podobną sytuację możemy znaleźć w Psalmie 42: Kości we mnie się kruszą, gdy lżą mnie przeciwnicy, gdy cały dzień mówią do mnie: „Gdzie jest twój Bóg?”. Psalmista nie znajduje jakiejś teoretycznej odpowiedzi na szyderstwo swych wrogów, ale kończy Psalm ponownym – pośród przeciwieństw – przylgnięciem do Boga: Ufaj Bogu, bo jeszcze Go będę wysławiać: Zbawienie mego oblicza i mojego Boga (Ps 42, 11-12).
Magicznemu rozumieniu modlitwy duchowość chrześcijańska przeciwstawiła modlitwę rozumianą jako szukanie woli Bożej. W Pierwszym Liście św. Jana Apostoła znajdujemy bardzo ważne stwierdzenie: Ufność, którą w Nim pokładamy, polega na przekonaniu, że wysłuchuje On wszystkich naszych próśb zgodnych z Jego wolą (1 J 5, 14). Człowiek zwraca się do Boga w konkretnej sytuacji, z której wypływają określone obawy i pragnienia, i powinien je przed Bogiem wyrażać. Ale jednocześnie ta konkretna modlitwa powinna być otwarta na różne możliwości. Ignacemu z Loyoli, który jest duchowym mistrzem w sztuce rozeznawania, przypisywane jest zdanie: „Działaj tak, jakby wszystko zależało od ciebie, a oczekuj na owoce, jakby wszystko zależało od Boga”. Można by sparafrazować tę poradę, odnosząc ją do modlitwy: „W modlitwie bądź szczery i wyrażaj swe pragnienia przed Bogiem, ale bądź otwarty na to, w jaki sposób Bóg cię wysłucha”. Jezus w Ogrójcu modlił się: Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich. Wszakże nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie! (Łk 22, 42). Modlitwę chrześcijańską powinno cechować owo jeśli chcesz i nie moja, lecz Twoja wola…
Czy Ojciec nie wysłuchał przeżywającego trwogę Syna? Czy był głuchy na wołanie Jezusa, skoro dopuścił do Jego okrutnej śmierci na krzyżu? Nie był głuchy. Odpowiedzią Boga Ojca na ukrzyżowanie było Zmartwychwstanie i chwała wielkanocnego poranka. Ten, kto modli się w sposób autentyczny, a nie magiczny, pozostawia przestrzeń wolności Bogu. Czy jednak takie postawienie sprawy nie czyni modlitwy zbyteczną, skoro Bóg i tak wie lepiej? Nie! Boża wolność nie czyni modlitwy zbyteczną. Modlitwa jest potrzebna, gdyż stwarza w modlącym się człowieku otwarcie polegające na doświadczeniu, że we wszystkim, co się wydarza, czuje się chroniony i strzeżony przez swojego Boga. Przy czym nie chodzi tutaj o jakieś zarozumiałe poczucie bycia zabezpieczonym, ale o osobistą pewność nieustannego dialogu z osobowym Bogiem. Człowiek zatem modli się o rzeczy konkretne, ale potem pozwala Bogu, by go wysłuchał, tak jak Bóg tego chce. Istota modlitwy w konkretnej intencji nie wyraża się w oczekiwaniu dokładnego spełnienia naszych życzeń, ale w odniesieniu konkretnej sytuacji człowieka do tego, co najważniejsze, a mianowicie do faktu, że człowiek jest stworzony, podtrzymywany w istnieniu i powołany do wspólnoty z Bogiem. Jezus miał takie doświadczenie nawet na krzyżu i dlatego mógł wypowiedzieć słowa: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego (Łk 23, 46).
Bywa też, że modlimy się tak jakby na wszelki wypadek, ale w gruncie rzeczy nie mamy wiary. Jezus wielokrotnie wskazywał na kluczową rolę wiary: Wszystko, o co prosicie w modlitwie, stanie się wam, tylko wierzcie, że otrzymacie (Mk 11 , 24). Do uzdrowionych mówił, że to przez wzgląd na ich wiarę zostali uzdrowieni. Z kolei w swoim rodzinnym mieście, Nazarecie, niewiele zdziałał […] cudów z powodu ich niedowiarstwa (Mt 13, 58). Autentyczna wiara „góry przenosi”, ale to przenoszenie gór niekiedy polega na tym, że otrzymujemy moc i światło, aby zaakceptować to, co jest, jeśli sprawy nie idą w oczekiwanym kierunku. Chory, który pielgrzymuje na przykład do Lourdes z prośbą o wyzdrowienie, może czuć się wysłuchany, nawet jeśli nie wyzdrowieje. Pełna wiary modlitwa nie przywiązuje go bowiem do własnych marzeń, ale pozwala dostrzec Boga tam, gdzie wydawało się, że Go nie ma. Dojrzała wiara wie, że Bóg wysłuchuje naszych modlitw, tyle że niekiedy wysłuchuje je „na swój sposób”.
Kiedy mówimy o złej modlitwie, to na myśl przychodzą obecne w Biblii tak zwane modlitwy złorzeczące. Typową modlitwą złorzeczącą jest Psalm 83, w którym Psalmista tak oto życzy swoim wrogom: O Boże mój, uczyń ich podobnymi do źdźbeł ostu, do plew gnanych wichurą. [.]Niech wstyd i trwoga ogarną ich na zawsze (Ps 83, 14. 18). To zła modlitwa -mówimy w pobożnym odruchu – i Bóg ją z pewnością odrzucił. A jednak ta modlitwa znalazła się w Księdze Psalmów. Gwoli ścisłości trzeba zauważyć, że po wielu mocnych złorzeczeniach Psalm kończy się wezwaniem: Niechaj poznają Ciebie i wiedzą, że tylko Ty […] jesteś Najwyższy na całej ziemi (Ps 83, 19). Pohańbienie wrogów nie byłoby zatem ostatecznym celem modlitwy, ale to, by ci wrogowie poznali prawdziwego Boga.
Nasuwa się jednak pytanie, czy i jak Bóg wysłuchał modlitewnych złorzeczeń. Zaskakująca, ale sądzę, że prawdziwa jest odpowiedź, że Bóg wysłuchał złorzeczeń, ale „na swój sposób”. Wysłuchał ich mianowicie tak oto, że Syn Boży wziął na siebie grzechy tych, o których mówi Psalmista, i w ich miejsce dał się pohańbić i zmiażdżyć na krzyżu. Ukrzyżowany i wyszydzony modlił się z krzyża: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią (Łk 23, 34). Ta modlitwa została wysłuchana, czego znakiem jest Zmartwychwstanie. Tą modlitwą byli też objęci ci, którym wiele wieków wcześniej złorzeczył – nie bez powodu – Psalmista, a tym samym ostatnia prośba Psalmu również została wysłuchana.
Tajemnica modlitwy – tajemnica cierpienia
Powyższe rozważania rzuciły – mam nadzieję – trochę światła na problem tak zwanych modlitw niewysłuchanych. Nie jest jednak tak, że skoro powiedzieliśmy, iż Bóg zawsze nas wysłuchuje, tyle że niekiedy „na swój sposób”, to teraz wszystko jest jasne i nie ma co mnożyć wątpliwości. Wciąż mamy prawo pytać, dlaczego szczere i właściwe modlitwy są niewysłuchiwane. Szukajmy więc dalej odpowiedzi, wadźmy się z Bogiem, ale nie traćmy nadziei. Ostatecznie pytanie o modlitwy niewysłuchane jest częścią pytania o sens cierpienia, szczególnie cierpienia niewinnych, i o pogodzenie Bożej miłości z istnieniem tak wielu cierpień na świecie.
Z cierpieniem powinniśmy się po ludzku konfrontować, spieszyć sobie nawzajem z pomocą i pociechą, ale ostatecznie pozostaje ono tajemnicą i -jak pokazuje Księga Hioba – nie należy przemądrzale silić się na wyjaśnienie każdego nieszczęścia. Hiob nie zgadza się na proste odpowiedzi jego przyjaciół i wie, że jedyne, co może sensownego zrobić, to – mimo wszystko – zaufać Bogu. Kiedy na przykład umiera dziecko, czyż cierpiący rodzice nie mają racji, jeśli – pomimo wielkiego bólu – budzą w sobie nadzieję, że ich dziecko dorośnie w Bogu i w przyszłości wyjdzie im na spotkanie. Jakiż sens miałoby zamknięcie się w beznadziei, rozpaczy i gniewie na Boga? Tak bywa w życiu, że jednych nieszczęście zamyka na Boga, a innych otwiera. A skoro tak, to może problem nie tkwi w samym cierpieniu, ale w wewnętrznej postawie człowieka wobec Boga.
Karl Rahner SJ zauważa, że cierpienie, o którego oddalenie prosiliśmy, ale Bóg nas nie posłuchał, w gruncie rzeczy jest argumentem za wiarą: „Czyż nie mamy racji, trzymając się zawsze światła, choćby nikłego, a nie ciemności, trzymając się błogosławieństwa, a nie otchłannej czeluści istnienia. […] Gdybym jednak miał ustąpić przed tym argumentem [cierpienia niewinnych], na cóż zamieniłbym chrześcijaństwo? Na pustkę, rozpacz i śmierć”. Odnosząc tę myśl do modlitwy, można by powiedzieć: Czyż nie mamy racji, jeśli wierzymy, że niewysłuchane modlitwy kiedyś okażą się jednak w sposób niespodziewany wysłuchane i wszystko będzie tak, jak być powinno?