Skrupuły w życiu św. Ignacego

 

W pewnym sensie paradoksem jest to, że w samym procesie wyzwalania się z grzechu poczucie własnej grzeszności jeszcze bardziej zaostrza się. To znaczy w skrupuły nie wpada ten, kto jest daleko od Boga, ale ten, kto podejmuje wysiłek, by do Niego wrócić. Św. Ignacy sam tego doświadczył po intensywnym okresie nawrócenia w Loyoli, kiedy „dla przypodobania się Bogu i uradowania Go” (Opowieść Pielgrzyma, 14) pragnął prześcignąć świętych w ich heroicznych wyczynach. Kiedy przezwyciężył podstawowe zagrożenie związane ze swoją przyszłością, podsycane wątpliwościami: „Jak będziesz mógł znosić takie życie przez siedemdziesiąt lat, które masz przeżyć?” (Opowieść Pielgrzyma, 20), rozpoczął nowy etap, który go dziwił i zastanawiał. Pytał nawet sam siebie: „Cóż to jest za nowy rodzaj życia, jaki teraz rozpoczynamy?” (Opowieść Pielgrzyma, 21).
Ta nowość w dużej mierze związana była ze skrupułami, na które nie pomagały ani częste spowiedzi, ani modlitwa. Wspomina, że „przyszło mu wiele wycierpieć z powodu skrupułów”, które nachodząc go, „za każdym razem były bardziej drobiazgowe, tak iż był bardzo udręczony. Wiedział on dobrze, że te skrupuły były dlań szkodliwe i że byłoby dobrze pozbyć się ich, ale nie mógł się z nimi uporać” (Opowieść Pielgrzyma, 22). Sytuacja wydawała się beznadziejna, ponieważ ani w nakazach i radach spowiednika, ani w codziennej, siedmiogodzinnej modlitwie na kolanach Ignacy „nie znajdował żadnego lekarstwa na swe skrupuły, które go męczyły przez kilka miesięcy” (Opowieść Pielgrzyma, 23). Co więcej. Zmęczyły go one do tego stopnia, że „nachodziła go często gwałtowna pokusa, żeby się rzucić w dół przez wielki otwór, który był w jego pokoju blisko miejsca, gdzie zwykle się modlił” (Opowieść Pielgrzyma, 24). Podjął nawet siedmiodniową głodówkę, która także nie przyniosła rozwiązania.
Skrupuły, przez które przeszedł autor Ćwiczeń, nie spotkały go bez jego „winy”. W dużej mierze były one – jak uważa między innymi Peter-Hans Kolvenbach SJ2 – wynikiem narcyzmu i chęci dorównania innym. Jego narcyzm polegał na obsesyjnej próbie życia na wzór idoli, których sobie stworzył. I nie zmienia tu niczego fakt, że owymi idolami byli święci, jak Franciszek czy Dominik, których Ignacy pragnął nie tylko naśladować, ale także prześcignąć. Prześcignąć w tym wszystkim, co w jego mniemaniu świadczyło o świętości życia i co było widoczne dla innych na zewnątrz, jak posty czy czuwania. Innymi słowy Ignacy nie żył swoim życiem, ale odgrywał pewnego rodzaju przedstawienie, by być widzianym i ocenianym przez innych.

 

Peter-Hans Kolvenbach SJ w przemówieniu wygłoszonym w lutym 1996 roku w czasie Kursu Ignacjańskiego mówił między innymi: „Ignacy wystawia dla siebie spektakl; nie tylko kontempluje samego siebie, ale buduje swą postawę na tym, że inni kontemplują jego, w rzeczywistości albo w wyobraźni. W tym królestwie fantazji pragnienie bycia doskonałym staje się obsesją – być doskonalszym nawet od heroicznych modeli swych marzeń”. A ponieważ ów „spektakl” nie miał antraktów, doprowadziło to św. Ignacego prawie do szaleństwa i wspomnianej wyżej pokusy odebrania sobie życia. Skrupuły skoncentrowały Ignacego na sobie samym, stawiając przed pięknym lustrem, w którym mógłby kontemplować własną doskonałość.
Mimo tak ciężkiej próby św. Ignacy stwierdza, że skrupuł „przez jakiś czas niemało pomaga do postępu duszy” (Ćd 348). Ta zaskakująca uwaga uświadamia nam, że pojawienie się prawdziwych skrupułów jest „znakiem wyjścia danej osoby z własnego «ja» i zbliżenia się do etyki duchowej. Natomiast błędny sąd czy fałszywe skrupuły są znakiem «ja» całkowicie zamkniętego we własnej wyobraźni i nieświadomości. Odczuwanie i ocenianie skrupułów jest pierwszym ćwiczeniem sumienia zdolnego do zakwestionowania siebie przez rzeczywistość zewnętrzną, w sposób odpowiedzialny i wolny” (M. A. Rui-Wamba SJ).
Skrupuł, kiedy jest okresowy, zbiega się z owocnym i urodzajnym czasem w życiu duchowym. Stanowi wówczas pewną próbę, w znaczeniu biblijnym, której celem jest oczyszczenie duszy i doprowadzenie jej do głębszej relacji z Bogiem. Jednak przede wszystkim wynosi duszę na wyższy poziom, na którym chce ona we wszystkim podobać się Bogu, kierując się nie tyle suchym prawem, co miłością. To wszystko, aby nie urazić i zadowolić Tego, którego tak bardzo kocha. Bóg dopuszcza taką próbę, dostosowując się do struktury psychicznej człowieka, aby wzrosła w nim wrażliwość sumienia i wierność miłości. Miłości, która otwiera na inny rodzaj relacji z Bogiem: już nie typu pan – sługa, w której liczy się wierne zachowywanie prawa, ale relacji przyjaźni, gdzie liczy się wierność i związane z nią drobiazgi.