Katolicy żywią różne opinie na temat Wielkiego Postu. Jednak chyba najbardziej rozpowszechnione jest przekonanie, że w tym czasie Kościół oczekuje od swoich członków podjęcia jakiejś formy wyrzeczenia. Najczęściej utożsamia się je z ograniczeniem w korzystaniu z pewnych dóbr lub z pozbyciem się złych nawyków. Dlatego niektóre osoby nie jedzą słodyczy lub przestają żuć gumę. Inni powstrzymują się od seksu. Jeszcze inni próbują rzucić palenie papierosów lub nie piją alkoholu.

Natomiast mniej jasna okazuje się motywacja i cel owych skądinąd szlachetnych ćwiczeń. Wiadomo, że warto, a nawet należy coś zrobić. Pytanie tylko, po co? By uzyskać przychylność i błogosławieństwo Boga? By poczuć się lepiej? By spełnić religijne zobowiązanie? By udowodnić sobie i innym, że jednak stać mnie na krztynę heroizmu?

Przypomina mi się scenka z życia mojego znajomego. Pewnego dnia próbował on zachęcić swoje dzieci, aby zamiast rezygnowania ze słodyczy w Wielkim Poście, stawiły czoła jakiemuś poważniejszemu wyzwaniu. Jeden z synów oznajmił, że nie będzie się bił z rodzeństwem. W połowie Postu tata zapytał go, jak sobie radzi z wypełnieniem przyrzeczenia. “Idzie mi nieźle – odpowiedział chłopiec, “ale wiesz co, nie mogę się już doczekać Wielkanocy”.

Ta anegdota wskazuje na jeszcze inne nieporozumienie związane z naszymi wielkopostnymi wysiłkami. Obok nieprzyjemnej konieczności odmówienia sobie tego, co lubimy, z góry zakładamy, że to tylko tymczasowe zabiegi. Napinamy muskuły i chodzimy jak kot z pęcherzem, byle do Wielkanocy. Rozmaicie nam to wychodzi. Jeśli walecznie trwamy, zwalczając zakusy, czujemy się dumni i zadowoleni z siebie. Ale jeśli pomimo “silnej woli” ulegamy “pokusie” zjedzenia ulubionego ciastka, zrazu pojawia się frustracja i zwątpienie. Może jednak nie jestem takim Herkulesem, jak mi się wydawało? (Istotnie, nie byłem nim ani przed, ani po zjedzeniu ciastka). I tak cała ta huśtawka uczuć kołysze się pomiędzy jednym a drugim końcem własnego ja. A Wielki Post leci. Zamiast pokrzepienia i ukojenia obiecanego nam przez Chrystusa, chrześcijaństwo zaczyna się nam jawić jako kolejne jarzmo.

Nie mam nic przeciwko wyrzeczeniom. Nie chciałbym wylewać dziecka z kąpielą, twierdząc, że w naszym nowoczesnym świecie nie potrzebujemy już tego rodzaju praktyk. Przeciwnie, potrzebujemy ich bardziej niż kiedykolwiek. Ponadto, słusznie wyczuwamy, że w Wielkim Poście należałoby coś przedsięwziąć, wprowadzić pewne ulepszenia, czy zrewidować sposób myślenia. To szlachetne pragnienie może pochodzić od Boga. Problem w tym, że często próbujemy je realizować na własną rękę, dyskretnie omijając prawdziwe źródło naszej przemiany.

Po części jest to spuścizna przedsoborowej wizji Wielkiego Postu. Przez wieki przygotowanie do świąt paschalnych polegało na “wydłużonym” rozważaniu Męki Chrystusa. Warto wspomnieć, że w pierwotnym Kościele okres przed Wielkanocą poświęcony był przygotowaniu kandydatów do chrztu, którzy przyjmowali ten sakrament w Wigilię Zmartwychwstania. Stopniowo doszedł do tego nowy aspekt. Ponieważ wzrastała liczba tych, którzy odchodzili od wiary, popełniając ciężkie wykroczenia, zaoferowano im możliwość publicznej pokuty i pojednania. Znacznie później, w okresie średniowiecza i baroku, z uwagi na fakt, iż większość Europejczyków była już ochrzczona, i zniesiono publiczną pokutę, miejsce chrztu, rozumianego wówczas jako jednorazowy akt udzielający “przepustki” do nieba, zajęło rozpamiętywanie Pasji Chrystusa i prywatne akty pokutne. Szczególny nacisk kładziono jednak na kontemplację fizycznego cierpienia Zbawiciela, czego pozostałością są chociażby polskie “Gorzkie Żale”. Nic w tym złego. Tyle tylko, że doszło do przeakcentowania zewnętrznych praktyk pokutnych i opłakiwania umęczonego Jezusa, przy równoczesnym przeoczeniu bardziej istotnych spraw.

Przypomnienie chrztu

Sobór Watykański II powrócił do starożytnej tradycji przeżywania Wielkiego Postu, nie pomniejszając bynajmniej wagi pokuty, postu i kontemplacji Męki Pańskiej. W Konstytucji o Liturgii Świętej (nr 109-110) Kościół wyjaśnia, na czym ów zwrot ma polegać. W myśl powyższego dokumentu, Wielki Post powinien opierać się na dwóch filarach: przygotowaniu do chrztu (w przypadku kandydatów) oraz przypomnieniu chrztu i pokucie dla ochrzczonych. Ta kolejność nie jest przypadkowa. Podkreśla bowiem pierwszeństwo Bożej miłości, a nie grzechu, także w ciągłym nawracaniu się. Czterdzieści dni przygotowania zmierza do tego, aby ochrzczeni mogli w Wigilię Paschalną przy zapalonych świecach uroczyście odnowić przyrzeczenia chrzcielne, czyli kolejny raz świadomie i konsekwentnie opowiedzieć się za Chrystusem, potwierdzając gotowość Jego naśladowania w codziennym życiu. Wbrew pozorom, to nie Procesja Rezurekcyjna w niedzielny poranek jest szczytem wielkanocnego świętowania, lecz Wigilia Paschalna celebrowana w sobotę wieczorem. W Wielkim Poście nie chodzi więc ani o chwilowe zmiany, ani o nagłą rewolucję, lecz o odnowę, która powinna rozlewać się na kolejny rok naszej pielgrzymki wiary.

Chrzcielny wymiar Wielkiego Postu wprowadza w ów okres znamienny paradoks. Już w Środę Popielcową jesteśmy zaproszeni do tego, aby wraz z przyjęciem popiołu na nasze głowy, spojrzeć na chrzcielnicę. Jesteśmy bowiem prochem, któremu Pan odpuszcza wszystkie winy, leczy wszystkie niemoce, wybawia od zguby, obdarza litością i zmiłowaniem (Por. Ps. 103, 3-4.14), gdyż nieprzerwanie żyjemy w orbicie łaski.

Jesteśmy w drodze

Takie rozmieszczenie akcentów w Wielkim Poście wypływa również z bardziej dynamicznego postrzegania chrztu, rozumianego nie tyle jako wydarzenie z odległej przeszłości, ale jako rzeczywistość dynamiczna i działająca w życiu chrześcijanina. Chrzest jest początkiem długiej drogi. Dzięki dobroci Boga staliśmy się braćmi i siostrami Chrystusa, którzy jednakowoż nie przestają być uczniami, stopniowo dojrzewając w Jego szkole.

Każda niedziela, a święta wielkanocne w sposób uprzywilejowany, służą temu, byśmy “pokrzepili ręce osłabłe i wzmocnili kolana omdlałe (Por. Iz 35,3). To, co Kościół enigmatycznie nazywa “ Paschalnym Mysterium Chrystusa”, jest nie tylko zacnym upamiętnieniem historycznego faktu, lecz wspólnotowym spotkaniem z żywym Panem, który staje się obecny wśród nas sakramentalnie.

Według Kościoła, liturgia, czyli wszystkie sakramenty, a w szczególności Eucharystia, jest źródłem, z którego czerpiemy Bożą miłość, a także oddajemy Mu siebie samych. Zdaniem Soboru, sprawowanie mszy św. pobudza wiernych do tego, aby żyli w jedności z Bogiem i ludźmi. Daje im moc do wypełnienia zobowiązań, które przyjęli na chrzcie świętym, odnawia przymierze ze Stwórcą i Panem oraz rozpala “przygaszony” zapał. Ten proces Konstytucja nazywa “uświęceniem”.

Liturgia zakłada więc, że, po pierwsze, Trójca Święta kontaktuje się z ludźmi i bez ustanku przelewa na nich swoje dary. Po drugie, możliwości kochania wpisane w naszą naturę są skromne. Nasza gorliwość słabnie, ponieważ jesteśmy stworzeniami. Żyjemy tylko dlatego, że wszystko otrzymujemy za darmo. Bóg nieustannie podtrzymuje nasze fizyczne istnienie. Ale równocześnie zaprasza nas do wejścia na “wyższy” stopień istnienia, przekraczający zwykłe prze-życie. Dlatego udziela nam swojej miłości, abyśmy nie tylko jakoś żyli na ziemi, ale kochali tak jak On. Ta wymiana między niebem a ziemią zachodzi podczas sprawowania liturgii każdego dnia, a zwłaszcza w niedzielę i w trakcie Triduum Paschalnego.

Jednakże, aby przyjąć Boże dary zaofiarowane nam w liturgii, z naszej strony potrzebne są określone “dyspozycje” duszy i ciała. Dlatego Sobór, podkreślając naszą aktywną rolę w przygotowaniu do świąt Zmartwychwstania, używa łacińskiego słowa “componere” , które składa się z dwóch wyrazów “com – “razem” i “ponere” – “położyć”, “umieścić”. Przygotowanie oznacza więc “zebranie razem”, “stworzenie czegoś z tego, co już jest dostępne”, “uporządkowanie”. Stąd pochodzi komponowanie, np. utworu muzycznego, bukietu kwiatów czy odpowiedniego menu na przyjęcie weselne.

Źródła chrześcijańskiej tożsamości

“Komponowanie” siebie w Wielkim Poście rozpoczyna się od przypomnienia chrztu, czyli ponownego uświadomienia sobie, kim tak naprawdę jesteśmy. Chrzest kształtuje w chrześcijaninie nową tożsamość, rodzi “nowego człowieka”, nadaje mu “niezbywalne znamię” przynależności do Boga i Ciała Chrystusa, którym jest Kościół. Podobnie jak zawarcie małżeństwa nie kończy się na ślubnym kobiercu, lecz niesie ze sobą określone zobowiązania (dbałość o rozwój relacji, wspólny dom, dzielenie majątku, wychowanie dzieci, towarzyszenie w chorobie itd.), chrzest nie ogranicza się jedynie do polania dziecka wodą i odpowiedniej adnotacji w parafialnej księdze. Od momentu chrztu życie wierzącego przestaje być jego prywatną sprawą. Odtąd żyje on w bardziej zażyłej wspólnocie z Bogiem oraz braćmi i siostrami w wierze. Cokolwiek myśli, mówi i czyni ma związek z innymi ochrzczonymi.

Przypominanie to funkcja ludzkiej pamięci. Ta władza jest czymś więcej niż “magazynowaniem” informacji. Starożytni myśliciele widzieli w pamięci jedno ze źródeł ludzkiej tożsamości. Dzięki niej zachowujemy ciągłość naszej osobowości. Nagła utrata pamięci spowodowałaby, iż nie wiedzielibyśmy, kim jesteśmy.

Myślę, że jednym z powodów rozpadu wielu małżeństw i opuszczania życia zakonnego lub kapłaństwa, jest nieumiejętność wspominania, albo inaczej “zapominanie” o wydarzeniach, które wprowadziły ich życie na nowe tory. Nawet fundamentalne przeżycia, uczucia i wydarzenia, zacierają się w pamięci, jeśli ich nie przywołujemy. Stąd w Starym Testamencie jak refren pojawia się usilna zachęta do wspominania dzieł Bożych. Dlaczego? Aby przekonać człowieka, że jeśli Bóg działał w przeszłości, to podobnie działa także dzisiaj. W biblijnym sensie wspominanie buduje pomost między przeszłością a teraźniejszością. Po drugie, takie ćwiczenie pamięci staje się jedną z form miłości. I to w dwojakim sensie. Uobecniając ważne wydarzenia z przeszłości, które zmieniły kierunek naszego życia, uczymy się wdzięczności. Ponadto, kiedy, przykładowo, małżonkowie wracają myślami do czasu ich pierwszego zakochania i ślubu, wzmacniają swój związek. Wspominanie służy więc głębszemu zrozumieniu i wzbogaceniu rzeczywistości, w której już uczestniczymy.

Według Soboru, ożywienie świadomości chrzcielnej w Wielkim Poście dokonuje się przede wszystkim dzięki gorliwemu słuchaniu Słowa Bożego. Św. Augustyn pisze w “Wyznaniach”: “Przeszyłeś moje serce Twoim Słowem i zakochałem się w Tobie”. Słowo Boga wypowiedziane w Piśmie św. i usłyszane przez świętego, wzbudziło w nim miłość. Słuchanie, przenikając do najgłębszych pokładów pamięci, ponownie wskrzesza to, co uśpione, a zarazem uwalnia uwagę od brzemiania tysięcy rzeczy, które ją krępują. Nie ma lepszego lekarstwa uzdrawiającego nasze zakłócone relacje jak cierpliwe wysłuchanie siebie nawzajem. Słuchanie uspokaja burzę emocji, które najczęściej uniemożliwiają prawidłową komunikację.

Teksty liturgiczne dobrane na Wielki Post w różnych obrazach i historiach odsłaniają, czym tak naprawdę jest chrzest i na czym polega życie chrześcijanina. Z drugiej strony, ukazują nam istotę i naturę grzechu, a także miłosierdzie Boga i Jego niezmordowane starania odnawiające ludzkość. Rzecz ciekawa, Sobór zachęca głównie do wspólnotowego słuchania Słowa Bożego przede wszystkim na mszy św., ale również na nabożeństwach pokutnych, rekolekcjach i dniach skupienia, podczas Drogi Krzyżowej i Gorzkich Żali.