Nieodzowną i podstawową formą współudziału człowieka w procesie stawania się dojrzałym chrześcijaninem jest wiara. Jest ona w Piśmie Świętym przedstawiona jako rzeczywistość posiadająca wiele wymiarów. Jednym z nich jest akceptacja dogmatów. Ten aspekt wiary jest nam najbardziej znany, mimo to jednak istnieją pewne „prawdy pomijane”, których sobie nie uświadamiamy lub w które z trudem wierzymy, a które mają istotne znaczenie dla naszego rozwoju wewnętrznego. Poprzednio mówiliśmy o dwóch takich prawdach. Są nimi:

1.     Odmienna skala wartości nasza i Pana Boga. To, co Bóg uważa za obrzydliwość, jest dla nas dobrem bardzo cenionym; i na odwrót: to, w czym Bóg ma upodobanie, jest przez nas odrzucane.

2.     Nie odnosimy do siebie prawdy o powszechnej grzeszności człowieka; dzielimy ludzi na dobrych i złych, uważając siebie za dobrych, a w każdym bądź razie za o wiele lepszych od innych.

Ważnych prawd wiary, w które niedostatecznie wierzymy, jest jednak niestety więcej.

3.     Św. Jan apostoł podaje w swoim Pierwszym Liście taką definicję Istoty Najwyższej: Bóg jest miłością. Myśmy poznali i uwierzyli w miłość, którą Bóg ma do nas (por. 1 J 4,16). To może się wydawać dziwne, ale właśnie ten fundamentalny dogmat chrześcijański napotyka w nas trudności. Najczęściej interpretujemy go w ten sposób, że Bóg, owszem, kocha ludzi, ale dobrych i uczciwych, którzy przestrzegają Jego przykazań, którzy Go w niczym nie obrażają. Co do grzeszników, to nie może On ich, rzecz jasna, kochać. Najpierw muszą się poprawić i nawrócić, by zasłużyć sobie na Jego miłość. Tak jednak myśląc umniejszamy Boga, sprowadzając Go do poziomu człowieka. Z doświadczenia bowiem dobrze wiemy, że nasze otoczenie kocha nas tylko wtedy, gdy odpowiadamy jego oczekiwaniom, gdy stosujemy się do jego reguł, do jego gustów i życzeń. Wiemy dobrze, z ilu rzeczy musimy rezygnować, ile trudu sobie zadawać, by zapracować na miłość choćby własnego męża czy żony. Miłość darmowa, która nas kocha dla nas samych, niczego od nas nie chce, respektuje naszą wolność i odrębność, miłość, która nie wygasa, nawet gdy na jaw wychodzą nasze braki raniące innych — taka miłość jest nam nie znana. Wśród ludzi ona nie istnieje. Dlatego sądzimy, że także i Bóg tylko taką, ograniczoną miłością może nas kochać. Tu wiąże nam się obecny punkt z poprzednim. To właśnie z tego powodu tak chętnie nie przyznajemy się do naszej grzeszności, tak skwapliwie ją ukrywamy przed sobą i wierzymy w naszą własną uczciwość, bo przekonani jesteśmy, że jako złych nie tylko ludzie nie będą nas akceptować, ale i Bóg. Takie myślenie jest jednak wypaczaniem istoty Boga. Bóg bowiem jest miłością bez żadnego „ale”. On kocha nas dla nas samych, akceptując nas takimi, jakimi jesteśmy. Do tego, by nas kochać, nie potrzebuje wcale naszych dobrych uczynków, Jego miłość bowiem nie ustaje, gdy grzeszymy, przeciwnie, wzmaga się. Gdy któraś z owieczek zabłąka się, Bóg, Dobry Pasterz, zostawia inne i idzie na poszukiwanie zaginionej. Bożej miłości nawet wtedy możemy być pewni, gdy wszyscy naokoło nami gardzą lub gdy my sami czujemy wstręt do siebie z powodu naszych braków i grzechów.

Niewiara w fundamentalny dogmat o tym, że Bóg nas kocha, lub zacieśnianie tej prawdy jedynie do ludzi dobrych, wywraca do góry nogami nasze życie religijne. Bóg jest w nim zdegradowany do miary człowieka, a chrześcijaństwo traci swój najbardziej charakterystyczny rys — przestaje po prostu być Dobrą Nowiną. Zamiast darmowej miłości Bożej do grzesznika w jego centrum stoją wysiłki człowieka, by na tę miłość zasłużyć; chrześcijanami zaś stawalibyśmy się w tym ujęciu nie dzięki wszechmocy Boga, który nas w miłości odradza do nowego życia, ale najpierw i przede wszystkim dzięki własnym staraniom.

4. Jest jeszcze czwarta prawda pomijana w naszym przeżywaniu wiary. Św. Paweł w Liście do Rzymian mówi, że wtedy dokonuje się w nas proces przemiany wewnętrznej, gdy wierzymy w Tego, który wzbudził Jezusa, Pana naszego, z martwych, który został wydany za nasze grzechy i zmartwychwstał dla naszego usprawiedliwienia (por. Rz 4,24–25). Wiemy z grubsza, co oznacza, że Jezus umarł za nasze grzechy, trudno nam natomiast zrozumieć zdanie, że zmartwychwstał dla naszego usprawiedliwienia. W jaki sposób Jego zmartwychwstanie przynosi nam usprawiedliwienie? Jezus nie zmartwychwstał tylko dla siebie, ale i dla nas. W swojej śmierci i w swoim zmartwychwstaniu stał się, według wyrażenia św. Pawła, duchem dającym życie (zob. 1 Kor 15,45). On nam je teraz daje. Zmartwychwstały Jezus otrzymał od Boga — jak mówi Ewangelia Mateusza — wszelką władzę na niebie i na ziemi (por. Mt 28,18). Znaczy to także, że ma On teraz klucz do naszego wnętrza, że może rozwiązać nasze problemy, wypalić nasze grzechy, zmienić nasze serce, dać nam swoją mentalność, uzdolnić nas do takiego stylu życia, który był niegdyś Jego własnym. Jezus zmartwychwstały jest Panem, ma władzę i moc nad nami, nad naszą słabością i egoizmem. Ta moc zaczyna w nas działać, nas przemieniać, gdy wierzymy, tak jak wierzył Abraham. W czwartym rozdziale Listu do Rzymian św. Paweł stawia nam go za wzór wiary. Abraham otrzymał od Boga obietnicę po ludzku niemożliwą: w starości otrzyma syna, którego urodzi mu jego stara, bezpłodna żona. W tym momencie Abraham nie zawahał się, nie pomyślał, że to jest przecież niewykonalne, że może uległ jakiemuś przewidzeniu, ale skierował swój wzrok na Boga, mając zupełną pewność, że cokolwiek On obiecał, ma moc i wykonać (por. Rz 4,21 ). Siłą tej wiary przyszedł na świat Izaak. Siłą naszej wiary w moc Jezusa zmartwychwstałego może się dokonać w nas cud wewnętrznej przemiany, dzieło naszych nowych narodzin. Wiarą bowiem otwieramy Bogu dostęp do naszego wnętrza; On może w nas teraz swobodnie działać.

Jeśli ustami swymi wyznasz, że Jezus jest Panem, i uwierzysz w sercu swoim, że Bóg wzbudził Go z martwych, będziesz zbawiony (por. Rz 10,9).