Z Waldemarem Krajewskim, terapeutą uzależnień, rozmawia Józef Augustyn SJ

 

Od wielu lat pomaga Pan ludziom uzależnionym, między innymi od alkoholu. Czym różni się od alkoholizmu tak zwane zwykłe pijaństwo?

 

Krótko można ująć to tak: pijak pije, bo lubi, alkoholik, bo musi. Pijak ma ochotę napić się w towarzystwie, alkoholik musi się napić – w towarzystwie lub bez – by zmienić swój stan emocjonalny, by uciec od emocji i uczuć, z którymi sobie nie radzi. Granica między pijaństwem a alkoholizmem jest jednak bardzo cienka, wręcz niewidoczna. Tak naprawdę trudno powiedzieć, kiedy pijak staje się alkoholikiem, kiedy przekracza tę granicę. To sprawa bardzo indywidualna i u każdego wygląda inaczej. Najlepiej więc w ogóle nie pić.

 

To bardzo wymagające postawienie sprawy. Kiedy na pewno mamy do czynienia z chorobą alkoholową?

 

Jest wiele jej symptomów. Na pewno trzeba zwrócić uwagę na sposób picia, na przykład łapczywość w piciu alkoholu, ponaglanie w towarzystwie, by rozlać następną „kolejkę”, wypijanie dużych ilości alkoholu, duża tolerancja na alkohol.

 

Dlaczego alkohol jest „zły”?

 

Alkohol nie podlega ocenie moralnej, jest obojętny. Dla niektórych wypicie lampki wina jest czymś naturalnym, dla innych to wkroczenie na drogę uzależnienia. Alkohol jest natomiast szkodliwy. Szkodzi przede wszystkim naszemu zdrowiu. Często jest przyczyną cukrzycy, powoduje wylewy, zawały… Skrzywia też ludzkie myślenie. Człowiek przestaje być sobą. Alkohol zmienia ludzkie emocje. Stajemy się agresywni, co w skrajnych przypadkach prowadzi do przemocy i patologii. Bardzo często przestępstwa popełniane są pod wpływem alkoholu. Alkohol niszczy również świat ludzkich uczuć. Niejako je „zamraża”. Nie potrafimy wówczas kochać, nie potrafimy przebaczać, niczego nie czujemy, wszystko wkoło staje się obojętne. Niszczymy przez to nasze rodziny i w ogóle relacje międzyludzkie.

Alkohol to także zniewolenie duchowe, które oddziela nas od Boga. Pochłania nasz świat moralny i duchowy, świat naszych wartości. Odchodzimy od Boga, ponieważ boimy się Jego kary, nie wierzymy w Jego miłość i przebaczenie.


Dlaczego ludzie nadużywają alkoholu?

 

Ponieważ nie akceptują siebie i swojego życia. Jak mówiłem, nie potrafią w dojrzały sposób radzić sobie z emocjami i uciekają w iluzję. Uciekają od cierpienia w świat, który wydaje się im lepszy niż rzeczywistość. Alkohol staje się na przykład ucieczką przed samotnością. Teraz, kiedy otworzyły się granice państw, coraz więcej mówi się na temat picia Polaków chociażby w Wielkiej Brytanii. Mąż wyjeżdża za granicę w poszukiwaniu pracy. Styka się tam z inną rzeczywistością, nie potrafi sobie z nią poradzić, tęskni za domem i zaczyna pić. Kobieta zostaje w kraju sama i pije, bo czuje się samotna.

Nadużywanie alkoholu to także kwestia pewnych wzorców wyniesionych z domu rodzinnego. Jeżeli w domu alkohol jest „celebrowany” przy okazji wszystkich rodzinnych uroczystości i świąt, staje się to sygnałem dla najmłodszych, że jest ważny. I dzieci później powielają te wzorce w swoim dorosłym życiu. Młodzież sięga po alkohol także dlatego, że chce naśladować dorosłych. Nadużywaniu alkoholu sprzyja też tak zwana kultura picia, która ostatnimi czasy zmieniła się w Polsce. Można powiedzieć, że tworzy się kultura „picia na co dzień”. Pijemy coraz więcej już nie tylko z okazji świąt, ale także w dzień powszedni – w ogródkach piwnych, podczas grillowania, na różnych festynach… Alkohol pojawia się praktycznie wszędzie.


Czy kobiety i mężczyźni piją z tych samych powodów?

 

Myślę, że kierują nimi te same motywy. Można natomiast zwrócić uwagę na sposób picia. Mężczyźni piją w towarzystwie, niejako na zewnątrz, kobiety – w samotności, skrycie, wstydząc się tego z racji swojej kobiecości. Picie kobiet jest bowiem społecznie bardziej napiętnowane. Zauważmy, że kiedy ulicą idzie pijany mężczyzna, praktycznie nie zwracamy na niego uwagi. Pijana kobieta rzuca się w oczy, bulwersuje.

 

Powiedział Pan, że dla jednych lampka wina jest czymś naturalnym, dla innych może to być początek uzależnienia. Od czego to zależy?

 

Od wielu czynników. Skłonności do uzależnień można odziedziczyć po którymś z rodziców. Chorobie alkoholowej sprzyja też wczesna inicjacja alkoholowa. Dzieci dwunasto-, trzynastoletnie, które sięgają po alkohol, bardzo szybko – w ciągu zaledwie kilku miesięcy – mogą się uzależnić. Nie radzą sobie z emocjami, nie potrafią dojrzewać w sposób naturalny i skracają sobie drogę. Inaczej wygląda to u dwudziestolatków. Ci już bardziej potrafią radzić sobie z emocjami, co nie znaczy, że są wolni od uzależnień.

 

Mówił Pan też o „kulturze picia”. Rzeczywiście w ciągu ostatnich dziesięcioleci zmieniła się. Inaczej przecież piło się w naszym kraju w czasach komunizmu.

 

W latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych w Polsce, czy w ogóle w krajach bloku wschodniego, spożywano przede wszystkim tak zwany mocny alkohol – wódkę.

 

Rozmawiałem kiedyś z Rosjanką, która studiowała za czasów Breżniewa. Opowiadała, że picie na studiach było „chlebem powszednim”. Ludzie nie widzieli dla siebie perspektyw i topili tę beznadzieję w alkoholu.

 

W Rosji nadal wódkę pije się jak oranżadę, szklankami. Jest to zarówno spadek po komunizmie, jak też szukanie zapomnienia w beznadziejnej sytuacji społecznej. Komuna rozpijała naród, bo uzależnionymi łatwiej manipulować. Jako młody chłopak miałem praktyki zawodowe w różnych miejscach i doświadczyłem tego. Alkohol rozdawano w zakładach pracy przy okazji różnych uroczystości. W kopalniach na Barbórkę każdy górnik otrzymywał pół litra. Wódkę pili wszyscy – od dyrektora po szeregowego pracownika.

Dziś to się zmienia i na wzór Zachodu więcej pije się u nas piwa, wina i tak zwanych drinków. Drinkując, można wypić nawet dwie butelki dziennie, nie mając świadomości picia. Kiedyś panowie siadali do „flaszki” ze słoikiem ogórków i to było konkretne picie. Teraz sączy się alkohol niejednokrotnie przez cały dzień, nigdy nie jest się trzeźwym, a jednocześnie ma się błędne przekonanie, że się nie pije, bo przecież drinki to nie czysta wódka. Kobiety spotykają się, zamawiają kolorowe alkohole, ale przecież „nie piją wódy jak chłopy”, więc wszystko jest w prządku. Tylko że te drinki czynią w organizmie takie samo spustoszenie jak czysty alkohol. Dlatego ta zmiana kultury picia jest bardzo niebezpieczna, bo picie staje się niejawne, zakamuflowane.

W ten sposób piją też dzieci i młodzież. Zaczynają w wieku dwunastu, trzynastu czy czternastu lat od piwa i nie mają świadomości, że – jak wspomniałem – wystarczy kilka miesięcy, by się uzależnić. Alkohol to dla nich środek do bycia dorosłym. Dzieci naśladują rodziców i wychowawców. Klimat alkoholowy otoczenia sprawia, że niejako przyzwyczajane są do alkoholu. Drogą do tego oswajania z alkoholem jest chociażby „szampan bezalkoholowy” czy „piwo bezalkoholowe”. Przyznam, że to mnie przeraża, bo nie powinno być czegoś takiego jak szampan czy piwo dla dzieci. Kto to wymyślił i po co? Po to, by nas jak najszybciej wprowadzić w świat alkoholu. To tylko kwestia czasu, kiedy dziecko, które na sylwestra pije szampana bezalkoholowego, sięgnie po ten z procentami. W każdym razie bardzo szybko będzie chciało to zrobić. Jest w tym coś diabelskiego.

 

Za przemysłem alkoholowym stoją wielkie pieniądze.

 

I dlatego producentom zależy, by coraz więcej osób i coraz wcześniej sięgało po alkohol.