1. Urojenia w sprawie Boga?

 

Bóg jest „psychopatycznym zbrodniarzem” wymyślonym przez szalonych, otumanionych ludzi. Takie jest przesłanie Boga urojonego. Chociaż Dawkins nie dostarcza ścisłej definicji „urojenia”, wyraźnie ma na myśli przekonanie niepoparte dowodami, czy – jeszcze gorzej – takie, które od dowodów ucieka. Wiara oznacza „ślepą ufność przy braku dowodów, a nawet na przekór dowodom” (Richard Dawkins, Samolubny gen). Wiara „jest złem przez to i dokładnie przez to, że nie wymaga uzasadnień i nie toleruje sprzeciwu” (Richard Dawkins, Bóg urojony). Takie oto podstawowe definicje wiary tkwią mocno w światopoglądzie Dawkinsa i obsesyjnie powtarzają się w całym jego pisarstwie. Nie jest to chrześcijański sposób definiowania wiary, lecz wymyślony przez Dawkinsa w celu wspierania jego polemicznych zamiarów. Z góry określa on wszystkich wierzących w Boga jako ludzi, którzy utracili kontakt z rzeczywistością, czyli jako dotkniętych urojeniami.

 

Dawkins słusznie zauważa, jak bardzo wiara jest dla ludzi ważna. To, w co wierzymy, wywiera niezwykle istotny wpływ na nasze życie i nasze myślenie. Tym ważniejsze jest – mówi – poddanie wiary ścisłemu, krytycznemu badaniu. Urojenia należy ujawnić, a następnie – usunąć. Całkowicie się z tym zgadzam. Od czasu publikacji mojej książki zatytułowanej Dawkins’ God (Bóg Dawkinsa) w roku 2004 jestem regularnie proszony o wygłaszanie na ten temat wykładów na całym świecie. W wykładach tych przedstawiam poglądy Dawkinsa na temat religii i, wspierając się materiałem dowodowym, punkt po punkcie je obalam.

 

Kiedyś, po jednym z takich wykładów, podszedł do mnie bardzo zagniewany młodzieniec. Wykład nie był szczególnie niezwykły – po prostu zademonstrowałem, ściśle trzymając się argumentacji czerpanej z nauk przyrodniczych, historii i filozofii, że sprawa wytoczona Bogu przez Dawkinsa nie wytrzymuje naukowej krytyki. Młody człowiek był jednakże rozgniewany, ba! wręcz wściekły. Dlaczego? Ponieważ – jak powiedział, we wzburzeniu kiwając mi palcem przed nosem – „zniszczyłem jego wiarę”. Jego ateizm opierał się na fundamencie autorytetu Richarda Dawkinsa, ja zaś skutecznie tę wiarę podkopałem. Będzie teraz musiał pójść i wszystko na nowo przemyśleć. Jak śmiałem mu to zrobić?!

 

Gdy po drodze do domu zastanawiałem się nad tym wydarzeniem, czułem pewne rozdarcie. Po części było mi przykro z powodu ogromnego dyskomfortu, o jaki przyprawiłem tamtego chłopaka. Spowodowałem wszak zamieszanie w jego ustalonych założeniach życiowych. Pocieszałem się jednak myślą, że jeśli byłby on na tyle niemądry, by opierać swe życie na tak jawnie niewystarczającym światopoglądzie, jaki proponuje Dawkins, to i tak któregoś dnia musiałby sobie uświadomić, iż opiera się ono na nader chwiejnych podstawach. Złudzenia musiały kiedyś zostać rozwiane. Ja spełniłem jedynie rolę czynnika historycznego, który spowodował to w danym miejscu i czasie.

 

Jednakże inna część mnie poczęła zdawać sobie sprawę, jak głęboko tkwią w nas nasze przekonania i jak wielki wpływ na wszystko wywierają. Dawkins ma rację – wiara ma znaczenie decydujące. Opieramy na niej całe życie; kształtuje ona nasze decyzje w kwestiach najbardziej fundamentalnych. Do dziś pamiętam niepokoje, jakich sam doświadczałem na drodze bolesnego (choć dającego wielką satysfakcję) przechodzenia od ateizmu do chrześcijaństwa. Każdy element umeblowania mojego umysłu musiał zostać przeniesiony w inne miejsce. Dawkins ma słuszność – niekwestionowaną słuszność – gdy żąda od nas, byśmy nie opierali swego życia na urojeniach. Wszyscy musimy poddać naszą wiarę badaniu, zwłaszcza jeżeli okazujemy się być na tyle naiwni, by uważać, iż żadnej wiary w nas nie ma. Zastanawiam się, kto tak naprawdę ma złudzenia w sprawie Boga…

 

Wiara jest infantylna

 

Każdy obznajomiony z antyreligijną polemiką zna powtarzające się w nieskończoność uwagi ateistów, że wierzenia religijne są infantylne – to dziecięce złudzenia, które powinny zniknąć, gdy ludzkość osiągnie pełnię dojrzałości. W przeciągu całej swej kariery Dawkins rozwijał podobną krytykę, szkicując trwałą ateistyczną analogię. Na kartach swych wcześniejszych prac podkreślał, iż wiara w Boga podobna jest do wiary w Świętego Mikołaja czy Wróżkę Zębuszkę. Porzucamy owe dziecięce wierzenia, gdy tylko stajemy się zdolni do myślenia opartego na dowodach. Tak samo jest z Bogiem. To oczywiste, nieprawdaż? Jak to Dawkins wykazał w swej audycji pt. Thought for the day emitowanej w roku 2003 na falach BBC, ludzkość „może już wyjść ze stadium niemowlęcego i osiągnąć wiek dojrzały”. „Infantylne wyjaśnienie” należy do wcześniejszej ery w dziejach ludzkości – ery zabobonu. Już z niej wyrośliśmy5.

 

Hmmm… Jak wiele Dawkinsowskich analogii również i ta została zbudowana z konkretnym zamiarem – w tym przypadku chodzi o ośmieszenie religii. Ale ta analogia poważnie kuleje. Jak wielu ze znanych nam ludzi zaczęło wierzyć w Świętego Mikołaja w wieku dojrzałym? Albo kto uważa wiarę we Wróżkę Zębuszkę za pocieszenie na starość? Wierzyłem w Świętego Mikołaja do wieku mniej więcej pięciu lat (choć, świadom korzyści, jakie z tego płynęły, jeszcze przez jakiś czas pozwoliłem rodzicom myśleć, że biorę go na poważnie). Nie wierzyłem w Boga, dopóki nie zacząłem uczęszczać na uniwersytet. Wszyscy używający argumentu o infantylności religii powinni wyjaśnić, dlaczego tak wielu ludzi odkrywa Boga w późniejszych stadiach życia i bynajmniej nie uważa tego za żadną regresję, perwersję czy degenerację. Dobrego przykładu w tej mierze dostarczył niedawno Anthony Flew (urodzony w roku 1932), znany ateistyczny filozof, który zaczął wierzyć w Boga w wieku lat osiemdziesięciu.

 

Ale Bóg urojony ma z pewnością rację, wyrażając zaniepokojenie z powodu indoktrynacji dzieci przez rodziców. Dorośli kaleczą niewinne dziecięce umysły, wtłaczając im do głowy własne, równie szkodliwe co śmieszne wierzenia. Dawkins twierdzi, że biologiczny proces selekcji naturalnej wytwarza w dziecięcym mózgu tendencję do wierzenia we wszystko, co powiedzą im ich rodzice bądź starsi. To zaś – sugeruje dalej – czyni je podatnymi na pokładanie zaufania we wszystkim, co mówią im rodzice: dlatego, na przykład, wierzą w Świętego Mikołaja. Wpływ ten należy postrzegać jako jeden z najważniejszych czynników podtrzymujących trwanie na świecie wierzeń religijnych, podczas gdy już wieki temu powinny były one zostać zeń wymazane. Wystarczy przerwać międzypokoleniowy cykl transmisji religijnego myślenia, by położyć kres całemu temu nonsensowi. Wychowywanie dzieci w tradycji religijnej jest – wedle Dawkinsa – rodzajem molestowania nieletnich.

 

Jest w tym pewna doza rozsądku, która jednak ginie w hałasie czynionym przez nadpobudliwą retorykę oraz w ogólnej niemożności dostrzeżenia jej konsekwencji. Wyczytawszy wszystkie groteskowo błędne interpretacje religii stanowiące przygnębiającą cechę Boga urojonego, poważnie się obawiam, iż sekularyści wtłaczaliby własne dogmaty do głów tychże samych łatwowiernych dzieci, którym – jak słusznie zauważa Dawkins – brak zdolności rozeznania, niezbędnej do oceny napotykanych idei. Nie chciałbym być niemiły, ale takie podejście do sprawy nieprzyjemnie przywodzi na myśl programy antyreligijne, wprowadzane do edukacji dzieci sowieckich w latach pięćdziesiątych, oparte na mantrach w rodzaju: „Nauka zadała kłam religii!” czy „Religia to zabobon!” i tym podobnych.

 

W rzeczy samej, ważne jest, by społeczeństwo zastanowiło się, w jaki sposób wychowuje swoje dzieci. Jednak w żadnym wypadku nie wolno przymusowo karmić ich chorymi dogmatami Dawkinsa. Należy je zapoznać, uczciwie i dokładnie, z nauką chrześcijańską, nie zaś – poddawać działaniu wypaczonych szyderstwem interpretacji teologii chrześcijańskiej, których pełno w propagandowym elaboracie Dawkinsa. Bóg urojony, bardziej za sprawą swoich wad niż zalet, ukazuje potrzebę zaistnienia na arenie publicznej wysokiej próby edukacji religijnej, która przeciwdziałałaby prostackim karykaturom, szkodliwym stereotypom i bezczelnym nadużyciom w interpretacji chrześcijaństwa, agresywnie propagowanym przez ateistyczny fundamentalizm.

 

Przez wiele lat wygłaszałem w Oksfordzie serię wykładów zatytułowaną Wprowadzenie do teologii chrześcijańskiej. Nie potrafię się oprzeć wrażeniu, że mogłyby się one przydać Dawkinsowi podczas pisania jego książki. Jak zauważył krytyk literacki Terry Eagleton w swej miażdżącej recenzji Boga urojonego: „Wyobraźmy sobie kogoś, kto peroruje na tematy biologiczne, za jedyne źródło wiedzy mając Ptaki Wielkiej Brytanii, a zrozumiemy, jakie mniej więcej odczucia powoduje lektura tego, co Richard Dawkins pisze o teologii” (Terry Eagleton, Lunging, flailing, mispunching: A review of Richard Dawkins’ ‘The God Delusion’). Dawkins z aprobatą cytuje poglądy swego przyjaciela, Nicolasa Humphreya, który twierdzi, że rodzicom nie bardziej wolno uczyć dzieci odczytywać dosłownie Biblię niż wybijać im zęby8. Gdyby Humphrey kierował się logiką, równie mocno powinno oburzać go wciskanie dzieciom błędnych interpretacji religii, jak gdyby były one prawdą. Ciekawe, czy zaprzeczyłby stwierdzeniu, iż rodzice, którzy czytają na głos swym dzieciom Boga urojonego, również dopuszczają się ich maltretowania? A może w kategorii maltretowania mieści się wyłącznie narzucanie dogmatów i urojeń religijnych, a antyreligijnych już nie?