Papież Franciszek podczas Mszy inauguracyjnej powiedział tak proste rzeczy, że niejeden zapyta: po co został papieżem? Przecież powinien mówić nam jakieś niezwykłe mądrości! Może właśnie po to został papieżem, aby przypomnieć nam o rzeczach prostych.
Bez wcielania prostego katechizmu w życie, bez opierania naszej wiary na prostych prawdach i zgłębianiu ich na miarę naszych możliwości intelektualno-duchowych możemy sobie mówić wiele uczonych rzeczy, których nie będziemy rozumieć, bo nie będziemy ich przeżywać. Ostatnio założyłam stronę internetową www.katolelementarz.pl, gdyż odkryłam, że po wielu latach katechizacji młodzi ludzie nie mają pojęcia o podstawowych prawdach wiary. Znaleźć tam można krótką historię zbawienia, pop-brewiarz (czyli brewiarz w wersji popularnej) czy kościelny savoir-vivre.
Wracając do papieża: mówi on o miłości i przyjaźni, o zwykłym ludzkim cieple. Zastanówmy się: dlaczego mamy się wymądrzać, jeśli jeden drugiego nie traktuje jak brata? Kiedyś napisałam list do biskupa z prośbą o spotkanie. Odpisano mi mniej więcej w ten sposób: Jego Eminencja udzieli audiencji… Odpisałam pytając: od kiedy ojciec udziela dziecku audiencji? Audiencji udziela król albo ambasador, a nie ojciec! Biskup nie jest moim władcą tylko ojcem.
Papież Franciszek unika mówienia o sobie „papież”, mówi raczej „biskup Rzymu”, a na Mszy inaugurującej wzywa: „Nie powinniśmy bać się czułości!”.
Dokładnie tak! Czytam fantastyczną książkę o przyjaźniach między kobietami i mężczyznami w Kościele „Historie wielkich duchowych przyjaźni”. Nie powinniśmy się bać czułości. Tymczasem mniej więcej od XIX wieku boimy się w Kościele czułości i serdeczności – takich zwykłych ludzkich gestów. Zresztą jest to coraz bardziej problem nie tylko katolików, ale w ogóle współczesnego człowieka – nie mamy na te gesty czasu, bo one pociągają za sobą zobowiązania. Życzliwość zastępujemy prezentami kupowanymi przez internet i wysyłanymi pocztą. Nie mamy też czasu na pamięć o innych.
W jakimś sensie św. Franciszek przegrał, gdyż bracia jeszcze za jego życia poszli inną drogą, niż sobie wymarzył. Czy ta franciszkańska pokora obecnego papieża nie rozbije się w podobny sposób o naszą inercję?
Gdyby św. Franciszek przegrał, nie mówilibyśmy o nim dzisiaj. Jesteśmy wszyscy skłonni do odrzucania tego, co w Ewangelii jest niewygodne. Po ludzku rzecz biorąc, papież Franciszek może przegrać. Ale i tak jego sposób bycia zostanie w naszej pamięci i pewne rzeczy będą już nieodwracalne.
To znaczy?
Pewnych rzeczy nie będzie wypadało robić. Mimo tego, że antysemityzm nie zniknął całkiem z życia Kościoła, po Janie Pawle II nie wypada już publicznie przyznawać się do antysemityzmu. Papież Franciszek już nadaje pewien kierunek Kościołowi i nie łatwo będzie ten kierunek uczynić niebyłym.
Po ludzku rzecz biorąc – Jezus też przegrał. A jednak nie przegrał, gdyż ciągle próbujemy powracać do ewangelicznych korzeni: każdy w swoim życiu i Kościół jako całość. Tu nie będzie przegranej. Oczywiście możemy dostać po łapach, mogą się wydarzyć różne rzeczy. Jana Pawła II chciano fizycznie zlikwidować. Jan XXIII, kiedy przyjmował dzieci Chruszczowa, spotkał się z niezrozumieniem nawet najbliższych współpracowników. Kiedy Jan Paweł II organizował spotkanie międzyreligijne w Asyżu, miał wielu oponentów w samej kurii rzymskiej i nie tylko. A jednak ta idea przenika do naszej świadomości. Sama parę lat temu uczestniczyłam w takiej modlitwie na Zjeździe Gnieźnieńskim.
Jezus będzie przegrany, kiedy odrzucimy to, co ma nam do przekazania.
Co znaczy dla ubogich, że Jezus zmartwychwstał? Ubogi nie ma złudzeń co do życia, więc jest mu chyba trudniej wierzyć w zmartwychwstanie…
Co Jezus powiedział w Nazarecie? Że komu przyszedł głosić Dobrą Nowinę?
Ubogim.
Póki każdy z nas nie stanie się ubogi, nie usłyszy Dobrej Nowiny. Innej drogi nie ma. Najbardziej kontemplacyjnym miejscem w Warszawie jest nasze schronisko dla ludzi bezdomnych chorych, gdzie kilkanaście godzin dziennie trwa adoracja Najświętszego Sakramentu. Najpierw zaproponowaliśmy jedynie pół godziny adoracji na osobę. Powstał bunt, że to za mało! Teraz każdy co najmniej przez godzinę adoruje. A przecież to są ludzie, którzy mogliby krzyczeć na Pana Boga, że zabrał im wszystko.
Kim oni są?
Bezdomni, ciężko chorzy, bez rąk, bez nóg, zaburzeni psychicznie, niektórzy umierający, ludzie starsi, którzy nic nie mają. Około dziewięćdziesięciu osób. Wiedzą, że mogą stracić wszystko prócz Bożej miłości, Bożego miłosierdzia i Bożej obecności. To, co jest najważniejsze w życiu, tak naprawdę odkryli teraz.
Jan Paweł II w adhortacji o powołaniu świeckich umieścił niesamowite słowa, o których dzisiaj mało kto pamięta: „Wy wszyscy, opuszczeni i zepchnięci na margines naszego konsumpcyjnego społeczeństwa, chorzy, ułomni, ubodzy, głodni, emigranci, uchodźcy i więźniowie, bezrobotni, starcy, dzieci opuszczone i osoby samotne, wy ofiary wojny i wszelkiego rodzaju przemocy rodzącej się w naszym zezwalającym na wszystko społeczeństwie. Kościół uczestniczy w waszym cierpieniu prowadzącym do Pana, który włącza was w swoją odkupieńczą Mękę i pozwala Wam żyć w świetle swojego Zmartwychwstania”. Następne zdanie jest rewolucyjne: „Liczymy na wasze świadectwa, aby uczyć świat, czym jest miłość” (p. 53). Kościół czeka na ich świadectwo, aby uczyć świat, czym jest miłość!
Człowiekowi ubogiemu nie jest trudno przyjąć prawdę o zmartwychwstaniu pod jednym warunkiem: że nie żyje w buncie. Co nie oznacza, że nie chce polepszyć swojej sytuacji. To dwie różne sprawy. Człowiek, który nie ma nic, też może być „bogaty” w tym sensie, że zazdrości, jest pełen pychy i egoizmu. Niedawno był u nas pan, który był bardzo dumny, że od dwudziestu lat jako bezdomny żyje na cudzy koszt i nie ma zamiaru tego zmieniać. W takiej postawie nie ma ewangelicznego ubóstwa.
Mamy przekazywać Dobrą Nowinę o zmartwychwstaniu. Czyli konkretnie wspierać tych, którzy sami sobie nie radzą. Jeśli zatem nie ma co jeść, to oczywiście nie mogę najpierw mówić o zmartwychwstaniu, zanim go nie nakarmię. A dopiero potem mogę pomóc mu przyjąć, że to, co robię, robię w imię Chrystusa.
Chrystus zatem jest żywy, bo nic innego nie byłoby mnie w stanie zmusić do tego, żebym mu dała jeść, jak tylko to, że jest on moim bratem w Chrystusie. I to jest prawda o zmartwychwstaniu. Tę prawdę widzimy naocznie, kiedy przychodzi do nas człowiek w opłakanym stanie – brudny, śmierdzący, zawszony – a po paru miesiącach wychodzi elegancko ubrany, uśmiechnięty, czysty, wierzący w siebie.
Pewna ofiara przemocy była w naszej noclegowni dwa lata. Niedawno spotkała ją w Warszawie dziewczyna z naszej wspólnoty. Ta kobieta szła z dumnie podniesioną głową i uśmiechała się do samej siebie. Zapytana, dlaczego tak się uśmiecha, odpowiedziała: „Dlatego, że od dłuższego czasu jestem wolnym człowiekiem. Wiem, że jestem kimś, uwierzyłam w siebie, mam pracę, mam nadzieję na mieszkanie, moja córka odzyskała spokój”.
To jest zmartwychwstanie, którego w imię Chrystusa możemy być świadkami. Jak sobie je inaczej wyobrażać?