Pragnienie widzenia Boga
Widzenie odgrywa istotną rolę także w doświadczeniu i poznaniu religijnym, szczególnie w chrześcijaństwie. W jego centrum stoi bowiem Bóg, który, przyjmując materialne i widzialne ciało, dał się zobaczyć. Od momentu Wcielenia Boga można oglądać. Sam Jezus ma świadomość, że jest „widzialną stroną” Ojca. Kto Mnie widzi, widzi także i Ojca (J 14, 9) – mówi Jezus do Filipa, odpowiadając na jego prośbę: Panie, pokaż nam Ojca (J 14, 8). Być może Apostoł miał w pamięci prośbę Greków, którzy przyszli do niego, mówiąc: Panie, chcemy ujrzeć Jezusa (J 12, 21).
Chrześcijaństwo, które nabiera kształtu w środowisku grecko-rzymskim – inaczej niż skoncentrowany na słowie judaizm – coraz bardziej ufa temu, co widzialne. Wierzący chce widzieć Tego, w kogo wierzy. Z czasem na Zachodzie przestaje nawet wystarczać ikona, by wpatrywać się w Boga. Średniowiecze rozwinie praktykę zwaną pragnieniem widzenia hostii. Kapłan podnosi więc do góry Święte Postaci, by człowiek mógł się napatrzeć na Ciało Boga. Widzenie jest tak silnym doświadczeniem, że zaczyna nawet zastępować przyjmowanie Komunii świętej, manducatio per gustum (jedzenie przez zmysł smaku) zostaje wyparte przez manducatio per visum (jedzenie przez zmysł wzroku), tak jakby można było hostię spożyć oczami.
O ambiwalentnej potędze obrazu napisano już wiele. To, co o jego sile mówi współczesna socjologia, psychologia czy filozofia, dawno już zostało usankcjonowane przez teologię. Formuła mówiąca, że „cześć oddana obrazowi przechodzi na prototyp” przyjęta na Soborze Nicejskim II (787 rok), opiera się na uznaniu związku, jaki zachodzi między wizerunkiem a tym, co zostało na nim przedstawione. Obraz – mniej lub bardziej – nie jest jedynie reprezentacją tego, co przedstawia, ale w jakimś sensie partycypuje w tym, co pokazuje. Doświadczamy tego choćby w trakcie transmisji Mszy świętej w telewizji, gdy intuicyjnie przyjmujemy, że to, na co patrzymy, to nie tylko „obraz Mszy”, ale w jakimś niedoskonałym i bardzo ułomnym sensie sama Msza.
Dla wierzącego człowieka żaden obraz nigdy nie będzie „tylko obrazem”. Wystarczy prześledzić reakcje wierzących na profanację obrazów, które są odbierane jako atak na samą osobę przedstawioną, czy będzie to oblanie obrazu farbą, czy dorysowanie wąsów Matce Bożej, czy też uszkodzenie ciężkim narzędziem. W przekonaniu człowieka wierzącego to nie tylko obraz doznał uszczerbku i znieważenia. Doznała tego osoba na nim przedstawiona.
Ma rację David Freedberg, pisząc: „Jesteśmy całkiem zadowoleni, żyjąc w przekonaniu, że w kulturach pierwotnych wizerunki uważa się za uczestniczące w rzeczywistości, którą przedstawiają, a nawet w rzeczywistości na niej nieukazanej. O sobie jednak i o własnym społeczeństwie wolimy w ten sposób nie myśleć”. Tak, współczesny człowiek w dużej mierze wmawia sobie, że stracił ikoniczną wrażliwość, że obraz jest jedynie rzeczą, a nie rzeczywistością. Ta wrażliwość pozostaje jednak wciąż czymś bardzo oczywistym dla człowieka wierzącego, dla którego widzenie nie jest czynnością obojętną, ale raczej sposobem dotykania rzeczywistości. Gdy jest to obraz święty, widzenie staje się sposobem dotykania rzeczywistości Boga. Oglądanie nie jest jedynie czynnością estetyczną, oglądanie jest już jakimś partycypowaniem w tym, na co się patrzy. Ta zasada dotyczy jednak każdego obrazu: dobrego i złego, takiego, który przedstawia dobro i zło, Boga i Jego przeciwieństwo. Zatem żadne oglądanie obrazu nie pozostaje bezkarne.
Pamięć współczesnego człowieka – o wiele bardziej niż kiedyś – zbudowana jest z obrazów. To, co docierało do naszej świadomości przez słowa, dzisiaj przychodzi za pomocą obrazu. Naszą świadomość o niegdysiejszych tragediach kształtowały przede wszystkim opowieści. Współcześnie zdarzenia te zbudowane są z obrazów, najczęściej brutalnych. Wystarczy przypomnieć tragiczne wydarzenia z 11 września 2001 roku, które pozostały w naszej pamięci przede wszystkim jako zdjęcia samolotów uderzających w dwie wieże World Trade Center. Takich przykładów można przytoczyć o wiele więcej. Obrazy „wyciskają […] znaczenie na naszych wyobrażeniach i myślach, odkładają się warstwami w naszej pamięci – zawsze gotowe obudzić się w nas, niezależnie od tego, czy chcemy, czy nie: wynurzają się z przeszłości, by oddziaływać na teraźniejszość”.
Oczyszczenie wyobraźni
Religie orientalne uczą wyzwalania się od obrazów. Droga medytacji wschodniej polega na uwalnianiu się od wszelkich wyobrażeń, a jej celem jest osiągnięcie stanu medytacji czystej, oderwanej od przedmiotów i obrazów. Medytacja chrześcijańska postępuje zupełnie inną drogą: nie odrzuca obrazów, ale uczy odpowiedniego z nich korzystania. Aby można było prowadzić właściwe życie duchowe – jak pisze kard. Christoph Schönborn, „konieczne jest […] oczyszczenie myśli, pamięci i wyobraźni”. Podstawowym zadaniem staje się obowiązek dokonywania gruntownej selekcji obrazów, które docierają do naszych oczu. Oczywiście, są takie wizerunki, których prawie w żaden sposób nie można uniknąć. Wiele jest jednak takich, które mogą i powinny stać się przedmiotem odrzucenia. „Niewykluczone – mówi kardynał – że ascetyczne podejście do obrazów stanowi dzisiaj jedną z najważniejszych form ascezy”.
Takiej ascezie przysłużyć się może Wielki Post, podczas którego moglibyśmy się ćwiczyć we „wstrzemięźliwości od obrazów” poprzez odpowiednie ich ograniczenie. Dla wielu byłaby to prawdopodobnie forma wyrzeczenia trudniejsza od wielu innych, jak choćby wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych. Miałaby ona jednak podwójną wartość: nie byłaby jedynie ćwiczeniem hartu ducha, lecz także przyniosła określoną korzyść w postaci ograniczenia obrazów zła, które przez oczy docierają do serca. Spośród wielu pożądań, które obecne są w człowieku, na plan pierwszy wysuwa się libido videndi – pożądanie widzenia, gdy „widz patrzy dla samej radości patrzenia”. Owo pożądanie to „radość płynąca z oglądania, widzenia wszystkiego, a zwłaszcza tego, czego nie powinienem lub nie mam prawa oglądać, wreszcie radość z tego, że widzę, a nie jestem widziany – krótko mówiąc: panowanie, dzięki wzrokowi, nad tym, co nie moje, bez wystawiania się na widok innych”.
To oczyszczenie – jak podkreśla kard. Schönborn – to tylko warunek wstępny: „Potrzebujemy nie zwykłej pustki, lecz nowych mocy percepcyjnych oczyszczonego serca”. Kardynał przywołuje przykład św. Teresy z Avila. W procesie jej wewnętrznej przemiany ogromną rolę odegrała statua Jezusa w krużgankach klasztornych. „Wizerunek ten wywarł na niej głębokie wrażenie, przekształcił jej wyobraźnię i myśl, wraził się w pamięć. Nieustanne kontemplowanie Tego, który na nią patrzył z tej ikony, odmieniło jej serce”. Chrześcijańskie życie duchowe zna taką metodę kontemplacji, która wyrasta z obrazu, a jej celem jest ukształtowanie serca. Bardzo dobrze ujmuje tę zależność język niemiecki, gdzie ujawnia się pokrewieństwo pomiędzy rzeczownikiem das Bild, czyli „obraz”, i czasownikiem bilden, czyli „kształcić, tworzyć, formować, nadawać kształt”. Prośba do Boga o ukształtowanie na podobieństwo obrazu staje się tu jeszcze bardziej wymowna.
Czystość serca ujawnia się w tym, co z niego wypływa, ale tym, co czyni serce nieczystym, jest najpierw to, co do niego dociera. Oczy są ustami serca, przez które dociera do niego dobro i zło. Tak, stajemy się tym, co myślimy, ale jeszcze bardziej tym, co kontemplujemy naszymi oczami.