Kościół nam daje za przykład patrona w dniu dzisiejszym świętą Rodzinę. Co jest ważne dla nas, abyśmy przejęli ze zwyczajów świętej Rodziny? Myślę, że można by to określić jako chronienie tajemnicy.

 

W dzisiejszej Ewangelii mamy taką sytuację: dwunastoletni Jezus był posłuszny swoim Rodzicom, był z nimi cały czas, w zasadzie ta Rodzina niczym nie różniła się od innych rodzin, ale jednocześnie była zupełnie różna. Nikt z tej Rodziny nie był tym, kim się wydawał na zewnątrz. Matka była dziewicą, Józef nie był biologicznym ojcem, a Syn był Bogiem. I to jest pierwsza wskazówka dla nas, że nikt nie jest tym, który nam się wydaje na pierwszy rzut oka, że w każdym jest tajemnica. Przy czym mówiąc rodzina nie myślę tylko o więzach rodzinnych, myślę w ogóle o tych wszystkich więzach, które łączą nas z innymi ludźmi: więzach miłości, więzach przyjaźni, pokrewieństwa.

 

Nikt nie jest samotną wyspą, nie żyjemy samotni, żyjemy we wspólnocie – mam na myśli całą wspólnotę ludzką, a szczególnie tą, w której my obracamy się jako konkretny człowiek, konkretne imię i konkretne nazwisko. I chronienie tajemnicy bliźniego to jest chyba najważniejsza rzecz w życiu człowieka. Dlaczego taki nacisk kładę na to? Dlatego, że każdy z nas nosi w sobie taką pokusę, że wie lepiej, co jest dobre dla drugiego człowieka, co więcej, nieraz jest święcie o tym przekonany. Szczególnie tej pokusie ulegają czasem rodzice – oni wiedzą najlepiej – kierują swoim dzieckiem tak, że tłamszą jego indywidualność. To nie jest zarzut, absolutnie, to jest ostrzeżenie dla każdego z nas, abyśmy nie byli toksyczni w stosunku do ludzi, których naprawdę kochamy. I kogo by nie spytać, to oczywiście robi to z miłości, ale czy naprawdę chroni tajemnicę, czy też chce ją okroić tylko i wyłącznie do swoich wyobrażeń? Jesteśmy często tak toksyczni i tak terrorystyczni, że przekreślamy tajemnicę drugiego człowieka. I to jest istotne przesłanie świętej Rodziny – Ona nieustannie niosła tajemnicę Jezusa i wcale nie chciała jej okrajać. To wychodzi później, kiedy Jezus zacznie swoją działalność i niektórzy ludzie, pełni podziwu a inni pełni zawiści mówią: – czyż nie jest to Jezus, syn Miriam i Józefa? Przecież znamy tego Joshuę, on był cieślą, to ojciec go nauczył ciesielki. Do tego stopnia chroniono tę tajemnicę. I teraz to jest wezwanie do każdego z nas, bo my byśmy chcieli, żeby inni postępowali tak, jak my to sobie wyobrażamy. Co więcej, bardzo często taki wpływ mamy na innych ludzi i tak ich przerabiamy – jak to brutalnie się mówi – „na własne kopyto”, że powstają później replikanci! Stłamsiliśmy ich tajemnicę, okroiliśmy, a później się dziwimy, że powielają nasze błędy. Robimy poważny błąd w stosunku do drugiego człowieka: nie potrafimy uszanować jego tajemnicy.

 

Warto się tego uczyć od Rodziny w Nazarecie, warto zobaczyć tę sytuację, kiedy Jezus – niejako budzi się Jego tożsamość w świątyni – zdaje sobie sprawę, że jest Synem Bożym, to rodzice, którzy Go szukają, robią mu pewnego rodzaju wyrzut: Synu, szukaliśmy Ciebie! A On odpowiada: Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w Domu Ojca mego? To znaczy: czy nie wiecie, że mam swoją tajemnicę, której nie w sposób wyrazić drugiemu człowiekowi, którą można oczywiście komunikować pod warunkiem, że ten drugi chce ją przyjąć. Matka Boża i święty Józef powstrzymali się od tego, żeby kierować życiem Jezusa, Oni chronili Go. To jest zadanie dla każdego z nas: dla każdego przyjaciela, dla tych wszystkich, którzy kochają, dla rodziców; aby nie tłamsić drugiego człowieka, nie przykładać swoich wyobrażeń na jego życiorys, nie chronić go za wszelką cenę, bo ta ochrona może się w rezultacie okazać więzieniem i przekleństwem dla drugiego człowieka. Musimy w pewnym stopniu wypuścić tego, na którym nam zależy, którego kochamy, który jest naszym przyjacielem, z naszych rąk i chcieć tego, żeby on wypełnił swoje powołanie, a nie nasze wyobrażenie o jego powołaniu. Jest to niezmiernie trudne, dlatego, że w każdym z nas jest taka pokusa – przecież my mamy doświadczenie, przecież my wiemy lepiej, przecież świat nas tego uczy… i tak dalej. I w ten sposób odgradzamy drugiego człowieka od jego powołania, mówimy mu: – Zobacz na innych, inni tak postępują! Ale on ma swoją własną drogę, której czasem poprzez nasze namowy się wyrzeka; a ona jest trudna.

 

Wszystkie drogi owocne są trudne. Drogi łatwe prowadzą do nikąd. Dlaczego własna droga jest trudna? Dlatego, że jest zmierzeniem się ze swoją samotnością, ze swoim indywidualnym powołaniem, w którym nikt do końca nie może mi towarzyszyć, bo ono nawet dla mnie jest tajemnicą. „Synu, czemuś nam to uczynił?” Jezus odpowiada: – Muszę iść swoją drogą. I każdy człowiek musi iść swoją drogą, a my nie możemy być kulą u jego nogi. Jeżeli naprawdę kocham , jeżeli naprawdę jestem przyjacielem, muszę umieć zrezygnować z nieustannej kontroli, bo to zdławi powołanie drugiego człowieka. To trudne, ale tylko taka droga – droga która wynika z Ewangelii – jest słuszna i oczywiście, że człowiek będzie wtedy szukał, będzie odczuwał tęsknotę, tak jak Maryja i Józef, którzy trzy dni szukali Jezusa, w końcu Go znaleźli. Można by powiedzieć w ten sposób, że tęsknota i szukanie jest takim narzędziem, którym Pan Bóg rozszerza nasze serce, abyśmy przyjęli więcej, niż możemy. A my byśmy chcieli tak bezpiecznie okroić to wszystko do naszych wyobrażeń, żeby nic nam się nie wymknęło, kontrolować każdy szczegół – to jest powolne zabijanie siebie i innych. Bardzo trudne zadanie, ale jednocześnie, jeżeli ja zdecyduję się na to, żeby wypuścić tego człowieka – i będzie to niewątpliwie owocowało bólem mojego serca – to dam mu przyzwolenie na to, żeby realizował swoje powołanie. A w konsekwencji i ja będę szczęśliwy i on, bo ja będę widział, że nie tłamszę go swoją osobą, a on będzie widział, że realizuje swoje powołanie. Obyśmy umieli wypuścić z rąk tych ludzi, na których nam tak naprawdę zależy, bo to nie jest brak miłości. To jest dopiero prawdziwa wolność i prawdziwa miłość: danie swobody w realizowaniu swojego powołania.

Andrzej Hołowaty OP/deon