KURS NA „GÓRKĘ”

 

Od złożenia ślubów trzeźwościowych wiedzą, że w życiu oni wiosłują, ale to Bóg trzyma stery. By je oddać, musieli skapitulować. Jaką drogę przebyli i co przed nimi?

W 1971 r. do kościoła Matki Bożej Nieustającej Pomocy na „Górce”, czyli u stóp Gubałówki w Zakopanem, żona przyprowadziła „wczorajszego” męża i wobec księdza oświadczyła: „Albo mi tu zaraz obiecasz, że kończysz z piciem, albo ciupaga pójdzie w ruch”. – Mąż złożył przysięgę, choć przyjmujący ich współbrat nie wierzył, że to się sprawdzi – mówi o. Paweł, jezuita, który „na Górce” posługuje od trzech lat. – Mężczyzna jednak przysięgi dotrzymał i powtórnie ślubował, już przed obrazem Matki Bożej Nieustającej Pomocy; za trzecim razem przyrzekał abstynencję do końca życia. W tym samym roku odbyło się pięć ślubowań, w 1979 było już 311. Frekwencja zaczęła mocno rosnąć za pontyfikatu Jana Pawła II, a w ostatnich latach mamy ponad 5700 ślubowań rocznie, z tendencją wzrostową.

ŚLUBY TO NIE MAGIA

Choć do księgi trzeźwościowej można wpisać się w każdej parafii, to na „Górkę” zjeżdżają nie tylko górale, od których ta inicjatywa wyszła, ale ludzie z różnych zakątków Polski. – Statystycznie mamy 15 ślubowań dziennie – mówi o. Paweł. – Najwięcej jest po Nowym Roku: 60-70 osób dziennie. Ludzie już się „naświętowali” i obiecują abstynencję aż do następnej Wigilii.

Ślubującym po raz pierwszy, drugi i trzeci jezuici z „Górki” proponują wstrzemięźliwość od nałogu od kilku dni do trzech miesięcy; jeśli dobrze się czują w abstynencji, mogą potem ślubować bezterminowo. Ojcowie nie udzielają dyspens, ponieważ kończy się to wpadaniem w ciąg. – Dziewięciu na dziesięciu ślubujących dotrzymuje terminu; dla górala „złamanie Górki” to grzech i dyshonor – przekonuje o. Paweł. – Tłumaczymy im jednak, że niedotrzymanie obietnicy nie jest przejawem złej woli, ponieważ osoba uzależniona nie kieruje własnym życiem i wraz ze ślubowaniem musi sięgnąć po pomoc, czy to terapeutyczną czy poprzez grupy dwunastokrokowe.

„Na Górce” ślubować można nie tylko abstynencję od alkoholu, ale także od: papierosów, narkotyków, hazardu, pornografii, przemocy oraz ograniczenie: jedzenia, leków, zakupów, technologii, seksu, długów, zamartwiania się czy pracy, jeśli są problemy z ich kontrolowaniem. Ślubowanie w wielu przypadkach poprawia sytuację: rodzinną, finansową, zdrowotną, prawną. – To zmiany konieczne, ale powierzchowne – przyznaje o. Paweł, sam w trzeźwości od 12 lat. – Kandydata do ślubowania nie pytamy o jego frekwencję w kościele czy stan, w jakim żyje. Jeśli będzie prawdziwie zdrowiał, na pewno spotka Boga. Wiary, w tym ślubowań, nie należy jednak traktować jak magii. Nie wystarczy też zakręcić kurek zwany alkoholem, narkotykiem itd.

Potwierdzają to wszyscy, którzy podzielili się swoim świadectwem trzeźwienia na „Górce”, gdzie przy kaplicy znajdują się broszury na temat Programu 12 kroków czy wspólnot oraz informacje o placówkach świadczących bezpłatną pomoc.

PICIE NA SUCHO

Darek, zanim przyszedł na „Górkę”, nie osiągnął chronicznej fazy choroby alkoholowej, ale miał liczne współuzależnienia, m.in. od papierosów i kompulsywnego uprawiania sportu. – Bałem się choroby alkoholowej, bo w niej zmarła moja mama – mówi. – Sam potrafię długo nie pić, ale gdy już zacznę, nie umiem poprzestać na jednym kieliszku.

Uzależnienie od sportu doprowadziło Darka do operacji kręgosłupa i unieruchomienia w łóżku na wiele miesięcy. – Dotąd nienawidziłem go, bo kojarzyło mi się z karygodnym „nic nierobieniem”. Tam ostatecznie przeżyłem nawrócenie. Wiem, że wyprosiła je dla mnie Maryja, której na Wiktorówkach powierzyłem operację – mówi mężczyzna. – Na „Górce” ślubowałem wiele razy – głównie w intencji innych uzależnionych, ale dopiero przyrzeczenie sprzed dwóch lat przyniosło mi uwolnienie. Bóg daje siłę, by zakręcić butelkę, ale dopiero świadectwo o. Pawła otworzyło mi oczy na mechanizmy uwikłania w nałóg.

Paweł zakończył je radą: „musisz skapitulować”. – Ja? Sportowiec, który walczy do końca? – Darek długo tego nie rozumiał, w końcu zaczął myśleć o terapii i AA. – Dotąd uważałem, że to nie dla mnie, bo nie jestem „prawdziwym alkoholikiem”, poza tym na wsi AA wciąż stygmatyzuje. Tymczasem od pierwszego mityngu zaczęło dziać się dobro; pracuję teraz nad szóstym z 12 kroków i wiem już, że nie mogę wystawiać się na pokusy „suchego picia”, jakim jest np. piwo bezalkoholowe czy zbyt długie przebywanie na imprezach z alkoholem.

Ela także dziękuje Bogu, że nie upadła w chorobie na jej dno. – Odkąd dorosła córka zwróciła mi uwagę, że popijanie w samotności nie jest normalne, picie zaczęło mi ciążyć – mówi. – Na terapii początkowo się nie odnajdywałam, ale gdy zaczął prowadzić ją trzeźwy od 30 lat alkoholik, zaczęłam dopuszczać myśl, że mam problem. Dałam się przekonać do mityngów AA i wtedy poszłam z mężem na wesele. Wiedziałam, że na początku trzeźwienia sytuacji z alkoholem należy unikać jak ognia i byłam dumna, że udało mi się nie napić. Cóż z tego, skoro nazajutrz wypiłam sama flaszkę żołądkowej. Roztrzęsiona, powiedziałam o tym terapeucie, a on przedstawił mi dwa rozwiązania: farmakologię lub ośmiotygodniową terapię zamkniętą – oba odpadały. Wtedy jako ostateczne wyjście przedstawił mi „Górkę”.

Do kaplicy ślubowań poszła z mężem 24 listopada 2012 r. – Zawstydziło mnie, gdy jezuita myślał, że to mąż ma składać przysięgę – wspomina kobieta. – On też kiedyś dużo pił, a ja, która go ratowałam, byłam wrogiem alkoholu. W końcu zaczęłam traktować go jako lek na trudności. Zobaczywszy obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy, rozpłakałam się, bo tyle razy się wcześniej do niej zwracałam. Teraz miałam silne postanowienie: nie będę pić pół roku, a dzień przed końcem tego terminu przyjdę odnowić przyrzeczenie. Ślubowanie dało mi siłę do dalszej pracy nad sobą podczas terapii i mityngów.

Rocznicę trzeźwości Ela obchodzi jednak nie w listopadzie, ale w styczniu. – Przez dwa miesiące po ślubowaniu „ratowałam się” środkiem zastępczym – specyfikiem z apteki na poprawę kondycji, na bazie alkoholu – tłumaczy. – Przez pierwszy rok mityngów miałam opory przed przedstawianiem się: „Mam na imię Ela, jestem alkoholiczką”, bo nie wiedziałam, czy nią jestem, skoro tyle czasu potrafiłam wytrzymać bez alkoholu. Utwierdziły mnie w tym świadectwa innych i dziś do choroby się przyznaję, ale kosztowało mnie to ciężką pracę.

TRZEBA SKAPITULOWAĆ

Pierwsze ślubowanie Maciej złożył pod koniec lat 80. – Źle się czułem po dłuższym picu i kacu; z przyjacielem Wiktorem Osiatyńskim chodziłem mityngi, ale byłem ich milczącym obserwatorem, bo wypierałem, że mam problem – wspomina mężczyzna. – Przyrzeczonej rocznej abstynencji dotrzymałem, bo bałem się surowego księdza, który przyjmował ślubowanie, ale na dzień po jej zakończeniu miałem już kupiony alkohol. Przechodziłem okresy niepicia i picia w ukryciu, w końcu poddałem się hipnozie, po której nie piłem 10 lat, ale trzeźwości towarzyszyło ogromne napięcie i nerwowość, z którą nie radziłem sobie ani ja, ani moja rodzina. W końcu poszedłem na terapię – miałem ją „odbębnić”, ale coś się w głowie odmieniło i odtąd już 11. rok nie chce mi się pić alkoholu. Dziękuję Bogu, że doprowadził mnie do terapii i mityngów, które na bieżąco pozwalają rozładować napięcie.

Żona Macieja przyznaje, że panie, które przyprowadzają na „Górkę” swoich mężów, synów czy ojców, są często w gorszym stanie niż oni. – W tutejszej wspólnocie walczyliśmy na początku o świadomość, że samo ślubowanie nie wystarczy, że potrzeba terapii i fachowej literatury – mówi Anna. – Tu uświadomiłam sobie, że jestem współuzależniona i że także mogę szukać wsparcia, m.in. we wspólnocie AlAnon.

Anna była także uzależniona od nikotyny. – Paliłam całe życie – wspomina. – Kilkakrotnie podejmowałam terapie, ale ich efekty były krótkotrwałe. Dopiero drugie ślubowanie na „Górce” dało mi siłę i radość z tego, że już się nie truję. Czułam w tym działanie Boga, czego nie potrafię wytłumaczyć, podobnie jak swojego nawrócenia. Wiem, że od niego lata temu zaczęła się moja droga na „Górkę”. Wcześniej szukałam pomocy u Boga, ale nie czułam, by mi chciał pomóc – byłam zrozpaczona, ale bez nadziei. I wtedy przyszła Łaska nawrócenia, a z nią rozłożone w czasie zdrowienie całej mojej rodziny.

Wszyscy rozmówcy potwierdzają, że sama „Górka” to za mało. – Nie wystarczy ją „odfajkować”; ja poszłam do Maryi z silną wiarą, że mi pomoże, bo bardzo chciałam wyjść z nałogu. Jeśli nie był to cud, to z pewnością dar, dzięki któremu zyskałam siły do pracy nad sobą – mówi Ela. – Wielu znajomych, którzy poprzestali na ślubowaniu, już nie żyje. Ci, którzy podjęli terapię i chodzą na mityngi, wciąż są trzeźwi.

Darek przyznaje, że dopóki kombinował po swojemu, działało na krótką metę. – W końcu, za radą o. Pawła, skapitulowałem – oddałem to Bogu i odtąd wszystko się układa – mówi. – Wróciłem do Kościoła i sakramentów, spotkałem ludzi takich, jak ja, zacząłem okazywać czułość żonie i zainteresowanie dzieciom. We wspólnocie dowiedziałem się o Bogu najważniejszej rzeczy – że nie ja Nim jestem. Owszem, w życiu ja wiosłuję, ale to Jemu powierzam stery. Ślubuję codziennie, dziękując za trzeźwość i prosząc o wytrwanie w niej. Jako alkoholik nie chcę być sam, dlatego cieszę się, że jestem pod opieką Maryi.

Monika Odrobińska

Fot. Paweł Krzan

Źródło: tygodnik katolicki „Idziemy