Moja przeszłości, dziękuję ci za to, że byłaś; za to jaka byłaś. Wiele mnie nauczyłaś, dużo mi zabrałaś, dużo nie dałaś. Wiele oczekiwałam, bardzo się bałam i czekałam, czekałam, czekałam…

Na co czekałam? Że się zmienisz, zrozumiesz, dasz, przytulisz, pochwalisz, docenisz. Dziś żegnam te niespełnione pragnienia, obietnice, marzenia. Dziś chcę zamknąć te drzwi domu rodzinnego, przeszłości takiej, jaka była, zostawić ten ból, strach, lęk, brak szacunku, zrozumienia, pozwolenia na bycie sobą. Chcę dorosnąć, chcę żyć, cieszyć się, śmiać, kochać i być kochaną.

Mówię „żegnaj” przeszłości mojej. Dziś chcę być sobą taka, jaka jestem, chcę być dorosła. Pragnę wolności, pragnę żyć! Zamykam stare skrzypiące drzwi na skobel. Widzę jasny otwarty pokój gotowy do umeblowania i zamieszkania w nim. Jestem gotowa tam wejść i żyć.

Kochany mężu! Przepraszam cię za wszystkie krzywdy, których doznałeś z mojej strony: poniżanie, wyśmiewanie, krytykę, pogardę, lekceważenie i te wszystkie, których nie potrafię nazwać, a które cię raniły. Wybacz mi moją niecierpliwość wobec ciebie. Za to, że tak bardzo chciałam, żebyś szedł razem ze mną w swojej trzeźwości. Kiedy 13 lat temu rozpoczęłam swoją podróż na terapii, w dojrzałe życie, nie byłam świadoma odpowiedzialności jaka na mnie spada: mam się zająć sobą. A co z tobą? przecież ty pijesz i się zapijesz! A ja tak bardzo bałam się być sama.

Terapia postawiła mnie na nogi, wyprostowała i dała siłę do wprowadzenia twardej miłości w nasze małżeństwo. I stał się cud! Pewnego dnia pierwszy raz wracasz z delegacji trzeźwy; zaczynasz terapię i zakręcasz butelkę. Pamiętam list, który mi czytałeś na pożegnanie z alkoholem. Pierwsze miesiące i lata bez alkoholu mijają nam na wspólnych wyjazdach trzeźwościowych, gdzie jestem przyklejona do ciebie, z dumy, że jestem twoją żoną, z radości, że razem. Ale i z zazdrości, żeby cię nie stracić, żeby cię nie uwiodły piękne koleżanki z AA. I tak po czterech latach używania życia, a nie trzeźwienia – dziś już to potrafię tak nazwać – nie potrafimy ze sobą żyć, mimo że nie ma alkoholu w domu.

Bóg kolejny raz daje mi nadzieję i siłę do zadbania o siebie; rozpoczynam na grupie Al-Anon podróż w głąb siebie. Najcudowniejsza podróż, jaka mogła mi się zdarzyć. Przemiana jaka we mnie zachodzi i uzdrowienie duszy, jeszcze głębiej pozwalają mi siebie poznać i pokochać. Nie boję się być sama, wręcz lubię. Odwaga z jaką idę przed siebie dając nadzieję innym cierpiącym, przechodzi moje najśmielsze oczekiwania. Służba, której się podejmuję we wspólnocie rozwija mnie i otwiera cały czas kolejne drzwi. I znów wyprzedzam cię w trzeźwieniu i bardzo chcę, żebyś szedł ze mną; ale to są moje oczekiwania. Dziś już wiem, że każdy ma swoje tempo.

W ostatnich czterech latach było bardzo dużo przykrych wydarzeń w naszym życiu. Początkowo rozsypałam się z szoku, jakiego doznałam, kiedy usłyszałam i zobaczyłam co ci jest, kiedy wyszły na jaw twe niezdrowe zachowania. Ale dzięki Bogu i programowi 12 Kroków szybko pobierałam się. Jestem szczęśliwa i radosna, mam pogodę ducha. Starałam się przez ten czas pokazać i powiedzieć ci, co mnie boli i rani, jak się czuję i co chciałabym dostać od ciebie, co sprawi mi radość. Wydaje mi się, że nie są to wygórowane moje marzenia. Nie mogę ich spełnić sama; potrzeba jedynie do tego dwojga kochających się osób. Pytałam również, co ja mam ci dać i co zmienić jeszcze w sobie, żebyś ty był ze mną szczęśliwy. Na ten moment mogę nazwać to tak, że zanosiłam dary miłości na tacy; dochodziłam do muru i tam zostawiałam to wszystko. Słuchając doświadczeń innych osób usłyszałam, że możesz nie być gotowy na przyjęcie aż tylu darów miłości, że może to być ciężarem, że może cię to wszystko przytłoczyć. Że moja otwartość i łatwość z jaką mówię i nazywam uczucia i emocje jest dla ciebie nie do przyjęcia.

Dziś czuję, że odchodzę od ciebie, jestem coraz dalej emocjonalnie, nie ma między nami bliskości, namiętności, zaufania. Jestem już zmęczona dawaniem, wylewaniem do studni bez dna. Dziś wybieram trzeźwość. Odcinam się od toksycznych relacji powoli. Cały ten ostatni czas ciągle coś nie dawało mi spokoju; czułam, że coś jest nie tak.

I przyszedł moment, że zaczęłam się bać ciebie, twojego zachowania; snułam różne domysły, czy to nie jest efekt jakiejś choroby psychicznej? I znów potrzebowałam czasu, zdarzeń i ludzi na swojej drodze, żeby poskładać to wszystko w całość. Szokujące dla mnie było, kiedy dotarło do mnie, że widzę u ciebie zaburzenia ze spektrum narcyzmu i erotomani lub seksoholizmu. Długo walczyłam z tą prawdą, zaprzeczałam albo naiwnie się łudziłam, że to tylko twój charakter i że alkoholik tak ma. Jest mi trudno to zaakceptować.

Czas ten nazywam niepiciem, lecz nie trzeźwieniem. Nie ma nas; nie robimy nic razem, sami we dwoje. Łączy nas tylko wspólne konto w banku. Bo nawet to, że śpimy razem w jednym łóżku, nie jesteśmy w bliskości: ani duchowej, ani cielesnej. Uciekamy od siebie: ja w sypialni z książkami, słuchawkami, a ty w salonie przed telewizorem i z komórką w ręce.

Tęsknię za tobą; za dotykiem, bliskością, zapachem. A jednocześnie sztywnieję, kiedy zbliżasz się do mnie; potrzebuję czasu na wybaczenie. Ale żeby to przyszło potrzebne jest pojednanie, czyli dialog, nie monolog. Proszę cię o to i wiernie trwam przy tobie. Dziękuję ci za to, że jesteś moim nauczycielem, że znosisz moje czasem niedojrzałe zachowanie, moje zachcianki, że służysz mi jako kierowca, za to, że dajesz nam stabilność finansową. Wiedz też o tym, że za pieniądze mnie nie kupisz i że nie są one najważniejsze w moim życiu. Dziękuję za to, że słuchałeś mnie zawsze, kiedy mówiłam o swoich pragnieniach. Dziękuję za pyszną kawę i wyjścia do kina, za wszystkie drobne gesty i rzeczy które świadczą o miłości. Dziękuję za cierpliwość.

B.