MOJE DZIECI MI UFAJĄ

 

Zanim uświadomiłam sobie, że mam problem z alkoholem, upłynęło sporo czasu. Od narodzin moich dzieci starałam się być dobrą matką. Nie myślałam nigdy, że mogę stać się alkoholiczką. Od przyjaciół usłyszałam, że alkoholikiem można zostać w każdej chwili, bez względu na wiek i ilość wypijanego alkoholu.

Wychowując swoje małe dzieci, nie miałam możliwości powrotu do pracy. Najlepsze lata spędziłam z moimi dziećmi, czego nigdy nie żałowałam. Rzucona na obcą ziemię, bez wsparcia bliskich mi osób, musiałam być silna. Dzieci rosły, czas szybko uciekał. Piłam bardzo mało, wręcz czułam wstręt do alkoholu. Mój mąż pił sporo. Często płakałam, czułam się małowartościową, niedocenianą kobietą. Kiedy zaczęłam popijać, moje dzieci były już nastolatkami. Najgorszy dla mnie był ten czas, kiedy moja córka oświadczyła mi, że wyjeżdża do Wielkiej Brytanii, a syn zaczął mieć problemy z prawem. Nasze relacje z mężem były tragiczne. Czułam się bardzo samotna. Nie ufałam ludziom, nikomu nie chciałam opowiadać o swoich problemach.

Zaczęłam coraz więcej pić. Prowadziłam dom, firmę, miałam dobry kontakt z dziećmi, ale one nie rozumiały, co się ze mną dzieje. Nagle również syn wyjechał za granicę. Nie mogłam się z tym pogodzić. Coraz częściej piłam. Zamykałam się w domu, planowałam swoje picie, bo wydawało mi się, że alkohol jest cudownym środkiem na moje problemy. Pewnego razu córka postanowiła mi pomóc. To dzięki niej znalazłam się na pierwszej terapii. Później z ciekawości poszłam na swój pierwszy mityng. Małymi kroczkami szłam w mojej trzeźwości do przodu. Poczułam, że jestem potrzebna moim dzieciom, a teraz również wnukom. Moja córka mówi, że jest ze mnie dumna.

Stałam się inną, lepszą kobietą, poczułam się wartościową osobą. Musiałam pokonać lęk, strach, poczucie niskiej wartości i wiele innych ograniczeń, żeby znaleźć się w tym miejscu, w którym jestem teraz.

Teraz mogę iść z podniesioną głową, popatrzeć na siebie z szacunkiem i miłością. Jestem dumna z tego, co udało mi się osiągnąć. Moje dzieci mi ufają, zwierzają się z różnych spraw, oczekują, że mądrze im doradzę. To jest dla mnie bezcenne. Nigdy bym tego nie osiągnęła, gdybym piła. Dziękuję Bogu za moje dzieci i wnuki, dziękuję za wspaniałych ludzi, których poznałam, dzięki którym nauczyłam się na nowo odkrywać świat. Każdy trzeźwy dzień mojego życia jest cudownym darem. Mam piękne życie, chcę dzielić się z innymi tym, co otrzymałam. I mogę powiedzieć, że jestem tutaj dzięki moim dzieciom. Chcę pokazać innym, że można na trzeźwo żyć, mierzyć się z problemami i trudnościami, że to, co robię, może komuś pomóc, że to ma sens. Nie chcę tego zmieniać. Żyję jednym dniem, nie wybiegam zbytnio w przyszłość. Dziękuję, że jesteście.

Pozdrawiam

Ela

DZIECKO TO NAJLEPSZY PRZEWODNIK DUCHOWY

 

Daleko mi do bycia super ojcem, ale uczciwie staram się stosować te zasady w domu i dzięki temu zauważyłem kilka zmian.

Mam na imię Piotrek i jestem alkoholikiem. Jestem też mężem i ojcem dwóch dziewczynek. Moja data trzeźwości to 10 września 2012 roku. Wtedy stałem się gotowy, żeby przestać pić całkowicie i przez kolejne dwa lata, ze wszystkich sił pracowałem nad sobą, żeby być trzeźwym i szczęśliwym jednocześnie. Im więcej nad sobą pracowałem, tym gorsze były tego efekty. W rezultacie musiałem się poddać drugi raz i uznać, że jestem bezsilny wobec mojego życia. Tym bardziej teraz, kiedy nie ma w nim już starego rozwiązania – alkoholu. Wtedy poprosiłem o pomoc sponsora, który przekazał mi Program zdrowienia – zasady, które staram się stosować we wszystkich obszarach mojego życia. Odkryłem też, że Program jest uniwersalny i praktyczny. Kiedy go stosuję, zmienia się moja rzeczywistość i postrzeganie we wszystkich wymiarach. Ale muszę podjąć decyzję: albo Bóg jest wszystkim, albo niczym. Wcześniej miałem duże problemy w relacjach z najbliższymi, ale mój sponsor powtarzał mi, że AA do domu przychodzi na końcu i żebym po prostu robił swoje.

Ponieważ relacja z moimi dziećmi jest dla mnie jedną z najważniejszych w życiu, chciałbym się podzielić moimi doświadczeniami. Nie jestem tutaj żadnym autorytetem ani kimś, kto może udzielać porad. Daleko mi do bycia super ojcem, ale uczciwie staram się stosować te zasady w domu i dzięki temu zauważyłem kilka zmian. Wszystkiego o byciu rodzicem nauczyłem się od mojego sponsora i od was. Kiedy tu przyszedłem, nie miałem pojęcia, czym jest miłość, co to znaczy być mężczyzną, a tym bardziej rodzicem. Uważałem, że dzieci trzeba „trzymać krótko”, co pozwala nauczyć ich dyscypliny i jest dla nich dobre. Tutaj dowiedziałem się, że takie działanie to tresura i o ile w pewnych przypadkach sprawdzi się wobec psa, to w przypadku dziecka niekoniecznie. Kiedy dzwoniłem do sponsora pytając, co mam zrobić, bo dziecko nie chce mnie słuchać, mówił: „Nie martw się, że dzieci cię nie słuchają, ale martw się, że cię obserwują”. I to mnie zawsze przywracało do pionu. Pamiętam, kiedy pierwszy raz mój sponsor spotkał się z nami i jak bawił się z moją półtoraroczną wtedy córką. Widziałem, ile jej to dawało radości i byłem zdumiony, że tak można. Kiedy ja z nią spędzałem czas, ciągle czułem strach i wszystko próbowałem kontrolować, a to było męczące. Według mnie dziecko to najlepszy przewodnik duchowy na świecie. Zauważyłem, że kiedy coś nie jest po myśli moich córek, one się rozpłaczą i złoszczą, i ale dwie minuty później już potrafią się bawić lalkami i uśmiechać. Są tu i teraz, mimo że łzy na ich policzkach nie zdążyły jeszcze wyschnąć. Ja tak nie mam, ja potrafię każdą pierdołę wałkować w głowie przez długie dni lub godziny.

Zauważyłem, że dzieci są szczere, dopóki nie nauczymy ich kłamać. Ale nawet, jeśli kłamią, to wiedzą, że kłamią. Ja, kiedy kłamię, to wierzę, że mówię prawdę.

Mój stosunek do dzieci każdego dnia pokazuje mi, w jakiej jestem kondycji duchowej. Kiedy jestem skoncentrowany na sobie, dzieciaki mi przeszkadzają, nie słucham tego, co mówią i mam trzy metody wychowawcze: szantaż, zastraszanie i krytykowanie. Kiedy jestem w dobrej kondycji duchowej, mogę być po dwunastu godzinach pracy, zmęczony i głodny, marzyć tylko o chwili spokoju, ale jeśli Zośka poprosi, żebym pojechał z nią na rower, to jadę. Bo kondycja duchowa nie ma nic wspólnego z tym, jak się czuję, tylko z postawą, jaką przyjmuję wobec życia (albo służę Bogu i jego dzieciom, albo sobie, albo Bóg jest wszystkim, albo niczym).

W pierwszych latach trzeźwienia każdy wyjazd rodzinny na wakacje był dla mnie piekłem. Często już przy pakowaniu miałem dość i byłem przynajmniej po jednej kłótni z żoną. Któregoś razu, przed wakacjami, dostałem sugestię od sponsora, żeby potraktować ten wyjazd jak służbę. Miałem się skupiać tylko na tym, żeby żona i córka miały fajne wakacje, a nie jak dotychczas, na tym, że należy mi się odpoczynek po ciężkiej pracy. I tak się starałem robić. Jak chciały iść na plażę, szliśmy na plażę, jak córka chciała lody, kupowałem lody, jak chciała na drugą z rzędu karuzelę, robiliśmy to. Bez komentarzy, bez upominania. I to były nasze najlepsze wakacje.

Jakiś czas temu powiedziałem sponsorowi, że im mniej mnie jest w naszym domu, tym lepiej. Głównie chodzi o moje pomysły na to, jak powinno się wychowywać dzieci, jak powinna wyglądać moja relacja z żoną, jak prowadzić dom itd. Dzisiaj wiem, że wychowanie nie polega na wtłaczaniu w dzieci swoich przekonań, tylko na dawaniu przykładu. Dla mnie wiąże się to ze stopniowym odrzucaniem starych przekonań i zmianą zachowania, zauważeniem, jak bardzo się mylę. Natomiast, żeby stosować te zasady w domu, najpierw muszę w nim być. Był taki moment, że większość czasu spędzałem w AA i w pracy, a do domu i tak wracałem rozdrażniony. Tak nauczyłem się, że nie liczy się ilość czasu spędzana z dziećmi, tylko jego jakość. Lepiej spędzić z dziećmi godzinę, będąc tu i teraz, śmiejąc się, oglądając wspólnie telewizję i jedząc niezdrowe słodycze, niż zmuszać je do robienia cały dzień czegoś, co tylko ja uważam za ważne. Będąc poirytowanym i rozdrażnionym, jestem uwięziony we własnej głowie. Muszę pamiętać, że jestem alkoholikiem i często jestem jak to tornado z książki Anonimowi Alkoholicy. Krzywdzę ludzi dookoła nieświadomie, wystarczy że są w pobliżu. Bóg mi o tym regularnie przypomina.

Często jest tak, że widzę błędy wychowawcze, które popełnia moja żona i złości mnie to. Ale zawsze przychodzi takie zdarzenie, które pokazuje mi, że jestem taki sam. Byłem zły na żonę, że krzyczy na dzieci, dopóki sam z nimi nie zacząłem zostawać. Byłem zły, że okrzyczała je, kiedy pobrudziły nowy stół, aż dwie godziny później sam wybuchłem na córkę i rzuciłem jej lalką o ziemię, tylko dlatego, że chciała się przytulić, kiedy ja byłem zbyt zajęty myśleniem o sobie. Pamiętam, że przez pierwsze dwa lata od urodzenia pierwszej córki, za każdym razem, kiedy czytałem jej bajki na dobranoc, byłem rozdrażniony i nie mogłem się doczekać, aż uśnie. Odkąd przestałem tego oczekiwać, uwielbiam usypiać moją córkę. Kiedy jestem w dobrej kondycji duchowej, intuicyjnie wiem, kiedy się odezwać (zwykle powinienem rzadko) lub zamknąć (najczęściej). Ostatnio słuchając spikerki mojego sponsora zrozumiałem, że kiedy moje córki się kłócą, albo żona ma konflikt z jedną z nich, moją rolą najczęściej jest niezajmowanie stanowiska żadnej ze stron. Straciłem wcześniej masę energii nie wiedząc tego. Zauważyłem, że kiedy się angażuję w domu, robimy coś wspólnie, to nawet, jeśli to jest coś przyziemnego i nudnego, jak sprzątanie ogródka, to daje nam więcej radości niż najlepsza wycieczka.

Według książki Anonimowi Alkoholicy, praca z innymi alkoholikami nie powinna stać się moim jedynym zajęciem, bo znacznie ważniejsze jest stosowanie tych zasad w domu, pracy i innych obszarach. I znacznie trudniejsze. Ale jeżeli tego nie robię, zaczynam żyć podwójnym życiem, na mityngu prezentuję swoją sceniczną postać, a w domu jestem poirytowany, czepiam się i sieję chaos. Szybko przychodzą konsekwencje. Na szczęście szybko też poddaję się i wracam do tych zasad, bo z czasem moja tolerancja na ból z powodu nieleczonego alkoholizmu stała się mniejsza. Nauczyłem się, że jeśli chcę efektów w AA, to muszę się zaangażować, tak samo jest w domu. Kiedy coś ugotuję, skoszę trawę, siądę do lekcji z córką, zamiast siedzieć i głosić, że można kupić coś na mieście, trawa niedawno była koszona, a mała powinna radzić już sobie sama, to jestem częścią mojej rodziny. Nie mogę stawiać na swoim, bo to rodzi konflikty, często staram się robić odwrotnie do tego, jak się czuję i co myślę.

Kiedyś córka nie chciała sprzątać pokoju i zamiast ją krytykować, sam zacząłem sprzątać, a ona widząc to, od razu się dołączyła. Zauważyłem, że w mojej relacji z rodziną wciąż jest dużo strachu, a moją reakcją na strach jest często złość i kontratak. Dlatego muszę uczciwie praktykować dyscyplinę Kroków Dziesiątego, Jedenastego i Dwunastego – wierzę, że w ten sposób Bóg rozwija moją kondycję duchową. Kiedyś jeden z weteranów powiedział, że nie ci alkoholicy umierają, którzy popełniają błędy, tylko ci, którzy tkwią w tych błędach. W Wielkiej Księdze jest napisane, że w moim przypadku, przypadku przeciętnego człowieka, życie duchowe, w którym nie ma miejsca na rodzinę, nie może być udane. Staram się o tym pamiętać i pozwolić Bogu układać te relacje według Jego scenariusza. Jak dotąd, każdy Jego plan jest zawsze lepszy niż mój.

Piotrek AA

 


BYŁAM SUROWYM RODZICEM

 

„Alkoholik jest jak tornado, które przetacza się przez życie innych ludzi. Łamie serca. Zabija związki pełne czułości. Wykorzenia pozytywne uczucia. Samolubne zwyczaje i nieliczenie się z innymi wprowadzają zamieszanie w domu (…) Tak, przed nami długi okres odbudowy” [AA, s. 83]

Ten fragment jest mi bardzo bliski, bo u mnie tak to wszystko wyglądało. Nie chodzi tutaj tylko o okres, w którym piłam, wywracając życie moich dzieci do góry nogami, ale również o czas, kiedy nie nadużywałam alkoholu, a moja choroba pozostawała nieleczona, czyli tzw. suchy alkoholizm. Wydaje mi się, że to ten rodzaj szaleństwa wyrządzał moim dzieciom największą krzywdę. Na tamten czas zupełnie nie zdawałam sobie z tego sprawy. W naszym domu rządziły moje stare przekonania i moja skrzywiona wizja życia.

Byłam dość surowym rodzicem. Poprzez swoje wygórowane oczekiwania, krytykę, nakazy i kary, dążyłam do tego, aby moje dzieci były takie, jaka ja nie byłam. Uważałam, że jak sobie wychowam, tak będę miała, że mam na wszystko wpływ. Właśnie z tych różnych przekonań ulepiłam dwie foremki, próbując na siłę upychać do nich swoje dzieci, ale one jakoś nie chciały się tam zmieścić. Często kończyło się to frustracją, po czym następowały próby większego starania się. Chciałam udowodnić całemu światu, że jestem dobrą mamą, ale w środku rzadko się tak czułam.

Krok Czwarty pokazał mi moje trzy największe lęki: nie ma Boga, nie jestem wystarczająco dobra i co inni o mnie pomyślą. Do tego moje ogromne skupianie się na sobie. Czy z tym wszystkim mogłam być dobrym rodzicem? Chyba nie, ale na tamten moment to było wszystko, co potrafiłam. Nigdy świadomie nie chciałam ranić swoich dzieci. Dzisiaj nie musi już tak być. Dalej cierpię na chorobę alkoholową, ale jest na nią rozwiązanie w postaci Dwunastu Kroków AA.

Niedługo po tym, jak trafiłam do Wspólnoty, usłyszałam dwa zdania, które mocno utkwiły mi w pamięci i które później wielokrotnie słyszałam od mojej sponsorki: „Twoje dzieci to nie twoja sprawa” i „Dzieci nie są twoje, tylko Boga”. Byłam tym oburzona i uważałam, że to kompletny nonsens. Nie rozumiałam znaczenia tych słów, jednak powoli zaczęły nabierać sensu. Bóg dał mi dzieci pod moją opiekę, aby je kochać i o nie dbać. Jednak On również je kocha i w przeciwieństwie do mnie wie, kim mają być i co jest dla nich dobre. Muszę przyznać, że w całym Programie AA, aspekt dzieci był i wciąż jest dla mnie najtrudniejszy. Moja sponsorska czasem mówi, że lubię być agnostyczką, jeśli chodzi o moje dzieci. Na szczęście jednocześnie bardzo mnie wspiera swoim doświadczeniem i kieruje na właściwy tor, kiedy moja chęć grania roli Boga i stare, wyprane myślenie bierze górę. Nie pamiętam, ile razy robiłam Krok Dziesiąty właśnie pod kątem dzieci. I pewnie będzie tego jeszcze wiele, bo przecież to jest praca na całe życie. Wyzbywanie się starych przekonań jest tym, o czym mówi nasz Program, a ja mam ich wiele.

Program Dwunastu Kroków to nic innego jak nowy projekt na życie i jeśli go stosuję to on naprawdę działa. Krok Dziewiąty był pierwszym małym przełomem w naszym domu. Odbywając indywidualną rozmowę zarówno z synem jak i z córką, czułam jak powoli znika nieufność i napięcie.

Kiedyś myślałam, że jeśli tylko przestanę pić, wszystko się samo ułoży. Nic bardziej błędnego.

Początki trzeźwienia były bardzo trudne. Jestem mamą pary nastolatków, które przechodzą przez różne fazy buntu i prób. Do tego, przyzwyczajone do ciągłych dramatów, nie umiały sobie poradzić z moim nowo odnalezionym, dzięki Programowi, spokojem i zmianami w otoczeniu. Ich zachowanie przypominało reakcję ryby wyciągniętej z wody. Nie ma się czemu dziwić, coś działo się z ich „normalnym” życiem. Mama już tak dużo nie śpi, przestała krzyczeć, wymierzać kary. Czepia się jakoś mniej…

Jednak ten okres buntu minął, powoli zaczął pojawiać się w domu spokój, zawitała też radość. Nasze relacje zaczęły ulegać zmianie, więcej rozmawiamy. Z oczu moich dzieci zniknął lęk. A ja uczę się słuchać i akceptować, zamiast dyktować i wymagać. Uczę się także przyznawać do błędu i przepraszać, jeśli zachowam się niewłaściwe. Kroki i Tradycje AA świetnie przekładają się na codzienne życie w rodzinie.

Jako dziecko, wychowywałam się w domu nieleczonego alkoholizmu. Mój tata nigdy nie dostał rozwiązania na swoją chorobę. Mam ogromną wdzięczność za to, że trafiłam do AA i że życie moich dzieci może wyglądać inaczej, niż moje dzieciństwo. Muszę tylko robić to, co do mnie należy, czyli postawić AA na pierwszym miejscu. Wykonywać moje codzienne sugestie, a wszystko inne się ułoży. Dzisiaj widzę, że to właśnie działanie, a nie myślenie – jak uważałam do – tej pory – przynosi efekty. Trafiając do AA – bardzo chciałam dostać trzeźwość. Jednak oprócz tego dostałam znacznie więcej – całkiem nowe życie, o którym dotąd nawet nie marzyłam. Oczywiście nadal pojawiają się trudne momenty, ale dzisiaj mam Kroki i mogę z nich korzystać. Odnalazłam Boga i to właśnie od Niego czerpię siłę, której sama nie mam. To właśnie On sprawia, że się zmieniam, jeśli Go o to proszę i oczywiście na tyle, na ile jest to potrzebne.

Prawdopodobnie nigdy nie zostanę wyleczona z choroby alkoholowej, ale dzięki Wspólnocie nie muszę na nią umrzeć, a moja rodzina nie musi przez nią cierpieć. W mojej codziennej modlitwie proszę Boga, aby mi pokazał, jak kochać moje dzieci prawdziwą miłością, taką jak On kocha wszystkich ludzi. Bo sama nie umiem.

Agnieszka alkoholiczka

 

BYŁAM ZŁĄ MATKĄ

 

Moje dzieci na dziś są dla mnie błogosławieństwem. Kocham je nad życie i próbuję w ich życiu uczestniczyć.

Gdy przyszłam do AA myślałam, że mam problem z piciem, że jedynym moim problemem jest to, że piję za dużo, że nie jestem w stanie przestać. A reszta? Jakoś się kręci. Z pewnością nie myślałam, że jest źle, jeśli chodzi o pracę, rodzinę, kontakty z innymi ludźmi. W bardzo krótkim czasie, po podjęciu pracy na Dwunastu Krokach ze sponsorką, zobaczyłam, że problemem jest to, iż kompletnie sobie nie radziłam z emocjami. Napiszę pokrótce jaką byłam mamą, gdy piłam.

Piłam głównie w domu, na początku, aby się odstresować. Później, gdy choroba się rozwijała, potrzebowałam alkoholu coraz więcej oraz coraz wcześniej. Kiedy byłam w domu, starałam się jak najszybciej wykonać swoje obowiązki, by później móc się napić, ale potem piłam już w trakcie wykonywania obowiązków. Byłam radosna, roześmiana, tryskałam energią, puszczałam głośno muzykę, chciałam mieć luz, a alkohol mi go dawał. Taką mamę miały moje dzieci. Wszystko to kończyło się w momencie kaca: byłam nerwowa, wymagałam od swojej pięcioletniej córki, aby zawsze pamiętała o czapce i szaliku, jak się rozbiera. Gdy tego nie robiła urządzałam awantury, dawałam jej do zrozumienia, że jest beznadziejna.

A teraz pozwolę sobie przytoczyć tekst z książki Anonimowi Alkoholicy ze str. 522: „Ale ja byłam złą matką. Byłam straszną matką. Nie, nie biłam dzieci i oczywiście mówiłam im, że je kocham. Jednak wiadomość, jaką ode mnie otrzymywały brzmiała: «Tak, kocham was, ale dajcie mi już święty spokój«. Musiały być właściwie niewidoczne w swoim własnym domu”. Taki właśnie komunikat dostawały moje dzieci ode mnie. Liczyło się tylko to, aby znaleźć się w miejscu, w którym jest alkohol np.: wyjazd służbowy, wakacje, aby byli ludzie, z którymi mogę się napić albo aby jak najszybciej dzieci dały mi spokój w domu, bo chciałam pić.

Kiedy piłam i pracowałam, w czasie chorób moich dzieci nie brałam wolnego w pracy. Nie pytając zupełnie o zgodę, zostawiałam je z moją teściową, do której zawsze czułam urazę, że nie opiekuje się nimi należycie. Co za absurd.

Doświadczenie, które otworzyło mi oczy, że nie jestem taką wspaniałą mamą, było wtedy, kiedy mój syn obudził się w nocy i bał się mnie zapytać, czy dam mu wody do picia. Pamiętam, gdy pijąc zawsze budziłam się robiąc im wyrzuty, że się wyspać nigdy przy nich nie mogę.

Co się zmieniło? Po pierwsze przyszła do mnie akceptacja, że tak było. Ujrzeć to w prawdzie było mi bardzo ciężko, ale Bóg ponoć z każdego gówna umie zrobić nawóz i wydaje mi się, że z jego pomocą tak jest i będzie w tym przypadku.

Moje dzieci na dziś są dla mnie błogosławieństwem. Kocham je nad życie i próbuję w ich życiu uczestniczyć.

Kiedy są chore, idę do lekarza, biorę wolne i to ja się nimi zajmuję, ufając, że Siła Wyższa zatroszczy się o mnie, moją pracę i finanse i do tej pory z głodu nie umarliśmy. Kiedy jadę na wakacje liczą się dzieci, a nie towarzystwo, z którym bym potencjalnie mogła spędzić czas. Są dla mnie ważne, myślę, że to czują. Dostaję od nich bardzo dużo dowodów miłości. Kiedy mają gorszy czas, mam być otwarta, służyć tak jak robię to względem przyjaciół z AA.

Uczę też dzieci odpowiedzialności za swoje wybory, wiem, że sami muszą doświadczać nie tylko tych dobrych emocji. Wiedzą, że mogą na mnie polegać. Dla mnie na dzisiaj wyznacznikiem relacji z moimi dziećmi jest moja trzynastoletnia córka, która często mówi, że mnie kocha, która sama od siebie chce się przytulić. Z nastolatkami to już nie taka łatwa sprawa, więc czuję ogromną wdzięczność, że tak właśnie jest.

Wiem, że moje dzieci nie są moje – są mi dane na chwilę, mam im towarzyszyć. Kiedy będę trzeźwa ufam, że dobrze wypełnię swoją rolę.

Z wyrazami szacunku

Kasia AA

 

MÓJ SYN MA SWOJEGO BOGA

 

Gdy jedna z redaktorek pisma „Zdrój” poprosiła mnie o spisanie mojego doświadczenia, chciałam odmówić. Nie uważałam, że moje relacje z dorosłym już synem mogą być komuś pomocne. Zdecydowanie różnią się one od tego, co w pierwszych latach abstynencji sobie wyobrażałam, że nastąpi w wyniku pracy na Programie. Ale na tym chyba właśnie polega nasz rozwój duchowy. Na porzucaniu starych, błędnych przekonań i scenariuszy, na zastępowaniu ich nowymi, bardziej użytecznymi, podarowanymi nam przez Siłę Wyższą. 

Przez kilka pierwszych lat abstynencji, kiedy nie pracowałam jeszcze na Programie, moje relacje z synem niepokoiły mnie i smuciły. Słyszałam na mityngach opowieści o codziennych rozmowach z dziećmi, oglądałam w mediach społecznościowych zdjęcia ze wspólnych wakacji. Czułam się bardzo złą matką, a w gorszych chwilach złościłam się na syna, że mnie nie kocha tak jak powinien.

Moje relacje z nim zmieniły się przez ostatnie lata, ale przede wszystkim zmieniło się moje myślenie o tych relacjach. W okresie, gdy piłam, byłam przekonana o dwóch rzeczach: moje dziecko nigdy nie widziało mnie pijanej oraz wszystkiego, co umie, ja go nauczyłam! Wykrzykiwałam to przy różnych okazjach, podając argumenty nie do obalenia – piłam wtedy, gdy on już spał (a spać lubił, dzięki Bogu!), nauczyłam go korzystania z nocnika, czytania… Ojej, jazdy na nartach i na rowerze nauczył go mąż, ale to udawało mi się wyrzucić z pamięci. Oba te twierdzenia były kłamstwem, w które głęboko wierzyłam. Mój syn wielokrotnie widywał mnie pod wpływem alkoholu, zaś umiejętności, które posiadł, nabyłby z czasem tak czy tak – to ja potrzebowałam tej argumentacji, aby zagłuszyć lęk, że nie jestem wystarczająco dobrą matką, nie jestem dość dobrym człowiekiem, abym umiała siebie kochać i szanować. Teraz już wiem, że nawet, gdy nie zachowuję się jak należy (a zdarza się to, oczywiście), tym bardziej muszę z miłością i uważnością zbadać, jakimi ścieżkami odłączyłam się od prawdy.

A prawda jest taka, że mój syn wiele wycierpiał przeze mnie i niekoniecznie było to spowodowane moim piciem alkoholu. Przez całe swoje życie byłam skoncentrowana na swoim bólu i lęku, od innych ludzi oczekiwałam jedynie ratunku, pocieszenia i ulgi, nawet od własnego dziecka.

Jedno z najbardziej zawstydzających wspomnień dotyczy mojego szlochu przy oglądaniu teledysku (dziś już nie pamiętam, jakiego zespołu) i powtarzaniu mojemu ośmioletniemu wtedy synowi: „Jestem taka sama! Też mam już dość życia. Chciałabym umrzeć!”. Takich wspomnień się nie zapomina. Takich słów nie powinno usłyszeć od matki żadne dziecko na świecie. Kolejne wspomnienie… czytałam akurat bardzo mądrą książkę o wychowaniu dzieci, która sugerowała między innymi, żeby – kiedy mamy coś dziecku do zakomunikowania – kucnąć, by powiedzieć mu to na wysokości jego oczu. Odprowadzałam Kubę do przedszkola, skacowana i wściekła, że musiałam tak wcześnie wstać. On coś marudził, ja – wiedziona czytaną lekturą – kucnęłam i… w przebłysku szaleństwa ugryzłam go w policzek. Miał ślad od moich zębów, a ja bałam się tylko jednego – że zobaczy to mój mąż. Nie musiałam pić, żeby być niepoczytalna, żeby krzywdzić tak bardzo swoje własne dziecko.

Po uczciwym i pełnym poddania postawieniu Kroków wybaczyłam sobie te krzywdy, a jednym ze sposobów zadośćuczynienia synowi była decyzja, by nigdy go już nie obarczać sobą, by przy wszystkich kontaktach z nim skupiać się na jego sprawach, jego uczuciach, jego decyzjach. Nie zawsze jest to łatwe i kilka razy w ciągu tych kilkunastu lat wracałam do starych nawyków, ale zdecydowanie mój syn nie musi się już o mnie martwić i może żyć własnym życiem.

To zresztą kolejna rzecz, którą odkryłam, żyjąc Programem – moje dziecko ma swojego Boga (i to niezależnie od tego, czy wierzy, czy nie, w jego istnienie), a ja, nie kierując swoim życiem, tym bardziej nie mogę kierować jego życiem. Mam tę łaskę, że już od jego najwcześniejszych lat nie traktowałam go jak „przedłużenie siebie”, ale jako odrębną istotę i byłam tej istoty naprawdę ciekawa, czułam, że jest on kimś więcej niż tylko zbiorem moich i męża genów. Jego sukcesy były jego, a nie moimi sukcesami, podobnie porażki. Smuciłam się nimi, ale rozumiałam, że to część jego drogi. Gdy jako nastolatek zaczął mieć problemy z nadużywaniem komputera i wyborem drogi życiowej, ja byłam już trzeźwa i uczyłam się ufać jakiejś Sile. Mój były mąż doceniał to, jednak, gdy dzwonił do mnie z alarmującymi telefonami, a ja rozsądnie i spokojnie odpowiadałam, że mamy ograniczoną kontrolę nad tym, co robi nasz syn, wpadał w szał. A ta Siła jednak opiekowała się naszym dzieckiem i dziś jest rozsądnym, młodym człowiekiem, mającym dobry związek, dobrą pracę, przyjaciół.

Moja choroba nie zniszczyła go tak, jak podpowiadało mi w początkach trzeźwości moje ego. Oprócz mnie, Siła Wyższa postawiła na jego drodze życia też innych ludzi, którzy obdarzali go miłością i zrozumieniem. Ja również często mu teraz powtarzam, jak szanuję jego decyzje i jak bardzo i jestem z niego dumna. Nasze relacje nie są tak bliskie, jak w filmach familijnych, syn nie dzwoni do mnie z każdym problemem, nie zwierza mi się ze wszystkich swoich spraw, nie jestem dla niego najważniejszą osobą na świecie, ale to dobrze, ma narzeczoną, która jest. Wiem, że mnie kocha i wiem, że może na mnie liczyć, bo jestem trzeźwa. Mam znacznie więcej, niż zasłużyłam na to swoim zachowaniem.

Małgosia AA

 

Przedruk z:
Zdrój. Pismo Anonimowych Alkoholików w Polsce, 5/2022

Cytaty z:
Anonimowi Alkoholicy. Historia o tym, jak tysiące mężczyzn i kobiet wyzdrowiało z alkoholizmu, wyd. IV, Fundacja Biuro Służby Krajowej Anonimowych Alkoholików w Polsce, Warszawa 2018