III. PRACA NAD UCZUCIAMI
W pracy nad uczuciami należy najpierw nauczyć się dostrzegać i doceniać uczucia. Głównym błędem, jaki popełniamy jest niedocenianie lub wprost lekceważenie własnych uczuć. Uczucia są zawsze cennym źródłem informacji o nas samych, o naszych postawach, sposobach reagowania, zachowania, hierarchii wartości itd.
Dostrzeganie własnych uczuć jest nieraz bardzo trudne ze względu na opór psychiczny, jaki w nas się rodzi, zwłaszcza, gdy są to uczucia utrwalone. Dostrzeżenie w sobie fałszywych, niewłaściwych postaw domaga się zakwestionowania i zmiany siebie. Ponieważ jest to proces bolesny, dlatego często zamiast pytać o naszą postawę, o przyczyny naszych zachowań np. agresywnych, oskarżamy innych, warunki zewnętrzne, społeczeństwo itd. Aby móc dostrzec swoje reakcje uczuciowe musimy uczyć się odwracać naszą uwagę od innych i ich winy, a koncentrować się na sobie.
A . de Mello opisuje to w sposób humorystyczny: Wyobraźcie sobie pacjenta, który idzie do lekarza i mówi mu, na co cierpi. Doktor odpowiada: Rozumiem pańskie symptomy. Wie pan, co zrobię? Zapiszę lekarstwo dla pana sąsiada. Pacjent odpowiada: Dziękuję, bardzo dziękuję. To bardzo poprawi moje samopoczucie.
Inną reakcją wobec uczuć polega na ich tłumieniu. Musimy zdać sobie sprawę, że siłą woli niczego nie zmienimy. Uświadamiamy sobie uczucia nie po to, by je natychmiast zmieniać. Woluntaryzm wobec uczuć prowadzi jedynie do mechanizmu represji, spychania uczuć do podświadomości lub racjonalizacji, czyli prób rozumowego usprawiedliwiania potrzeb, pragnień, uczuć. Represja, wytłumienie uczuć nie rozwiązuje problemu. Wprawdzie na pierwszy rzut oka wydaje się, że wszystko dobrze się ułożyło, problem został rozwiązany. Jednak w rzeczywistości uczucia zepchnięte do podświadomości czy negowane znajdują sobie inną drogę, często ujawniają się na zewnątrz w innej, o wiele gorszej postaci.
Na przykład spotyka się ludzi, zewnętrznie ułożonych, poprawnych, wprost nienagannych, ale jednocześnie zamkniętych w sobie, spiętych, drażliwych na swym punkcie i znerwicowanych. Frustracje, lęki, poczucie bezradności, nerwice, choroby somatyczne itd. to cena, jaką się zwykle płaci za represję własnych uczuć.
Anonimowy autor powiedział: Podczas gdy Bóg zawsze przebacza, a człowiek czasem przebacza, natura nie przebacza nigdy – gdy ktoś sprzeciwia się naturze, ona karci go, mści się, odpowiada ciosem (Baars, Integracja psychiczna, s. 49).
Ważną pomocą w dostrzeganiu własnych uczuć i ich ocenie jest werbalizacja uczuć. Stare porzekadło mówi, że nikt nie jest dobrym sędzią we własnych sprawach. Aby dobrze ukształtować w sobie kulturę uczuć, ważne jest, by o nich mówić otwarcie w kierownictwie duchowym. Nie jest możliwe, by całkowicie ukryć swoje uczucia.
Nasze uczucia wypowiadamy nie tylko przy pomocy słów. Wypowiadamy je również poprzez reakcje fizjologiczne, np. pocenie się, przyspieszona akcja serca, trzęsienie się. Tego typu reakcje towarzyszą silnym przeżyciom i są nieświadome. Dlatego ich kontrola nie przynosi żadnych rezultatów. Najwyżej można je jedynie wzmocnić, np. chcąc uniknąć czerwienienia się, będziemy czerwienic się jeszcze bardziej poprzez sam fakt koncentrowania się na nim.
Taka werbalizacja uczuć jest czymś naturalnym i nie należy się tym przejmować. Z czasem reakcje mogą być słabsze; inne mogą zaniknąć. Inne będą nam towarzyszyć do końca życia.
Werbalizacja uczuć dokonuje się również całym zewnętrznym zachowaniem, mimiką, odruchami, gestami. Nawet bez potoku słów stosunkowo łatwo wyczuć czyjś lęk, wrogość, lekceważenie albo sympatię, otwartość, łagodność, akceptację. Nawet człowiek bardzo zamknięty w sobie, który nigdy nie mówi otwarcie o sobie, swoją postawą wypowiada jedno z podstawowych uczuć – lęk o siebie.
Zwykle jednak wypowiadamy uczucia za pomocą słów. Mogą to być słowa impulsywne, spontaniczne, bez zupełnej kontroli, np. gniew, przekleństwa, narzekanie, podziw, komplementy. Taki sposób mówienia przynosi pewien efekt doraźny. Łagodzi napięcie psychiczne na pewien czas.
Niekiedy chcemy w ten sposób osiągnąć potwierdzenie naszych postaw i zachowań przez innych. Na przykład, ktoś nie zachował się właściwie wobec drugiego, czuje wyrzuty sumienia i pragnie, by ktoś bliski uwolnił go od nich, akceptując jego zachowanie, albo ktoś obmawia drugiego, nie zostawiając na nim suchej nitki, tak długo, aż usłyszy: Masz rację, on jest rzeczywiście okropny.
Aby jednak prawdziwie siebie poznać, konieczne jest wypowiadanie uczuć przed kimś postronnym, kto mógłby pomóc obiektywnie spojrzeć na całe wewnętrzne doświadczenie. Jest to możliwe jedynie wobec osoby, do której posiadamy zaufanie, a równocześnie, która posiada głębokie życiowe doświadczenie i emocjonalny dystans.
Ujawnianie uczuć, analizowanie ich przed drugim człowiekiem jest rzeczą bardzo trudną, ponieważ tutaj dotykamy tego, co w człowieku jest najbardziej osobiste i intymne. Dotykamy życiowych zranień doznanych od innych, grzechów, błędów, które nas bolą.
Boimy się wypowiadać to, co czujemy, ponieważ obawiamy się dalszych zranień. Jesteśmy bardzo podatni na zranienia emocjonalne. Za każdym razem, gdy ich doświadczamy, otaczamy się murem, chcąc obronić się przed ewentualnym następnym zranieniem. Ten mur jest o tyle groźny, że powoduje również nasze oddzielanie od Boga.
Jednym z przejawów obecności bolesnych zranień, które zostały otoczone takim niewidzialnym murem jest np. długo utrzymujący się stan depresji, złości, lęku przed niepowodzeniem, poczucia winy, wstydu, trudności z nawiązywaniem trwałych związków, przewrażliwienie na swoim punkcie.
Werbalizacja uczuć jest zapoczątkowaniem burzenia tych murów i odsłanianiem zranionych miejsc na działanie łaski.
Gdy zamkniemy się całkowicie w sobie, nasze osobiste problemy i rany powiększą się jedynie, dając znać o sobie w relacjach do Boga, człowieka, siebie i świata. O wiele łatwiej jest uleczyć je w młodości niż narosłe przez dziesiątki lat urazy, lęki, poczucie krzywdy, depresję, pychę, itd.
To, czego nie poznamy w sobie i nie przyjmiemy, będziemy przerzucać na innych.
Werbalizacji naszych uczuć może towarzyszyć lęk. Dotyczy on zazwyczaj nas samych i osoby, przed którą mamy się otworzyć. Jeśli chodzi o nas samych, to najczęściej boimy się bólu związanego z powtórnym przeżywaniem bolesnych spraw. Łatwiej jest uciec, nie pamiętać, nie wracać. Oczywiście, w pewnych sytuacjach potrzebny jest czas, by nabrać dystansu, by dojrzeć do powtórnej konfrontacji z danym zranieniem. Jednak ciągła ucieczka od bólu związanego z werbalizacją zranień jest po prostu represją negatywnych uczuć, która do niczego nie prowadzi.
Niczego nie załatwia też taka pobożna pokrywka: ja już wszystko wybaczyłem, polecam tę osobę Panu Bogu. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że kiedy usłyszymy podobną historię lub zobaczymy podobną scenę, wszystko w nas na nowo w sposób natarczywy odżywa. Ta pobożna pokrywka nie ma nic wspólnego z autentycznym stawaniem przed Bogiem z naszymi zranieniami, w całej prawdzie naszego bólu. Jezus, który leczył ludzi z ich niedomagań, uzdrawia także dziś. Również chore emocje.
Jeśli chodzi o lęk przed osobą, przed którą mamy się otworzyć, to najczęściej wiąże się ze strachem przed rzekomą utratą dobrej opinii. Warto jednak pamiętać, że w kierownictwie duchowym, pierwszym prowadzącym jest zawsze Duch Święty. Osoba towarzysząca jest swego rodzaju świadkiem całego procesu tego prowadzenia.
Praca nad sobą wymaga wiele cierpliwości, wyrozumiałości dla siebie, dla swoich sposobów reagowania a równocześnie wytrwałości w rozpoznawaniu swoich uczuć, wypowiadaniu ich przed sobą, Bogiem, drugim człowiekiem i podejmowaniu prób kontrolowania ich na co dzień.
Pomocą w tym zadaniu może być codzienny rachunek sumienia. Jeżeli nie będziemy uczyć się poznawania i kierunkowania swoich uczuć, staną się one motywami naszego działania. W efekcie zaprowadzą nas do wewnętrznego zniewolenia.