Niepowodzenia a cisza i milczenie

 

Niepowodzenia w modlitwie zdarzają się wszystkim, może nawet codziennie. Warto zapytać, co jest ich główną przyczynę. Oprócz tych wyżej omówionych (cztery przeszkody) wskazałbym jeszcze to, co można by nazwać potykaniem się o próg modlitwy czy też niepodejmowaniem starania, by w ogóle próg przekroczyć.

 

Niewątpliwie, jest coś takiego jak „próg modlitwy” i należy go przekroczyć, ilekroć zaczynamy modlitwę. Ten próg nie jest materialny i nie znajduje się gdzieś na zewnątrz nas samych. Odgradza on dwa stany ducha w nas: po jednej stronie progu (przed progiem) jestem ja sam, zaabsorbowany sobą, skoncentrowany na sobie, np. na swoich lękach, zranieniach i innych problemach… Obrazowo można by ten stan wyrazić słowem: ja zakrzywiony ku sobie samemu. Ja egoista, egocentryk, który nie potrafi przenieść uwagi na Boga!

 

Po drugiej stronie progu (czy za progiem) zaczynam istnieć inaczej: zwracam się do Boga. Kieruję ku Niemu całą moją uwagę i wszystkie zdolności poznawcze. Mam wolę trwania w relacji do Boga. Pozwalam, by olśnił mnie Jego Majestat. Staję przed Nim – otwarty na Jego Wolę. Zaczynam słuchać, rozważać i pytać. Odpowiadam. Rozmawiam. Ogarnia mnie radość z kontaktu z Bogiem, z wychylenia i wyjścia w Jego stronę.

 

Próg oddzielający w nas stan nie-modlitwy od stanu modlitwy jest wyraźny. Po grzechu pierworodnym jawi się on nam jako bardzo wysoki i właściwie niemożliwy do pokonania o własnych siłach. – Na szczęście Bóg ze swej strony zawsze przychodzi nam z pomocą. Bóg nie zawodzi ani się nie spóźnia. Zawsze jest pierwszy… – Skoro tak, to próbujmy określić, co jeszcze (oprócz dyspozycji wcześniej omówionych) należy do nas przy przekraczaniu progu modlitwy. Otóż nasze szanse na przekroczenie progu rosną, gdy, rozpoczynając modlitwę, najpierw odpowiednio długo trwamy w ciszy i całkowitym milczeniu. Niczym nie da się tego trwania w ciszy zastąpić. Żadne inne działanie nie wyzwoli w nas tej energii, której potrzeba dla przekroczenia progu modlitwy. W dłużej trwającej ciszy zbieramy siły, by (używając słów św. Ignacego Loyoli) „wyrwać się z siebie i przejść w Boga”. Silnik rakietowy musi mieć paliwo, by pokonać siłę grawitacji; my potrzebujemy ciszy i milczenia, by pokonać ciążenie ku sobie samemu (i samej doczesności).

 

Dość częstym błędem w podejściu do modlitwy jest przekonanie, że modlitwę zaczynać należy od mówienia i mówieniem wypełniać. Tymczasem ważniejsze od naszego mówienia jest uważne słuchanie. Trzeba chcieć słuchać. Trzeba pragnąć usłyszeć, co Pan Bóg mówi do nas. Oczywiście, na jedno i na drugie (i na słuchanie, i na mówienie) musi być określone miejsce i czas w trakcie modlitwy. Ważna jest jednak pewna kolejność i proporcja. Jeśli zależy nam na dobrym dysponowaniu się zarówno do słuchania Boga jak i do dania Mu godnej odpowiedzi, to (właściwie zawsze) winniśmy zaczynać modlitwę od milczenia.

 

Dlaczego tak ważne jest zaczynanie modlitwy od zamilknięcia i trwania w ciszy? Dlatego, że jedynie milcząc, stajemy się prawdziwie obecni – dla siebie i dla Boga. Wiadomo, że nieobecni nie mogą się spotkać! Trzeba zatem „porządnie” zanurzyć się w milczeniu, by stać się obecnym najpierw dla siebie samego. Jest to warunek spotkania z Bogiem. Błogosławiona Matka Teresa z Kalkuty celnie zauważa: „Bóg jest przyjacielem milczenia. Potrzebujemy milczenia, byśmy mogli dojść do duszy”.

 

Z naszą zdolnością do spotkania z Bogiem na modlitwie jest trochę tak, jak z urządzeniem, które działa dopiero po podłączeniu do prądu. Na nic zadadzą się wszelkie aparaty telefoniczne, jeśli nie zostaną zasilone prądem i odpowiednio „zaktywizowane”. Modlitewna linia telefoniczna między nami a Bogiem wtedy zostaje zaktywizowana, gdy uciszamy się i wchodzimy w głąb siebie. Dopiero po nawiązaniu kontaktu z samym sobą, stajemy się zdolni wejść w kontakt z Bogiem.

Ostatnią myśl i postulat można by wyrazić w takim hasłowym zaleceniu: „Najpierw zamilknij, ucisz się i wejdź w siebie, by móc się spotkać z Bogiem!” „Najpierw maksimum ciszy i zero słów!”

 

Jest dla nas jasne, że dla zrozumienia czytanego tekstu lub słuchanej wypowiedzi potrzebujemy choćby minimum skupienia i uwagi, i to wyraźnie skierowanej ku temu, co ktoś mówi do nas. O ileż bardziej potrzebna jest podobna dyspozycja, gdy chcemy słuchać Boga.

 

Akcent kładziony na milczenie, uspokojenie i skupienie jest tym ważniejszy, iż świat, w którym żyjemy, składa nam wiele ofert w postaci informacji, dźwięków i obrazów. Czasem mamy dość życia w rozproszeniu. Nieraz ogarnia nas zniechęcenie, gdy uświadamiamy sobie, że życie nasze toczy jakby na powierzchni, z dala od tego, co prawdziwie Ważne i Najważniejsze. Zamiast się zniechęcać, przyzwalajmy, by choć czasem wzbierał w nas święty gniew przeciw cywilizacyjnej płyciźnie i banalizowaniu życia. Głębia osoby w każdym z nas – ma prawo (a i obowiązek), by krzyczeć, gdy jest lekceważona; gdy jest skazywana na osamotnienie; i gdy nie zaznaje ukojenia we „zwrocie wprost do Miłości Boga” (Pius XII).

 

Jak to zrobić?

 

Co należy czynić, by „dojść do duszy”? Jakie działanie (czy działania) należałoby ponawiać na progu modlitwy, by możliwie szybko i skutecznie docierać do własnego centrum?

 

Przede wszystkim należy zamilknąć, uciszyć myśli i aktywność zmysłów. Do własnego centrum nie da się bowiem dotrzeć, gdy się mówi, lecz gdy się milczy. Jedynie milcząc, stopniowo docieramy do własnej głębi i stajemy się zdolni do spotkania!

Samochód bez paliwa nie ruszy z miejsca i nie powiezie nas do upragnionego celu. Dla nas, chcących dotrzeć do własnej głębi, takim paliwem napędowym jest właśnie cisza i milczenie. Ale nie tylko to.

 

Ciszy i milczeniu musi towarzyszyć wyraźna wola zejścia w głąb, wola zagłębienia się w sobie i właśnie dotarcia do tego głębokiego poziomu osoby, na którym człowiek odkrywa, że jest „słuchaczem Słowa” i że bez słuchania Drugiego jego życie nie ma trwałego sensu. W końcu chodzi o to, by wejść w postawę uważnego słuchania tego Jedynego Słowa, w którym Bóg stale nas wypowiada, stale wyznaje nam Swą Miłość, wciąż nas stwarza i wzywa do odpowiedzi.

 

Rzeczywiście, gdy człowiek wycisza się i stopniowo schodzi coraz głębiej w siebie, wtedy (w pewnym momencie) jego oczom jawi się przedziwny widok siebie samego. Zaczyna mu świtać prosta i przejmująca wiedza o sobie samym, że mianowicie sam w sobie nie posiada żadnego gruntownego wytłumaczenia tego, że jest, kim jest i dlaczego jest oraz po co jest. W samym sobie nikt nie potrafi znaleźć trwałego oparcia dla swego istnienia i usensownienia swojego działania. Te podstawowe prawdy docierają do naszej świadomości dopiero wtedy, gdy narzucamy sobie ciszę, gdy nie aferuje nas i nie wypełnia zgiełk codzienności. To w przestrzeni ciszy, w milczeniu i gdy jesteśmy skupieni, jawimy się sobie jako jeden wielki znak zapytania. Odkrywamy, że jesteśmy Pytaniem, które pragnie usłyszeć Odpowiedź, odpowiedź wielkiej wagi, odpowiedź zasadniczą.

 

Jeszcze jeden akcent. Milczenie i cisza winny być wystarczająco przedłużone i intensywne, byśmy zaczęli dostrzegać to, o czym tu mówimy.

 

 Naszą refleksję niech potwierdzą i pogłębią pełne realizmu słowa bł. Matki Teresy: „Bardzo trudno jest nam się modlić, jeśli nie wiemy, jak powinna wyglądać modlitwa. Musimy pomóc samym sobie w nauczeniu się modlitwy. Najważniejsza jest cisza. Dusze ludzi rozmodlonych to dusze, w których panuje głęboka cisza. Nie możemy stanąć w obecności Bożej, jeśli nie narzucimy sobie ciszy wewnętrznej i zewnętrznej. Musimy więc przyzwyczaić się do wyciszenia duszy, oczu, języka”.

Znając swe nawyki bezkrytycznego pochłaniania zbyt wielu bodźców, oferowanych przez obecną cywilizację, winniśmy naprawdę „narzucać sobie ciszę wewnętrzną i zewnętrzną”. Winniśmy znów „przyzwyczaić się do wyciszenia duszy, oczu, języka”. Choć „bardzo trudno jest osiągnąć ciszę wewnętrzną”, to jednak „musimy się o to starać”.

 

Pewien mędrzec trafnie zauważył: Nie szukajmy ciszy na szczytach gór, a zgiełku na miejskich targowiskach – odnajdziemy je w naszym sercu.

 

Dopóki ciszę odbieramy jako pustkę i czujemy potrzebę jakiejś czynności, dopóty nie jesteśmy jeszcze skupieni, tzn. nie dotarliśmy jeszcze naprawdę do siebie samych, do owego miejsca, w którym widać jak na dłoni, że nie samym chlebem żyje człowiek, lecz wszelkim słowem, które pochodzi z ust Boga Stwórcy (por. Łk 4, 4).

 

W życiu codziennym chciejmy wszelką naszą modlitwę zaczynać od uciszenia i uspokojenia ducha.

 

Jest nadzieja, że czyniąc to, niejeden raz doświadczymy, że Bóg naprawdę mówi do nas w głębi uciszonego i uspokojonego wnętrza.

 

Tylko ja sam mogę usłyszeć to Jego słowo do mnie – we mnie; i Jego słowo we mnie – do Niego… Tylko ja mogę stać się świadomym i radosnym uczestnikiem tego wewnętrznego dialogu Boga we mnie.