Co jest dla Pani najważniejsze w życiu?
Wiele rzeczy było dla mnie ważnych. Przede wszystkim ciekawość świata i chęć poznawania go. Kolejna sprawa to porządkowanie tego, co poznane, i szukanie jakiegoś centrum, na którym należałoby się skupić. Najpierw takim centralnym punktem był drugi człowiek i więź z nim. Dopiero później to zainteresowanie człowiekiem rozszerzyło się na Kogoś większego niż on. Być może wpływ na to rozszerzenie miało rozczarowanie człowiekiem, nie konkretnym, ale istotą ludzką w ogóle. Dostrzeżenie ludzkich granic, w tym także własnych, sprawiło, że zaczęłam poszukiwać wartości, przekraczając człowieka, i skierowałam się ku religii.
Z wykształcenia jest Pani psychiatrą i wiele lat kierowała Pani oddziałem psychiatrycznym. Czy rozczarowanie człowiekiem wiąże się z Pani profesją?
Nie, psychiatria nigdy mnie nie rozczarowała.
Czy jednak człowiek zraniony, bo taki z pewnością trafia na oddział psychiatryczny, nie był źródłem rozczarowania?
Na pewno nie, ponieważ granice człowieka chorego można w jakiś sposób określić. Moje rozczarowanie dotyczyło człowieka zdrowego jako istoty władającej światem, która przypisuje sobie sprawowanie władzy nad przedmiotami i ludźmi. Ten typ człowieka mnie rozczarował. Z chorymi po prostu byłam i pomagałam im. Traktowałam ich jako osoby mi powierzone, dlatego z mojej strony nie pojawiały się jakieś oczekiwania wobec nich. A rozczarowanie przecież jest owocem oczekiwania niespełnionego. Wobec chorych nie miałam oczekiwań, nie mogli więc mnie rozczarować.
Z czym zatem wiązało się Pani rozczarowanie człowiekiem?
Trudno to określić, ponieważ tak naprawdę składa się na to suma wielu rozczarowań. W dzieciństwie patrzymy na rodziców jak na istoty doskonałe, w okresie dojrzewania poznajemy ich granice i to pierwszy etap naszego rozczarowania. Później nierzadko doznajemy odrzucenia ofiarowanej innym przyjaźni – to też element rozczarowania. Poznajemy ludzkie losy i widzimy w nich załamania, i to zawinione załamania. Dostrzegamy opanowanie przez jakieś uzależnienie. Wszystko to staje się źródłem rozczarowania. Generalnie mówiąc, wiąże się ono z niemożnością przekroczenia przez człowieka pewnych granic.
Czy nie wiązało się to także z komunizmem, w czasach którego kształciła się Pani i pracowała?
Z pewnością. Szybko doświadczyłam pewnych represji. Najgorsza była jednak miałkość i ciasnota tego systemu. Chociażby to, że zwał się „demokracją”, a był jej przeciwieństwem, albo to, że traktował człowieka jako przedmiot manipulacji. Niewątpliwie to także wpłynęło na rozczarowanie. Odrzuciło mnie wówczas od polityki i trwa to do dziś.
Czy zdaniem Pani, by skierować się ku Bogu, człowiek musi przejść etap rozczarowania sobą i innymi ludźmi?
Nie wiem. Taka była moja droga. Spotykam jednak ludzi, którzy otwierają się na Pana Boga w sposób naturalny, tak jak rozwija się kwiat: od razu rozkwita w nich powołanie, a nawet ludzka świętość. Przypuszczam, że są ludzie, którzy otwierają się na Boga w sposób bezpośredni i zostaje im oszczędzone to rozczarowanie. Chociaż z drugiej strony, chyba nikomu nie zostaje oszczędzone rozczarowanie samym sobą.
Nikomu, kto choć w minimalnym stopniu patrzy na siebie krytycznie.
Człowiek musi dostrzec własne granice i zrozumieć, że jest istotą stworzoną.
Czy jednak owo rozczarowanie sobą i człowiekiem w ogóle nie prowadzi do nihilizmu? Nie znajdujemy wartości w sobie i nie widzimy jej także gdzie indziej.
Człowiek nie przestaje być wartością tylko dlatego, że jest istotą skończoną i ma swoje granice. Wartością pozostaje. Zawsze miałam poczucie wartości człowieka i nie czułam się zagrożona nihilizmem. Myślę, że także dlatego mogłam podjąć zawód, który kierował mnie ku ludziom i ich potrzebom.
Co decyduje o tym, że jednych rozczarowanie człowiekiem prowadzi do spotkania Boga, a innych na bezdroża nihilizmu?
Nihilizm moim zdaniem zagraża tym, którzy za wszelką cenę chcą w sobie uratować doskonałość, iluzję mocy, sił i jakichś nieograniczonych ludzkich możliwości. Kiedy ich dążenia natrafiają na niepowodzenia, a oni nie chcą się przyznać, że jest to niepowodzenie – to może prowadzić do nihilizmu.
Współczesny nihilizm byłby więc spowodowany ubóstwieniem człowieka przez siebie samego?
W jakimś stopniu tak. Ta wiara w nieskończoność młodości czy własnych możliwości, przy jednoczesnym obwinianiu otoczenia, nigdy siebie, o wszelkie niepowodzenia. Nie bierze się odpowiedzialności za siebie i to ostatecznie prowadzi do nihilizmu. Natomiast jeśli chodzi o spotkanie z Bogiem, to przypuszczam, że zawsze jest to także kwestia łaski. To Bóg wychodzi naprzeciw i w pewnym momencie dotyka człowieka. Jesteśmy na tyle wolni, na tyle przez Niego tą wolnością obdarzeni, że możemy ów dotyk odrzucić. Zwłaszcza jeśli wcześniej odrzucaliśmy ludzi, wówczas łatwiej przyjdzie nam też odrzucić Boga.
Paradoksalnie rozczarowanie człowiekiem prowadzi więc do Boga, a przyjęcie Go z powrotem otwiera nas na ludzi.
Na pewno – i chyba taka właśnie była moja droga.