1. Każdy doznaje zranień

W ciągu swojego życia każdy doznaje zranień. Nikt nie może ich uniknąć. Sam fakt zranienia nie jest jeszcze problemem. De­cydującą sprawą jest to, w jaki sposób do nich podchodzimy. Kto nie przyjrzy się swoim zranieniom pochodzącym z dzieciństwa, ten będzie skazany albo na zadawanie ran samemu sobie, albo na przekazywanie tych ran innym. Albo też będzie wciąż wybierał nieświadomie sytuacje, w których zranienia z dzieciństwa będą się powtarzały. Będzie wtedy twierdził, ze to inni są winni jego złemu samopoczuciu. Zaś tak naprawdę to on po raz kolejny wszedł w sytuację, która upodabnia się do raniącego doświad­czenia z dzieciństwa.

Według Hildegardy z Bingen udane życie polega na przekształ­ceniu naszych ran w perły. Jeśli stawimy czoła naszym ranom, to mogą one stać się dla nas czymś niesłychanie cennym, mianowi­cie życiodajnym źródłem i błogosławieństwem nie tylko dla nas, ale również dla innych. I o to właśnie chodzi.

Spoglądając na nasze rany, nie powinniśmy nikogo oskarżać, ani ojca ani matki. Nie powinniśmy również zbyt szybko usprawiedliwiać naszych rodziców. Po prostu spoglądajmy na nie i zastanówmy się, jak do nich doszło. Za to, jak później postąpimy z naszymi zranienia­mi, ponosimy odpowiedzialność. Nasze życie duchowe będzie rów­nież od tego zależało, czy przyjrzeliśmy się naszym zranieniom. Inaczej, nieuświadomione będą kształtować naszą pobożność. Zaciemnią nasz obraz Boga i ukształtują w nas duchowość, poprzez którą nieustannie będziemy siebie samych ranili, zamiast pozwolić się Bogu uzdrowić,

2.  Zranienia pochodzące od matki

Matka daje dziecku poczucie bezpieczeństwa i sprawia, że dziecko przychodząc na ten świat czuje się w nim „jak u siebie w domu” (Heimat). Obdarza dziecko tym, co Erik Erikson nazywa fundamentalnym zaufaniem („pra-zaufaniem”), a więc zaufaniem do świata, że jest do­bry, że mogę polegać na Bogu i na ludziach. Kiedy matka nie jest w sta­nie dziecka tym zaufaniem obdarzyć, ponieważ jest zbyt pochłonięta sobą lub też jest sama udręczona lękiem i depresją, wtedy dziecko bę­dzie miało kłopoty z zaufaniem Bogu. Nie będzie miało poczucia bezwarunkowego zaakceptowania przez Boga. Jako dorosły człowiek nie będzie mógł uwierzyć, że jest przez Boga kochany.

W kierownictwie duchowym miałem do czynienia z ludźmi, którzy mając za sobą rok życia zostali oddani do innej rodziny, ponieważ matka nie była w sta­nie ich wychować. Tacy ludzie przez całe życie odczuwają tęsknotę za swoją matką. Mają poczucie, że na tym świecie nie ma dla nich miej­sca, że świat jest zimny, obojętny i nie potrzebuje ich. Wydaje się im, że zawsze są zbędni. Byłoby lepiej, gdyby się w ogóle nie narodzili. Czasem matki przeciążone pracą i sprawami wychowania przekazują dzieciom niewerbalny komunikat następującej treści: „zaprowadzisz mnie do grobu. Byłoby lepiej, gdybyś się nie narodził”.

Rana pochodząca od matki polega na tym, że dziecko zostaje zaakceptowane tylko warunkowo: „Możesz istnieć, ale pod warunkiem, że coś z siebie dasz, że odniesiesz sukces, że będziesz grzeczny, do­stosujesz się do mnie i nie będziesz mi sprawiał kłopotów”. Takie dzieci rozwijają w sobie później – twierdzi jezuita Karl Frielingsdorf – strategię przeżycia. Starają się coraz więcej dać z siebie, aby wreszcie zdobyć uznanie i akceptację. Nigdy nie wypowiadają swo­jego zdania na jakiś temat, a wszystko po to, by wszędzie być lubia­nym. Dostosowują się wszędzie do wszystkiego, żeby być przez wszystkich akceptowanym. Zainteresowanie ze strony matki muszą niejako kupić swoimi osiągnięciami. Tylko że wtedy trudno mówić jeszcze o prawdziwym życiu: jest to raczej strategia przeżycia.

Jeśli matka „używa” swojej córki jako powierniczki, której opo­wiada o swoich kłopotach z mężem, rani ją. Córka nie może być wtedy dzieckiem. Nie może znaleźć oparcia w swojej matce i poczuć się przy niej bezpiecznie. Przeciwnie, to właśnie matka szuka pomocy i oparcia w córce, która czuje się zmuszona matkę pocieszać. Ze swoim własnym bólem zostaje sama. Będzie go albo wypierać, albo kompensować jedząc zbyt wiele lub nawet samą siebie kalecząc.

Inną raną pochodzącą od matki jest oziębłość uczuciowa lub też niezdolność do okazywania swoich uczuć. Córki, które doświadczy­ły zachowań odtrącającej je i zimnej matki, będą nieustannie za nią tęsknić. Robią wszystko, żeby matka okazała im chociaż jeden gest miłości. Czasem aż do śmierci matki nie doświadczają od niej takie­go gestu miłości. Przez całe życie szukają matki, która by je poko­chała, nie mogąc pokochać samych siebie, ponieważ całkowicie uzależniają się od zainteresowania się nimi matki.

Jeszcze inną raną, jaką matka może zadać córce, jest negatywny obraz kobiecości, jaki matki często przekazują swoim córkom. Kie­dy matka ma problemy ze swoją rolą jako kobieta, wtedy uniemożli­wi córce odkrycie swojej własnej kobiecej godności. Pewna kobieta Opowiadała mi, że jej matka często mówiła do niej w dzieciństwie: „Będąc kobietą jest się ostatnim śmieciem”. Inna opowiadała, że w dzieciństwie nie wolno jej było nigdy się bawić czy też siedzieć bezczynnie. Matka natychmiast kazała jej wtedy coś robić. Do dziś nie stać tej kobiety na to, aby sobie na cokolwiek pozwolić. Czuje się zmuszona zawsze pracować dla innych, inaczej czuje się po prostu nikim. Tego typu rany zostawiają głębokie ślady w życiu córki.

Kiedy matka sama czuje się niepewnie, wtedy oczekuje od swo­ich dzieci potwierdzenia własnej wartości. Jednakże czyniąc to do­maga się od dzieci czegoś, co je same przerasta. Matka, która nieustannie choruje, nakłada na swoje dzieci ciężar, który je przytła­cza. Muszą być zawsze grzeczne i spokojne, aby mama czuła się dobrze. Nie mogą zwrócić się do niej ze swoimi potrzebami, muszą nieustannie o niej myśleć. Kiedy matka jest depresyjna, wtedy bę­dzie również sączyła truciznę smutku do dusz swoich dzieci. We wszystkich tych przypadkach dziecku zabraknie doświadczenia mat­ki. Równie raniące jest jednak doświadczenie matki, która kocha dziecko nadludzką, zbyt wielką miłością, jednocześnie bardzo silnie wiążąc je ze sobą. Taka matka potrzebuje dziecka dla siebie samej i uzależnia je całkowicie od siebie. Kocha dziecko ale pod warun­kiem, że będzie jej ono za to wiecznie wdzięczne. Pozostawia to w dziecku ślady w postaci nieustannego poczucia winy z powodu przekonania, że nigdy nie będzie ono dość wdzięczne za jej miłość.

Rany zadane przez matkę synowi wyglądają nieco inaczej. Mat­ka wiąże syna ze sobą „używając” go jako zastępczego partnera. Roz­pieszcza go i ubóstwia. Nakłania do tego, żeby spełnił wszystkie jej niespełnione marzenia. Jeśli sama marzyła o studiach, a jej marze­nia z różnych powodów się nie ziściły, wtedy będzie nakłaniać syna do studiowania tego, czego sama sobie odmówiła. Realizuje się wte­dy sama w swoim synu, uniemożliwiając mu jednocześnie odkrycie jego własnej indywidualności.

Inne zranienie pochodzące od matki zadane synowi wiąże się z lękiem matki przed męskością syna. Gdy tylko obudzą się w nim symptomy jego seksualności, matka będzie je na wszelkie sposoby demonizować. Będzie przekazywać synowi sygnały, że jego ojciec jest uosobieniem wszelkiego zła, którego on powinien się wystrzegać. W ten sposób uniemożliwia synowi iden­tyfikację ze swoim ojcem i rozwój, który dla syna możliwy jest tylko u boku ojca. Syn stanie się „maminsynkiem”, z głęboko zakorzenio­nym nieuświadomionym lękiem przed swoją własną męskością. Bę­dzie grzeczny i uległy. Będzie spełniał wszystkie życzenia swojej matki, nigdy jednak nie będzie sobą.