3.  Zranienia pochodzące od ojca

Zadaniem ojca jest wzmacnianie „kręgosłupa” swoich dzieci, do­dawanie im odwagi, aby zdobywały się w życiu na samodzielność, ryzyko i potrafiły radzić sobie ze swoimi problemami. Kiedy tego ojcowskiego doświadczenia zabraknie, czy to ze względu na wcze­sną śmierć ojca, czy to z powodu jego odejścia, lub też z powodu pracy jest on ciągle nieobecny, wtedy synowie i córki poszukują dla siebie „kręgosłupa zastępczego”.

Theodor Bovet jest zdania, że uza­leżnienie zawsze „zastępuje” matkę, ideologia zaś ojca. Kto nie do­świadczył ojca, który wzmacniałby jego „kręgosłup”, ten będzie szukał pewnych norm i zasad jako „kręgosłupa zastępczego”. Stanie się wtedy sztywny i nieruchomy.

Rana pochodząca od ojca jest inna w przypadku syna i inna w przypadku córki.

Córka doznaje zranień od ojca, gdy ten czyni nieustannie dwuznaczne uwagi na temat jej wyglądu, kiedy jej nie traktuje poważnie. Najgłębszym zranieniem jest oczywiście molestowanie seksualne córki. Wtedy córka jest całkowi­cie zdezorientowana co do swoich uczuć. Czasem wykorzystujący sek­sualnie swoją córkę ojciec daje jej jednocześnie do zrozumienia, że jest ona jego najukochańszą córką. Dlatego tak bardzo ją lubi. Czasem zmienia swoje wobec niej postępowanie. Z jednej strony ją pieści, z dru­giej jest wobec niej bardzo brutalny i bije ją. Pewna kobieta opowia­dała mi, że nauczycielka często pytała ją, skąd u niej te sińce. Nigdy jednak nie odważyła się przyznać, że to ojciec tak ją pobił. Takie za­chowanie ojca jest źródłem dezorientacji córki, będzie ono przez całe życie powodem jej niepewności i lęku przy próbie nawiązania każde­go nowego kontaktu. Będzie ona tęsknić za bliskością mężczyzny, doznając jednocześnie lęku przed kontaktem z nim i nieświadomie oczekiwać jego razów. Jeśli nie poradzi sobie z tym zranieniem, wtedy będzie nieustannie powtarzać to zranienie, pozwalając się za każdym razem na nowo wykorzystywać mężczyznom.

Syn doznaje zranień ze strony ojca, kiedy ten jest tak silny, że syn nie ma szans kiedykolwiek dotrzeć do niego (dorównać mu). Ojciec potrafi wszystko. Syn czuje się przy nim nieudacznikiem. Ojciec nie czyni tu nic złego. Przez samą swoją obecność rani syna, daje mu odczuć, że nigdy mu nie dorówna. Ze świadomym zranieniem syna mamy do czynienia wtedy, kiedy ojciec jest zbyt porywczy, zapal­czywy. Kiedy w przypadku każdej agresji syna, ucieka się do prze­mocy. Syn przystosuje się wtedy do niego i będzie uległy, tracąc zdolność do radzenia sobie w sytuacjach konfliktowych. Jeśli tylko syn odważy się mieć własne zdanie, zostanie ono natychmiast przez ojca zdyskredytowane lub po prostu stłamszone. Doprowadzi to do tego, że syn nigdy nie stanie się samodzielnym lub też będzie nie­ustannie uciekał w „rebelię”, przeciwstawiając się ojcu.

Głębokie rany powstają u synów i córek w przypadku choroby alkoholowej ojca, gdy wieczorami wraca pijany do domu i krzyczy. Czasem dzieci boją się wtedy o to, że ojciec mógłby matkę pobić lub nawet zabić. Nie wiedzą jak postąpić w przypadku takiej ojcowskiej samowoli. Boją się cokolwiek powiedzieć i wycofują się. Czasem przejmują od ojca syndrom uzleżnienia. Mają co prawda wstręt do alkoholu, ale uzależniają się od jedzenia, od pracy lub od innych ludzi. Cechuje ich również głęboki brak zaufania do innych, ale i do Boga. Zranienia ze strony ojca prowadzą do lęku przed konfliktami: ludzie ci boją się, że nie zdołają się obronić i powiedzieć: nie. Mają też problemy z autorytetem. W każdym autorytecie dostrzegają au­torytarnego ojca. Często wyróżnia ich również głęboko zakorzenio­ny brak zaufania Bogu. Odbierają Boga jako „Boga samowoli”, który im na nic nie pozwoli, którego ostatecznie zawsze trzeba się bać: bać się, że uczyni coś nieprzewidywalnego. Jeśli rana ta nie zostanie „obej­rzana”, będzie się ona powtarzać w związku małżeńskim, w kontak­cie ze swoim przełożonym w firmie, ale też w kierownictwie duchowym. Człowiek skłonny jest wtedy do wyboru kierownika du­chowego, który będzie go ranił podobnie jak jego ojciec.

4.  Podejście do naszych zranień

Pierwszym naszym zadaniem jest obejrzenie naszych ran. To oglą­danie polega według mnie na tym, że się im przyglądam w obecno­ści Boga i przedstawiam je Bogu. Niektórzy uważają, że wystarczy tylko się modlić, a ich rany zostaną natychmiast uzdrowione. Inni twierdzą, że oddali swoje rany Jezusowi, dlatego nie muszą się wię­cej o nic troszczyć. Oczywiście, modlitwa jest ważna, aby poradzić sobie ze swoimi ranami. Ale nie wolno nam naszych ran w modli­twie pomijać. Amerykanie nazywają to często „duchowym baypassem”, duchowym skrótem. Modlitwa oznacza dla mnie, że swoje rany przedstawiam Bogu, że odczuwam raz jeszcze ból, który one mi sprawiają, że dopuszczam gniew i przedstawiam Bogu swoją wobec nich bezsilność. Kiedy pokazuję Bogu swoje rany, wtedy zwracam się do Niego z prośbą o ich uleczenie, o to żeby właśnie Jego miłość dotar­ła do moich ran, żeby Jego Święty i leczący, zbawiający Duch prze­niknął zranione miejsca i przemienił je.

Drugi krok w podejściu do naszych zranień polega na pojednaniu się z nimi. Zamiast nieustannie złorzeczyć, nie godząc się na własną sytuację, trzeba zaakceptować fakt, że taka jest historia mego życia. Muszę wybaczyć Bogu, że pozwolił narazić mnie na takie dzieciń­stwo. Muszę wybaczyć ludziom, którzy mnie zranili. Mogę im jednak wybaczyć dopiero wtedy, kiedy dopuszczę do siebie gorycz rozczaro­wania i złość z powodu, że tak bardzo mnie zranili. Wreszcie muszę wybaczyć również samemu sobie to, że w historii mojego życia sta­łem się tym, kim jestem.

Kiedy pojednam się ze swoimi ranami, wtedy mogą one ulec przemianie stając się perłami. Czuję wtedy, że moja rana utrzymuje mnie przy życiu. Zmusza mnie ona do pozostania na­dal na drodze ku Bogu, nie pozwalając spocząć na laurach. Rana jest czymś cennym. Teraz stała się blizną, która mnie wyróżnia. Jakubowi zwichnięte biodro przypominało, że Bóg go dotknął. Również moja rana może stanowić dla mnie znak przypominający mi, że Bóg sam mnie skaleczył. Bóg złamał mnie przez moją ranę, abym dotarł do swojego prawdziwego ja, abym dotknął tego niezafałszowanego obra­zu, (którego Twórcą jest sam Bóg – OK).  Tam, gdzie jestem złamany, ulegają również złamaniu (zniszczeniu) maski i role, za którymi zbyt często się chowam. Tam załamuje się mur, który zbudowałem wokół siebie i dotykam swego serca.

Przez swoją ranę otwieram się na ludzi wokół mnie. Potrafię wejść w ich położenie i zrozumieć ich. Rana staje się bramą, przez którą kto inny może wejść do mojego wnętrza. Dzięki tej ranie staję się wrażliwy na drugiego człowieka, potrafię wczuć się w jego zranie­nia i z nim współ-czuć. Nigdy go nie zawstydzę. Nie włożę swoich palców do jego ran, ale stworzę dla niego przestrzeń, w której będzie mógł sam mówić o swoich zranieniach. W ten sposób rana uczyni mnie samego lekarzem, który sam doznał zranienia. Grecy uważali, że tylko lekarz, który sam doznał zranień, jest w stanie leczyć rany innych. Znam wielu terapeutów, którzy w dzieciństwie zostali bardzo zranieni. Ponieważ stawili czoła swoim ranom, stali się dobrymi terapeutami. Ich rana stała się skarbem, perłą, która stanowi o ich jedynej i niepowtarzalnej wartości.

Rana może mnie również otworzyć na Boga. Jeśli pojednam się ze swoją raną, wtedy staje się ona bramą, przez którą dociera do mnie miłość Boża. Rana sprawia, że pozostaję otwarty na Boga. Oczywiście, że mogę również uskarżać się na swoje rany. Wtedy raczej odcinają mnie one od Boga.

Kiedy przed 28. laty brałem udział w seminarium służącym pogłębieniu dynamiki grupowej, w bardzo bolesny sposób doświadczyłem braków, jakich doznałem w dzieciń­stwie. Pierwszą reakcją były wyrzuty pod adresem mojej matki, uskar­żanie się, użalenie się nad sobą. Kiedy później w czasie pewnego urlopu siedziałem nad jeziorem, doświadczyłem głębokiego pokoju. Mogłem powiedzieć: To właściwie dobrze, iż w dzieciństwie nie zo­stała zaspokojona moja potrzeba bliskości i czułości. To bowiem bu­dzi we mnie nieustannie tęsknotę za Bogiem. Gdyby te moje potrzeby zostały zaspokojone, prawdopodobnie stałbym się konformistą. Żył­bym po prostu z dnia na dzień. Ale właśnie ten brak bliskości spra­wił, że wyruszyłem w drogę ku Bogu i pozwolił mi na nowo zrozumieć miłość Bożą. W ten sposób rana może również stać się czymś najcenniejszym, co posiadamy w naszej relacji do Boga.