c) Ciało

Nie mogę mieć dojrzałej relacji do mojej seksualności, dopóki nie nauczę się akceptować, a nawet zachwycać się ludzkim ciałem moim własnym i innych ludzi. To właśnie ciało, które mam i którym jestem, starzeje się, tyje, traci włosy, w sposób widoczny jest śmiertelne. Ciało innych ludzi ciało piękne i brzydkie, chore i zdrowe, stare i młode, męskie i kobiece nie powinno być dla mnie źródłem niepokoju. Św. Dominik założył Zakon, by ratować ludzi z tragedii dualistycznej religii, która potępiała ten stworzony świat jako zły. Od początku centralnym elementem naszej tradycji jest docenianie cielesności. To właśnie tu Bóg przychodzi, by spotkać się z nami i nas odkupić, stając się jak my ludzką istotą z ciała i krwi. Najważniejszym sakramentem naszej wiary jest udział w Jego Ciele. Nasza ostateczna nadzieja to zmartwychwstanie ciała. Ślub czystości nie jest ucieczką z naszej cielesnej egzystencji. Skoro Bóg stał się ciałem i krwią, to i my również możemy się ośmielić, by to uczynić.

To, co dla nas znaczy cielesność, odkrywamy w szczytowym momencie życia Jezusa, gdy daje nam On swoje Ciało: „To jest Ciało moje za was wydane”. Widzimy tutaj, że ciało nie jest tylko kupą mięsa, worem mięśni, krwi i tłuszczu. Eucharystia pokazuje nam powołanie ludzkiego ciała: stanie się wzajemnym darem, możliwość komunii.

Ogromnym bólem związanym z celibatem jest to, że rezygnujemy z momentu bardzo intensywnego przeżywania swej cielesności, kiedy ciała są bez reszty oddane sobie nawzajem. Widzimy tutaj najgłębszą tożsamość ciała nie jako kupa mięsa, ale jako sakrament obecności. Akt seksualny wyraża, czyni ciałem i krwią, nasze głębokie pragnienie, by dzielić się życiem. Właśnie dlatego jest to sakrament jedności Chrystusa z Kościołem. Także i my, zakonnicy, możemy w naszej cielesności sprawić, że Chrystus będzie obecny na naszej drodze. Kaznodzieja nadaje Słowu wyraz nie tylko przez swoje słowa, ale i przez wszystko, czym jest. Współczucie Boga pragnie stać się w nas ciałem i krwią w naszej czułości, nawet na naszych twarzach.

W Starym Testamencie często znajdujemy modlitwę o to, by oblicze Boga zajaśniało nad nami. Ostateczna odpowiedź na tę modlitwę przybrała kształt ludzkiej twarzy twarzy Chrystusa. Spogląda On na bogatego młodzieńca z miłością i prosi, by za Nim poszedł. Spogląda na Piotra na dziedzińcu po jego zdradzie. Spogląda na Marię Magdalenę w ogrodzie i woła ją po imieniu. Jako kaznodzieje, ludzie z ciała i krwi, możemy wystawić ciało na to litościwe spojrzenie Boga. Nasza cielesność nie jest wyłączona poza obszar naszego powołania. „Człowiek będący zarówno kaznodzieją, jak i bratem, poprzez posiadanie ludzkiej twarzy, która się śmieje, płacze lub wygląda na znudzoną, może się nauczyć z bólem i prawdopodobnie dość nierównym postępem, co to znaczy być twarzą dla Boga… W całej naszej niepowtarzalności i indywidualności, mającej znaczenie na wieczność i pożądanej przez Boga, my również jesteśmy objawieniem, manifestacją i wyrazem Jedynego Słowa wychodzącego od wieków z milczenia Ojca.”

Prawdziwa czystość serca nie polega na uwolnieniu od skażenia powodowanego przez ten świat. Polega raczej na byciu w pełni obecnym w tym, co robimy i czym jesteśmy, mając twarz i ciało, które wyrażają nas samych bez oszustwa i obłudy. Ludzie czystego serca nie kryją się za swymi twarzami, spoglądając z lękiem. Ich twarze są przezroczyste, bezbronne, widać na nich Chrystusowe ogołocenie i podatność na zranienia. Mają swoją wolność i spontaniczność. „Tylko ten, co ma czyste serce, może śmiać się z wolnością, która stwarza wolność w innych”.