Relacja pomiędzy kierownikiem duchowym i osobą prowadzoną

 

            Ze swego doświadczenia mogę powiedzieć, że kierownictwo duchowe rzadko jest przeżywane dojrzale. Racji po temu jest wiele, są one po obu stronach.

            Kierownicy nie tak rzadko rozumieją swoją posługę wąsko, wręcz moralizatorsko. Nie jest ono widziana jako pełna cierpliwości pomoc drugiej osobie, ale jako pewnego rodzaju sterowanie człowiekiem, aby doszedł on do z góry wytyczonej wizji, jaką ma prowadzący. Skutek tej pracy jest taki, że gdy kierownika zabraknie osoby zaczynają się gubić, gdyż nie zostały nauczone osobistego poszukiwania, pod okiem doświadczonego brata lub siostry. U wielu kierowników intencje są dobre, ale metoda ich realizacji nieodpowiednia.

            Niekiedy kierownicy duchowi  mają  zbyt ubogą wizję człowieka. Jest ona jakby jednowymiarowa, głównie wolitywna, w której chcieć oznacza móc, a człowiek, to głównie duch wcielony pełen mocy i dynamizmu. Bezwiednie zamykają go w jej wąskim i niebezpiecznym świecie perfekcjonizmu.

            Zdarza się obecnie – i jest to chyba nowa cecha naszej epoki, że kierownicy duchowi sami żyją przeciętnością i stąd ich propozycje są przeciętne. Kierownictwo wtedy staje się tanim ojcowaniem czy matkowaniem, które wcześniej czy później zrodzi niesmak, gdyż nie wnosi tych perspektyw, jakich człowiek pragnie w swym życiu i na jakich chce oprzeć swe jedno jedyne życie. Ideę pod taką wizję kierownictwa zdają się brać z nurtów psychologii humanistycznej, według której jesteśmy już dojrzali, wspaniali – tylko jeszcze o tym nie wiemy. Jeśli coś nie układa się, to na pewno dojdziemy do wymaganego poziomu, trzeba jedynie wiele akceptacji, tolerancji i unikania napięć. Oj niebezpieczna jest – choć ją upraszczam i trochę ośmieszam – taka wizja człowieka i kierownictwa.                          Pomagający innym mają jasno sobie zdawać sprawę z potrzeby stawiania wymagań, a zarazem nie powinni oni dawać łatwych obietnic i nie ulegać oczekiwaniom, które nie są możliwe do zrealizowania. Można by zaryzykować zasadę, że 80% pracy do wykonania należy do tego, kto prosi o kierownictwo, a 20% do osoby towarzyszącej. Takie ustawienie proporcji pracy i pomocy może przerazić, ale może też urealnić samą współpracę podczas kierownictwa. Dotykamy tutaj trudnego zagadnienia wypracowania sobie granic i pomocy ze strony innych w tym procesie [4].

            Nie będzie wielkich owoców z kierownictwa bez szczerości, zaufania, zdolności wytrzymywania napięć, zdolności do samoobserwacji i ducha zawierzenia, że Bóg zwyczajnie wspomaga nas poprzez drugiego człowieka. Trzeba pamietać również o tym, iż z jednej strony człowiek poszukuje czegoś wartościowego, co go przerasta i czego pragnąc usilnie poszukuje. Z drugiej zaś jest w tym bardzo często niekonsekwentny. W tym dylemacie rozgrywa się jakość jego człowieczeństwa. Ludzie poszukują kierownictwa, gdy doświadczają różnych problemów i gdy cierpią na różne sposoby. Kiedy ból zmniejszy się, a może i przeminie, zapominają o dalszej pracy. Często też wielu prosi o kierownictwo, bo zachwycają się znanym człowiekiem, z którym łączą wielkie nadzieje, a kiedy przyjedzie do wymagań wycofują się lub zatrzymują się w połowie drogi. Osiągają pewne cechy ludzkie, stają się pewniejsi siebie, świadomi swoich talentów, dumni, że mogli spotkać kogoś, kto był dla nich wzorem. Mało jest jednak takich, którzy podejmują pracę nad sobą w takim stopniu, by stać się „darem dla innych, w którym zapomina się o sobie”[5]. Rzadko tak naprawdę dochodzą do takiego poziomu dojrzałości, na którym człowiek przeżywa siebie jako wezwanego do takiej dojrzałości, która przybiera postać ustawicznego zapominania o sobie na wzór Jezusa Chrystusa, który porównał siebie do ziarna, które ma sobie obumrzeć (J 12, 24). Świadomie wybierana droga wzrostu i rozwoju siebie poprzez kierownictwo jest czymś nie tylko trudnym, ale i  rzadkim.