- 1. Trudności
Paweł jest człowiekiem już starym, ale dzięki temu także doświadczonym, przeszedł przez tyle doświadczeń, rozczarowań i osiągnął wiele. Gdy pisze 2 List do Koryntian ma za sobą mniej więcej 20 lat posługi apostolskiej. Trudności, jakie przeżywa zasadniczo można podzielić na trzy podstawowe grupy.
Po pierwsze – czuje się, że został odrzucony przez większość swoich braci, Żydów. Chciał zrobić tak wiele, a napotkał mur, odrzucenie. Paweł był przekonany, że Pan Jezus chciał mu powierzyć misję głoszenia Chrystusa pośród jego ziomków. Wierzył, że mu się to uda. Nie udało się!. Zaczyna godzić się z faktem rozłamu, który jest dla niego przyczyną ogromnych cierpień.
Jak przeżywam moje zawiedzenia się?. Zawiedzenia co do mojej wspólnoty, jeśli jestem przełożoną wyższa odnośnie do mojej Rady, moje zawiedzenia odnośnie do mojej rodziny, męża, dzieci, pracy zawodowej, odnośnie do mnie samego? Nazwę je konkretnie, z odwagą powiem sobie, że one mnie bardzo bolą, przygniatają, może wręcz rozbijają, albo podziękuję, że uporałem się z nimi. One są trudne, ale nie paraliżują mnie, a może na razie nie daję sobie z nimi rady?.
Po drugie – Apostoł widzi duże napięcia wewnątrz samych wspólnot, jakie założył. Marzył on o wspólnotach zjednoczonych, dynamicznych, pełnych miłości do Pana i między sobą. Napotyka natomiast różne i niekiedy poważne nieporozumienia, podziały, wychodzi ludzka małość, która osłabia ducha życia samych wierzących w Koryncie. Nieufność wobec samego Pawła i różne pomówienia urosły do poziomu, że już dłużej nie mógł tego znosić.
Moje środowisko, w jakim żyję pracuję, moje relacje z nim i w nim, jakie są? Spróbuję wyliczyć moje codzienne przeżycia, które mogą mnie osaczać, męczyć, zamykać na prawdziwe życie i na radość, bez której życie staje się wegetacją.
Po trzecie- Apostoł narodów przeżywa trudności osobiste, o których wspomina bardzo dyskretnie, ale zarazem jasno. „Oścień, wysłannik szatana”, który go policzkuje, może i rozbija, a z którym nie może sobie poradzić.
Moje osobiste, sekretne, często skrzętnie ukrywane trudności, wchodzą w tę tematykę. Jak to jest dziwne, że ja tak poważnie traktuję siebie, że rzadko uśmiecham się ze siebie, że tak często powracam do tego, co mnie boli, zawstydza i mało cieszę się dobrem, jakie Bóg złożył w moim sercu. Czy moje rany są głównie przyczyną smutku i rozgoryczenia, czy też stają się trampoliną, z której skaczę w ramiona miłującego Ojca?
Nie wystarczy nazwać problem, jaki mnie najbardziej boli. Trzeba niejako dokopać się do jego korzenia, głównej jego przyczyny. Inaczej praca nad sobą będzie mało wydajna, czy wręcz bezużyteczna.
Kogoś nie lubię, nie wystarczy powstrzymywać się, by nie być agresywnym, trzeba zapytać się, dlaczego, ja reaguję tak nerwowo na tę osobę?
Do kogoś przeciwnie – lgnę, odwiedzałbym go kilka razy dziennie, nie wystarczy powstrzymywać się, należy zapytać, co naprawdę pociąga mnie do tej osoby? Wtedy praca nad sobą dotyka przyczyn, nie tylko objawów.