Kryzys, który nie wydaje się być kryzysem
Częstym doświadczeniem człowieka jest tendencja do przeżywania siebie z pominięciem aspektu przekraczania siebie. W takim wypadku świat pragnień zostaje zredukowany do troski o siebie, a zasadą sterującą osobą jest chęć używania i egzystencja oparta na logice hedonizmu. Czy tego typu styl życia, odczuwania, postępowania, który praktycznie wyklucza przekraczanie siebie można nazwać kryzysem? Są stany kryzysowe tak rozłożone w czasie, że pozornie nie bolą, że duchowni i osoby konsekrowane czują się zadowoleni i pełni wigoru! Ich ból jednak nie znika, jest on dziwnie zagłuszony, ukryty, jakby nie dochodzący do świadomości ich sumienia. A jednak stan ten można nazwać stanem wielkiego kryzysu! Jest on gorszy niż ten, który przychodzi niejako niespodziewanie i łączy się z dużym cierpieniem. Księga Apokalipsy wspomina o takiej sytuacji, nazywając ją „letniością” (Ap 3, 15). Jest to życie w otrzaskaniu się z tym, co święte, jest to życie bez horyzontów, bez stawianych sobie wymogów, jest to życie oparte o pozory. Zacytujmy tutaj znane opowiadanie, które sytuację tę głęboko uobecnia i przybliża.
„Pewien człowiek spacerując po lesie, natknął się na młodego ptaka, który wskutek odniesionych ran nie mógł latać, a nawet z trudem biegał. Zatroskany wziął go do domu i mieścił w swojej zagrodzie wraz z kurami, kaczkami i indykami. Karmił go też taka samo jak pozostałe ptactwo domowe.
Pewnego razu znalazcę ptaka odwiedził znajomy przyrodnik. Gdy szli razem przez dziedziniec zawołał:
– Co ten ptak u Ciebie robi; to przecież nie kura, to orzeł, król ptaków!
– Tak – powiedział właściciel – rzeczywiście wygląda inaczej, to prawda.
Ale ja hodowałem go na kurę. On nie jest już chyba orłem, ale kurą, chociaż jego skrzydła mają prawie 2 m szerokości.
– Nie – powiedział tamten – on jest jednak orłem, gdyż ma serce orła, które każe mu pofrunąć w górę, w otwartą przestrzeń.
– Nie, nie – powiedział ów człowiek – on już jest teraz kurą i nigdy nie będzie latał jak orzeł.
Postanowili jednak zrobić próbę. Przyrodnik wziął orła, uniósł go w górę i powiedział z naciskiem:
– Ty, który jesteś orłem, który należysz do nieba, a nie tylko do tej ziemi, rozwiń swoje skrzydła i pofruń!
Orzeł siedział na wyciągniętej dłoni i rozglądał się. Za sobą zobaczył kury dziobiące ziarna i zeskoczył do nich.
Gospodarz więc powiedział:
– Mówiłem Ci, że to jest kura.
– Nie – powiedział ten drugi – on jest orłem. Spróbuję jutro drugi raz.
Następnego dnia wszedł z orłem na dach domu, uniósł go, zawołał:
– Orle, który jesteś ptakiem przestworzy, rozpostrzyj swe skrzydła i pofruń!
Ale orzeł znowu oglądnął się na grzebiące w ziemi kury, znowu zeskoczył do nich i grzebał razem z nimi.
Wtedy gospodarz powiedział:
– Przecież mówiłem ci, że to kura!
– Nie, on jest orłem i ma ciągle serce orła. Pozwól mi jeszcze jeden jedyny raz spróbować; jutro ponownie zachęcę go do latania.
Następnego dnia wstał wcześnie rano wziął orła i wyniósł go z miasta, daleko od domów, na wierzchołek pobliskiej góry. Słońce właśnie wschodziło i ozłacało szczyt góry; sąsiednie wierzchołki rozpromieniły się jasnością i radością uroczego poranka.
Przyrodnik wzniósł orła wysoko i powiedział do niego:
– Orle, ty jesteś orłem. Ty należysz do nieba, a nie tylko do tej ziemi. Rozwiń swoje skrzydła i pofruń!
Orzeł rozglądnął się, zadrżał cały, jakby weszło weń nowe życie – ale nie odfrunął. Wtedy przyrodnik odwrócił go tak, że patrzył wprost na słońce. I nagle orzeł rozpostarł swoje ogromne skrzydła, wzniósł się z okrzykiem orła, pofrunął wyżej i wyżej, i nie powrócił już nigdy. Był przecież orłem, chociaż został wychowany jak kura i oswojony!” (Władysław Szewczyk, Kim jest człowiek. Zarys antropologii filozoficznej. Tarnów 1998, s. 282).
Przytoczone opowiadanie jest opisem przeżywania kryzysu, który niejako zrósł się z życiem osoby. Człowiek, który ma w swym sercu wielkie pragnienia, z samego faktu, że jest człowiekiem, zarazem nosi w sobie skłonność do zaprzepaszczania ich, żyjąc na poziomie, który nie jest godny człowieka. Osoby powołane w Kościele do życia profetycznego mogą zadowalać się życiem opartym na pozorach, a nie na autentycznych wartościach. Najtrudniej jest dotrzeć do człowieka, który zrezygnował ze wzrastania i uśpił siebie zadowalając się pozornymi ideałami. To one deformują jego samego i wypaczają rozumienie i przeżywanie udzielonego mu powołania. Niewątpliwie jest to stan wielkiego kryzysu. Jak można by ująć rolę kierownictwa duchowego w wychodzeniu z takiego stanu ducha?
Wspomnijmy najpierw o tym, że częstym zjawiskiem u osób konsekrowanych, a szczególnie u kapłanów, jest odrzucanie samego kierownictwa. Może pojawić się nawet nuta cynizmu wskazująca na kierownictwo jako formę pomocy osobom bardzo niedojrzałym lub wręcz przesadzającym w życiu duchowym. Ja natomiast tego nie potrzebuję – stwierdza się. Chyba najbardziej bolesną rzeczywistością osób przeżywających podobny stan ducha jest to, że wydają się nie potrzebować słowa, w tym Słowa Bożego. Wydają się być syte i zadowolone z tego, co mają. Natomiast nie ma możliwości otwarcia się na kierownictwo duchowe bez zobaczenia jego realnej potrzeby dla mnie osobiście. Niekiedy Bóg posługuje się cierpieniem lub jakimś wydarzeniem, w którym człowiek doświadcza własnej niemocy lub zaskoczony głębią życia duchowego drugiej osoby i wzbudza w nim wołanie o pomoc w przeżywaniu wewnętrznej przemiany. Wówczas osoba zaczyna pragnąć życia pełniejszego, bardziej oddanego Bogu i szukać pomocy, jaką przynosi kierownictwo duchowe. Wspomnijmy jednak o kilku powszechnych zadaniach, które wydają się wynikać z towarzyszenia duchowego, a są pomocne w wychodzeniu z tego typu kryzysu.